Chichot nad mokrą włoszką
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuPamiętam z wczesnej młodości, to znaczy nieomal z dzieciństwa, jedną moja koleżankę, co nosiła mokrą włoszkę. To znaczy włoszka była mokra tylko przez jakiś czas, potem robiła się sucha i trzeba ją było nawadniać na sposób domowy, wodą i cukrem znaczy się, o ile cukier był, bo przecież były to czasy kartek na cukier i oczywiście nie było jeszcze tego specjalnego żelu do mokrej włoszki.
Koleżanka się katowała, co chwilę mówiła przepraszam, bo była dobrze wychowana, pędziła do łazienki, albo pod jakiś hydrant i nawadniała tę swoją włoszkę na głowie, te swoje loczki utrwalone nietrwałą trwałą. Wyglądała koszmarnie, a ja – ja, drodzy moi Państwo — podziwiałam ją i wielbiłam. Wielbiłam ją właśnie za to, że się tak potwornie starała, mimo absolutnego braku aprobaty ze strony chłopców, a przecież starała się właśnie dla nich.
Chłopcy na widok mokrej włoszki na jej głowie, a jeszcze lepiej na widok głowy pod hydrantem, kiedy nadszedł czas moczenia włoszki, a nadchodził, jako się rzekło, stosunkowo często, wpadali w chichotki, co gorsza – całkiem uzasadnione. Broniłam jej bardzo i nie przez jakąś ohydną przekorę i nie dlatego, żeby ją utwierdzić w przekonaniu, że wyjątkowo szpetna mokra włoszka na jej głowie na pewno przysporzy jej wielbicieli. Broniłam jej z racji jakiejś tam, pączkującej solidarności jajników.
A skoro byłam tak dobrą koleżanką – zapytacie – czemuż nie uświadomiłam jej niecelowości paskudzenia sobie fryzury czymś takim?
No bo by mi przecież nie uwierzyła.
Stałabym się od razu i automatycznie złą koleżanką, koleżanką pfe, zazdrosną o jej – prawdziwe czy nie – powodzenie. Byłaby przekonana, że jestem świnią i po prawdzie – byłabym świnią obdzierając ją ze złudzeń.
Jeśli jedna z moich obecnych koleżanek powie mi nieraz: o, jak świetnie dziś wyglądasz, to ja od razu wiem, że akurat tego feralnego dnia wyglądam fatalnie, albo co najmniej z tłumu się nie wyróżniam. I zła na nią jestem, że mi mówi o doskonałej formie właśnie w momencie, gdy ja w lustrze widzę jakieś brzydactwo. A kto wie, może ona to całkiem szczerze?
Widuję babeczki, które z uporem maniaka wkładają na siebie potworności, taka na przykład L., u której wszystko krzyczy: buty jej krzyczą, spódniczka krzyczy, nogi spod tej krótkiej spódniczki wrzeszczą, dekolt wrzeszczy, makijaż, nabłyszczona czymś fryzura, jeden z tych szczegółów to już ekstrawagancja, a ona cała taka wrzeszcząca. Cicha, spokojna, robiąca właśnie doktorat z filozofii L. – wrzeszczy w całości swoją kolorową, kiczowatą osobą, tak jakby na wszelki wypadek: jeśli ktoś nie zauważy wrzeszczących szpilek na dwanaście centymetrów, to może dostrzeże wrzeszczącą bransoletkę, wrzeszczący róż na policzkach, wściekle długie paznokcie. Niechże mi nikt nie mówi, że ona tak dla mężczyzn albo dla innych kobiet wrzeszczy, nie. Bo jej się już nie raz mówiło, L., nie wrzeszcz tak, WIDAĆ CIĘ, choćbyś goła była (a może wówczas byłoby nawet ciekawiej) – ona taka jest dla siebie i chyba dobrze jej z tym, chyba jej wrzaskliwe toalety na tyle się z nią zrosły, że gdybym dziś zobaczyła L. w dżinsach i podkoszulku, pewnie bym powiedziała: a cóż ona ze sobą zrobiła.
Siedzę kiedyś z moimi kolegami tam, gdzie zawsze, czyli w takim wielkim oknie naszej knajpeczki, oknie wychodzącym na ulicę, że można sobie ulicę oglądać jak w telewizorze i odwrotnie, przechodnie też nas oglądają jak w telewizorze, i jak już nikt nie ma nic do powiedzenia, to sobie tak patrzymy jak emeryci i kontemplujemy rzeczywistość. To znaczy ja kontempluję rzeczywistość, a koledzy komentują płeć piękną, co się za oknem przechadza. Idzie taka jedna piękna płeć i rzeczywiście jest niczego sobie, pupką kręci, oczka ma pokaźne, włosięta cudną falą spływają na ramiona, i ma takie strasznie fajne podkolanówki, ja też bym chciała takie mieć. Koledzy cmokają i w ogóle bardzo im się ona podoba, aż tu nagle jeden przyuważył: łeeee, co za ohydne podkolanówki! Ty – do mnie się zwrócił – ty chyba byś nie nosiła takich OHYDNYCH PODKOLANOWEK?! Głupie baby, oświadczył inny, oszpecają się.
I co ja robię? Biegnę zaraz po sklepach, szukam, są, kupuję (chociaż kosztują milion baniek), nie będzie mi tu taki jeden z drugim dyktował, co ja mam na siebie włożyć.
A wracając do mojej koleżanki z mokrą włoszką: ja ją wielbiłam za poświecenie, bo się teraz baby paskudzą może większym kosztem, ale mniej w to wkładają uczucia. Na marginesie: ona za jednego z tych, co z jej mokrej włoszki chichotali, wyszła za mąż.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze