Superrasa
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuKim jest dziś kobieta? W którą stronę zmierzamy jako płeć? Co nam dało równouprawnienie? Czy na te pytania w ogóle można odpowiedzieć tak, żeby nikt nie poczuł się urażony? Współczesna kobieta to nadczłowiek, przedstawicielka superrasy. Silna, doskonale zorganizowana, rozwijająca się we wszystkich kierunkach. Nadszedł czas kobiet.
Kim jest dziś kobieta? Co to w ogóle znaczy „być kobietą”? W którą stronę zmierzamy jako płeć? Co nam dało równouprawnienie? Czy na te pytania w ogóle można odpowiedzieć tak, żeby nikt nie poczuł się urażony?
Rano słucham radia. Poważny dziennikarz zwraca się do swojej redakcyjnej koleżanki per Reniu i jest rozbawiony jej prośbą, by mówił do niej Renata. Do Hanny Krall młodzi dziennikarze mówią na spotkaniach autorskich per pani Haniu, żaden jednak nie zwróci się podczas publicznych spotkań do Adama Michnika panie Adasiu. Przypominam sobie, że o naszych siatkarkach też mówiono czule złotka albo nasze dziewczynki. Nie słyszałam, żeby ktoś mówił tak poufale o piłkarzach.
Ciągle się mówi o równouprawnieniu. Cóż z tego, skoro większości mężczyzn wciąż wydaje się, że skoro jeszcze nie nabyłyśmy umiejętności wnoszenia mebli na ósme piętro, o żadnym równouprawnieniu mowy być nie może? Argument to absurdalny, ale często spotykany, stąd wyjaśnienie. Różnimy się fizycznie, wy nie urodzicie dzieci ani nie nakarmicie ich piersią, my nie wniesiemy szafy gdańskiej na poddasze. Czy naprawdę wykracza to poza wasze zdolności poznawcze? Jesteśmy różni, ale równi. W równouprawnieniu nie chodzi o to, żeby się teraz nagle zacząć do siebie nawzajem upodabniać, niwelując różnice między płciami, ale o to, by korzystać z życia na równych zasadach.
My, kobiety, każdego dnia słono płacimy za naszą emancypację. Owszem, dała nam wstęp na uniwersytety i możliwość (dziś raczej konieczność?) pracy zawodowej. Dostałyśmy możliwości, ale nikt nie zdjął z nas dotychczasowych obowiązków, nikt nas nie odciążył. W efekcie zazwyczaj ciągniemy dwa etaty, bo po pracy to my najczęściej wychowujemy nasze dzieci, to my opiekujemy się nimi od urodzenia, odbieramy je ze szkół, gotujemy im posiłki i zajmujemy się domem. O pracy w domu można pisać bez końca. Jest ogromnie frustrująca, bo nigdy się nie kończy, nikt za nią nie płaci, a jej efekty zazwyczaj są krótkotrwałe. Kurz osadza się nieustannie, posiłki są natychmiast trawione, ubrania brudzą się. Robota głupiego. Syzyf przy pani domu to pikuś – miał tylko jeden kamień do wtaczania na górę. Gospodyni zawiaduje ogromnym przedsiębiorstwem, w którym pełni rolę zaopatrzeniowca, dietetyka, pielęgniarki, logistyka, korepetytora, praczki, opiekunki do dzieci, kucharki, sprzątaczki, prasowaczki, szwaczki, czyściciela obuwia, okien – znów można wymieniać bez końca. Wszystko za darmo, bez przerwy, noce i dnie.
Rzecz jasna wiemy dobrze, że są dobrzy, świadomi mężczyźni. Ci wiedzą, że kobieta nie jest stworzona po to, żeby służyć i fakt, że ma mniejsze stopy, dzięki którym może stanąć bliżej zlewu, wcale nie predestynuje jej do wyłączności na zmywanie naczyń. Ci w nocy wstają do dzieci i czule śpiewają im do ucha kołysanki, prasują swoim żonom sukienki i wcale nie trzeba ich prosić, żeby wynieśli śmieci. Wiedzą, że śmieci i kurz na meblach należą tak samo do nich, jak i do ich kobiet. Niestety, takich mężczyzn jest wciąż za mało. Większość uważa, że praca zawodowa i fakt, że to oni zarabiają na rodzinę, upoważnia ich do wieczorów z padem, komputerem, telewizorem, piwem, kolegami, w garażu, na treningu, czy gdzie tam chadzacie i co tam robicie. Prowadzenie domu to wciąż według wielu panów domena kobiet. Według nich umiłowanie ładu rzekomo mamy w genach.
Oczywiście, żeby było sprawiedliwie: są też kobiety zainteresowane tylko nowymi trendami w tipsiarstwie, którym mężowie muszą prać rajtuzy. Porzućmy jednak marginalia.
Trudno nie powiedzieć tu o innych różnych rażących nierównościach. Lista będzie subiektywna, wszak nie chodzi o gorzkie żale i wymienianie wszystkich kobiecych bolączek. Wszystkie badania wskazują, że kobietom zajmującym te same stanowiska, co mężczyźni, płaci się mniej. Ostatnio słyszałam wypowiedź ratownika z miejskiego basenu, który mówił, że on zarabia 1200, a koleżanka ratowniczka 900. Czyżby gorzej ratowała tonących?
Razi też przedmiotowe traktowanie kobiet. Taka reklama lombardu na dworcu. W telewizorze wyświetla się film, zachęcający do brania pożyczek. Na laptopa dają 10 tysięcy, na samochód 30. Film kończy się pytaniem: A ile potrzebujesz na kochankę?
(A może ten ratownik dostaje więcej na kochankę właśnie?)
O reklamach powiedziano już tak wiele, że streszczę się. W większości traktują kobiety jak idiotki, które bez dobrych rad mężczyzn nie potrafią samodzielnie wyszorować toalety. Albo, bo jest jeszcze jedna opcja, jak użyć kobiety – za pomocą kobiecego uda czy biustu sprzedaje się już nawet instalacje sanitarne i materiały budowlane.
Czas jasnych i oczywistych rozgraniczeń skończył się. Gdy mieszkaliśmy w wiejskich chatach podział był jasny (miasto to przecież stosunkowo niedawny wynalazek ludzkości, wszyscy prawie z wiejskich chat). Kobiety pełniły rolę strażniczek domowego ogniska. Dosłownie i w przenośni. Paliły w piecach, gotowały strawę, rodziły dzieci, opiekowały się starymi i chorymi, karmiły wszystkich, opierały. Mężczyzna był od zadań na zewnątrz domu – to on w naszej strefie klimatycznej załatwiał opał, mąkę na chleb i sarny na niedzielny obiad. Naprawiał strzechę, wymieniał okiennice, bielił dom. Mężczyzna i kobieta pracowali razem, uzupełniając się. Ona miała parę mlekodajnych piersi, on silne mięśnie.Wszystko zaczęło się zmieniać w czasie rewolucji przemysłowej. Rozwinęły się miasta, handel, pracę ludzkich rąk zaczęły zastępować maszyny. Dziś i mężczyzna, i kobieta pracują na zewnątrz domu. We dwoje przynoszą do niego łupy. Ale utknęliśmy. Kobieta wciąż dmucha w domowe ognisko i znosi dobra, mężczyzna ciągle myśli, że wystarczy, że przyniesie sarnę.
A nie wystarczy.
Kim jest więc dziś kobieta? Myślę i czuję, że to nadczłowiek, przedstawicielka superrasy. Silna, doskonale zorganizowana, rozwijająca się we wszystkich kierunkach (więcej jest w naszym kraju kobiet z wyższym wykształceniem). Współczesna kobieta potrafi wszystko, łączy z powodzeniem różne role: rano strzela na poligonie, po południu lepi z córeczkami pierogi. Jest elastyczna i odporna na stres (mniej jest kobiet wśród narkomanów, alkoholików; kobiety popełniają też mniej przestępstw). Fakt, że musimy tak ciężko pracować, sprawia, że jesteśmy coraz silniejsze i mamy coraz więcej różnych umiejętności (i jesteśmy bardziej zmęczone). Dodatkowo badania wskazują, że kobiety mają większą empatię i większą potrzebę rozwoju duchowego niż mężczyźni. Dalajlama wciąż powtarza, że nadszedł czas kobiet.
I wcale nie chodzi mi o to, żeby pogrążyć mężczyzn, pokazać im, że są do niczego, że są gorsi. Nie są gorsi, są inni. Też ponoszą koszta naszej emancypacji, bo jeszcze niedawno wystarczała nam sarna, a dziś nie wystarcza, i chcemy żebyście prasowali nasze sukienki. Nie twierdzę, że to wasza wina, tak zostaliście wychowani. Zaprogramowano was inaczej, do tradycyjnych podziałów. Dziś one jednak już nie działają i wszystkim nam z tym bardzo trudno żyć.
I co tu robić, jak się odnaleźć? Jedno jest pewne, drodzy panowie, jeśli nie chcecie, by dobór naturalny was wyeliminował, musicie się wziąć do pracy w domu!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze