Randka w centrum handlowym
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuZamiast pójść do teatru albo opery sobotę i niedzielę spędzamy w centrum handlowym. A tam, w świątyni komercji, jakość nie ma znaczenia, chyba że wiąże się z niską ceną. Z badań socjologicznych płyną inne ciekawe wnioski: hipermarket może być nie tylko miejscem zakupów, ale i flirtu. O tym i nie tylko piszemy w kolejnym przeglądzie prasy.
Zamiast pójść do teatru albo opery sobotę i niedzielę spędzamy w centrum handlowym. A tam, w świątyni komercji, jakość nie ma znaczenia, chyba że wiąże się z niską ceną. Z badań socjologicznych płyną inne ciekawe wnioski: hipermarket może być nie tylko miejscem zakupów, ale i flirtu. Piszemy o tym m.in. w kolejnym przeglądzie prasy.
To, że większość z nas wolny czas spędza na zakupach w centrach handlowych, to fakt. W dobie pędzącego konsumpcjonizmu nasz byt określa przecież ilość rzeczy, które kupujemy. Ale centra handlowe to nie tylko miejsca, gdzie wydaje się pieniądze. Bo doskonale czują się tam ludzie zakochani. Pisze o tym dziennik Rzeczpospolita. Tekst zainspirowany został walentynkowymi obyczajami, które świetnie się w Polsce przyjęły. Czy centrum handlowe to dobre miejsce na randkę? Zachęcamy do przeczytania całego artykułu.
Źródło: Centrum handlowe miejscem na randkę?, Rzeczpospolita
***
W wielu miastach Polski funkcjonują domy samotnych matek. Dzięki nim kobiety maltretowane przez mężów, samotne, w trakcie separacji lub procesu rozwodowego, mogą znaleźć namiastkę prawdziwego domu. Ale czy rzeczywiście tak jest? Nad tym zastanawia się Ryszard Socha, autor tekstu opublikowanego w tygodniku Polityka. Socha pisze w nim: Wciąż w różnych miastach powstają nowe domy dla samotnych matek. Tymczasem w Gdyni już nawet podopieczne widzą, że trafiły w życiową ślepą uliczkę. Cała polska polityka społeczna wciąż się w nią zapędza. Dom dla samotnych matek to posunięcie charytatywne, rodzaj daniny składanej problemowi, ale nie jego rozwiązanie. Pod tym zdaniem podpisałyby się autorki listu wystosowanego do prezydenta Gdyni. Mieszkanki Domu Samotnej Matki napisały bowiem, że życie w tego typu ośrodku źle wpływa na ich dzieci, które stają się agresywne, wulgarne, bowiem powielają złe nawyki zaobserwowane u starszych dzieci. Kobiety nie mają również wsparcia w pracownicach socjalnych.
Ale są też opinie odmienne. Bo dla niektórych kobiet, jak twierdzi Ryszard Socha, Dom Samotnej Matki to szansa na w miarę normalne życie. Oto Agnieszka M., jedna z bohaterek tekstu: 32-letnia ładna brunetka, żałuje jednak, że miasto postanowiło zlikwidować DSM. Pomieszkiwała tam dwukrotnie. […] Dzieci miały tu opiekę, mogła pracować. Półtora roku później, z alimentami 1 tys. zł i pensją ok. 1,2 tys. zł, wynajęła mieszkanie. Ale zaczęła zarabiać mniej, więc by się nie zadłużać, wróciła do DSM. – Mogłam zadbać o siebie, odpocząć od codziennego myślenia, co do garnka włożyć. Dla mnie to były wczasy – opowiada. Jest zła na dziewczyny, które jesienią 2009 r. napisały skargę: – Źle im było?
W Polsce jest teraz kilka tysięcy miejsc dla matek z dziećmi, a liczba ta wzrasta z dnia na dzień. Urzędnicy samorządowi zlecają prowadzenie domów organizacjom pozarządowym, które otrzymują nawet 1 tys. zł miesięcznie za opiekę nad samotną matką. Czy to dobra polityka? Może należałoby coś zmienić? Dlaczego dzieje się tak, że niektóre kobiety są za tym, by zlikwidować Domy Samotnej Matki, a niektóre mieszkają w nich nawet przez 10 lat. O tym w tygodniku Polityka.
Źródło: Domy dla samotnych matek to zły pomysł, Polityka.
***
W Dużym Formacie, reporterskim dodatku do Gazety Wyborczej, znajdziemy wstrząsającą rozmowę z Nataschą Kampusch, dziewczyną porwaną i więzioną przez osiem lat w piwnicy willi na przedmieściach Wiednia. Autorem wywiadu jest znana polska reporterka Katarzyna Surmiak-Domańska. Kampusch opowiada między innymi o tym, co działo się z nią po uwolnieniu z rąk porywacza Wolfganga Priklopila. Zaczęło się od prasy bulwarowej – mówi kobieta. - Nie dałam im pożywki, na jaką liczyli. Myśleli, że opowiem im jakieś pikantne szczegóły, sceny mrożące krew w żyłach. Chcieli mnie wrzucić do jednego worka z gwiazdeczkami z ponadwymiarowym biustem i transwestytami. A ja z początku zachowywałam się z dużą rezerwą. Informacje, których udzielałam, były skąpe. Miałam zwyczajnie zahamowania w stosunku do dziennikarzy. Nastawili się, że zwiększę im nakłady, a tu nic. Zaczęli więc wymyślać sensacyjne historyjki sami, budować nieufność wobec mnie, szukać dziury w całym. W pewnym momencie jedna z dużych gazet austriackich zaoferowała Kampusch pracę. Kobieta myślała, że w ten sposób nauczy się dziennikarskiego fachu i zostanie etatową reporterką, ale w praktyce miała spotykać się z dziennikarzem i zdawać mu relację ze swoich przeżyć. W ten sposób gazeta uzyskałaby sensacyjne materiały na wyłączność.
Kampusch porusza kwestię syndromu sztokholmskiego (porwana osoba solidaryzuje się ze swoim porywaczem). Z rozbrajającą szczerością mówi również o tym, jak musiała prostować kłamstwa o seksie między nią a jej ojcem. Nawiązuje przy tym do napisanej przez siebie autobiografii, która ma być odsłonięciem niewygodniej dla mediów (bo mało bulwersującej) prawdy. Pojawia się również kwestia jej matki. Kampusch mówi: Wieszano na niej psy, nazywano wyrodną matką, wiedźmą. Zarzucano jej, że mnie w ogóle nie szukała. Przewodniczący komisji badającej nieprawidłowości w policyjnych poszukiwaniach podsumował swoją pracę stwierdzeniem, że niewykluczone, że czas, który spędziłam w niewoli, był lepszy niż to, czego doświadczyłam w domu matki.
Warto zajrzeć do rozmowy z Nataschą Kampusch chociażby po to, by porównać jej opowieść z tym, co pojawiło się w mediach. W planach jest m. in. nakręcenie filmu o młodej Austriaczce (w rolę porywacza Priklopila wcieli się najprawdopodobniej Christoph Waltz, a Kampusch ma zagrać Kate Winslet). Główna bohaterka poparła pomysł na film. Zadecydowały pieniądze, a może potrzeba opowiedzenia prawdy?
Źródło: Czysta dziewczynka, Duży Format
***
Na koniec jeszcze jeden interesujący artykuł z Gazety Wyborczej. Otóż znajdziemy w niej rozmowę z profesorem Bogusławem Pawłowskim, szefem Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Wynika z niej to, że… złe zachowanie jest dobre! Tekst Tomasza Ulanowskiego zaczyna się dość ostro: Janusz Głowacki, opowiadając o swojej najnowszej książce "Good night, Dżerzi", w której pisze o Jerzym Kosińskim, powiedział: "Dżerzi doskonale wiedział, że na Ziemi są tylko dwie rzeczy, które nigdy nie wyjdą z mody — dymanie i zabijanie". Czy antropolog jest tak samo złego zdania o ludzkości jak literat? Czemu się pan śmieje? Prof. Bogusław Pawłowski: Śmieję się, bo antropolog nie patrzy na rzeczywistość tak dramatycznie jak pisarz. W naturze człowieka leży przecież nie tylko przemoc, ale i współpraca, miłość.
W naszej cywilizacji, mówi prof. Pawłowski, utrwaliło się przekonanie, że za przemoc i agresję odpowiadają zjawiska kulturowe lub czynniki, które przyswoiliśmy w trakcie nieprawidłowego procesu socjalizacji. Bo człowiek ze swej natury jest dobry (na pewno chcemy w to wierzyć!). Ale z drugiej strony w społeczeństwie pierwotnym ryzyko śmierci czy gwałtu jest dużo większe niż w społeczeństwie cywilizowanym, a więc cywilizacja ma na nas zbawienny wpływ (okazuje się, że w krajach cywilizowanych poziom przemocy się obniża). Skąd więc wrażenie, które wszyscy odnosimy, że wokół nas jest mnóstwo agresji, chociażby w domu, szkole i pracy? [Przemoc] pojawia się już u dzieci, które nie skończyły roku. - mówi prof. Pawłowski. — Niekupowanie chłopcom plastikowych czołgów i zachęcanie ich, by bawili się pluszowymi misiami, nic tu nie pomoże. Agresja to według antropologa sposób na wywalczenie sobie określonej pozycji społecznej. Walczyć można o jedzenie, bezpieczne schronienie oraz, w przypadku mężczyzn, o kobiety, czyli możliwość przekazania genów. Dlatego pada stwierdzenie, że dobre wychowanie to kompletna utopia. Trudno bowiem wyobrazić sobie społeczeństwo całkowicie pozbawione przemocy: Wyobraźmy sobie populację, w której zupełnie nie ma przemocy, i nagle wkracza do niej osobnik agresywny. Przecież w społecznej grze, jaką jest życie w grupie, wykończyłby konkurentów. Zdobyłby wszystkie kobiety i rozsiałby swoje geny. Z drugiej jednak strony charakteryzuje nas zdolność racjonalnego myślenia, dzięki której nie rzucamy się na dwa razy większego przeciwnika. Jaka opcja jest dla nas najkorzystniejsza?
Źródło: Złe wychowanie jest dobre, Gazeta Wyborcza
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze