Podobno Polacy wracają z Wysp Brytyjskich. Słyszałem ostatnio w telewizji podczas wizyty u babci.
Ci których akurat ja znam, jakoś wracać nie chcą, trzeba ich odwiedzać i człowiek ma cały czas wrażenie, że przybywa jako uboga rodzina, którą raczej stać na niewiele. A nawet jeśli akurat na coś ją stać wśród tych „zamorskich wspaniałości” to cały czas i tak się przelicza z ich na nasze i z naszych na ichnie. I chyba moje pokolenie już się z tego nie wyleczy. No chyba że wyjeżdżający zasłużyli na jakże popularne określenia klasa średnia i klasa wyższa. I to bez dodania przymiotnika „polska”, bo kiedy patrzy się na to, co telewizja i tym samym politycy prezentują nam jako wymarzoną przez wszystkich Polaków klasę średnią to obraz jest nieco inny. Polska klasa średnia to ci, którzy nie chodzą głodni, obdarci i stać ich na samochód oraz wakacje z rodziną. Czyli polska klasa średnia to osoby, które stać na standard życia dostępny byle angolowi po ichniejszej podstawówce, pracującemu na co dzień przy frytkach albo sprzątaniu.
Polacy nie wrócą więc z Wielkiej Brytanii, a mają po temu kilka powodów.
Powód pierwszy – spotkanie z katem. Wielu z nas kiedy musi załatwić coś w urzędzie, dostaje kolki i odruchu wymiotnego. Angielscy znajomi narzekali na konieczność częstego bywania na poczcie i wysyłania listów do urzędów. Nieszczęśni – wielu z nich wyjeżdżało zaraz po studiach, w związku z czym nie zdążyli zaznać rozkoszy rejestracji w urzędach, zmiany nazwiska wraz z dowodem osobistym i wszelkimi zapisami w księgach wieczystych i innych. A wszystko przez kalkę przy udziale „biurwy” i „urzędasa”, których jedno „nie” może uniemożliwić: zamieszkanie w wybudowanym przez nas domu (prawo budowlane), otwarcie budki z piwem (ustawa o wychowaniu w trzeźwości), ścięcie drzewa, które wali się właśnie na nasz dom (ustawa o ochronie środowiska), zajmowanie się własnymi dziećmi (cały pakiet ustaw dziarsko wcielanych w życie przez pracowników opieki społecznej) i właściwie wszystkiego. Regulacje i licencje w ponad 250 dziedzinach, a wszyscy chcą regulować dalej, czas trwania sprawy sądowej – do 10 lat, odpowiedzialność urzędasa – żadna. Radość z mieszkania poza Polską? Bezcenna.
Powód drugi – chlebek i masełko. Tu właściwie nie ma co komentować. Co prawda zmiany kursów walut sprawiły, że praca w Wielkiej Brytanii nie jest już tak opłacalna jak kiedyś, to jednak operator szczotki może się poczuć przy naszym pracowniku naukowym jak krezus, zarabia bowiem więcej zarówno w wielkościach bezwzględnych jak i w porównaniu siły nabywczej ich pensji. Nawet lepiej bo pracujący na etapie czyściciela Polak w Wielkiej Brytanii posprząta „od tej, do tej” i ma święty spokój, podczas gdy jego uzdolniony naukowo kolega z kraju po poprawieniu kartkówek studentów może co najwyżej usiąść i zacząć dumać nad tym, jak dobrze zrobić swoim starszym kolegom, aby dopuścili go w końcu do tej cholernej habilitacji…
Powód trzeci – wszystko się rozpada. Nie jestem wielbicielem teorii spiskowych, ale gdybym był, to potraktowałbym większość towarów w naszych sklepach jako próbę sabotażu przeciwko narodowi polskiemu. Osiemdziesiąt procent produktów znanych firm ma w Polsce jakość dużo niższą niż w krajach tzw. starej Unii. Od sprzętu elektronicznego poczynając a na papierosach kończąc. Po prostu my łykniemy wszystko ciesząc się z samego faktu zakupu, a to że później spodnie rozpadną się nam na tyłku, papieros wiodącej marki będzie smakował jak niezapomniane Radomskie w latach osiemdziesiątych, a sprzęt elektroniczny będzie się psuł średnio dwa razy do roku – na to już kładzie się lachę. Niezależny ekspert stwierdził, że nasze buty były dobre i otrzymamy sklejony egzemplarz. Jeśli ktoś nie wierzy, niech poczyta w sieci i spyta znajomych. A gdyby coś się nie podobało, zawsze można iść z problemem do sądu, czas oczekiwania na wyrok – jak w pierwszym podpunkcie, stawki adwokatów – no cóż…
Powód czwarty – co by tu jeszcze po godzinach… Wszyscy wiedzą, że po godzinach warto odpoczywać, ale są maniacy którzy próbują jeszcze coś zrobić. A to hobby, a to studia podyplomowe, a to sobie zrobią kursy, dzięki którym dostaną lepszą pracę, a to uprawiają jakiś sport. I tu Wielka Brytania daje więcej możliwości, a przede wszystkim przekonanie, że jeśli coś się robi dobrze, to będzie to w końcu przydatne – a ten który ma studia, pasje i potrzebę jej upublicznienia nie zostanie przebity przez tego, który nie umie nic, ale za to jest powiedzmy szwagierką teścia wicedyrektora w państwowym urzędzie. Jeśli ktoś nie wie, jakie standardy obowiązują w tej kwestii w naszym kraju i co jest uznawane za normalne, polecam występy komisji hazardowej. A dodatkowo osoby, które chcą się rozwijać, mogą podjąć pracę w mniejszym wymiarze godzin, rezygnując z rozrywek. U nas oczywiście półetatu jest możliwe, ale bez dodatkowych źródeł dochodu, po opłaceniu rachunków można co najwyżej zrezygnować z jedzenia.
Powód piąty. Tam po prostu jest fajnie. Będąc w Luton i Londynie (a w takich miastach osiadają głównie Polacy) absolutnie nie czułem obcości, która nieustannie towarzyszyła mi we Francji, Holandii, Niemczech czy, ku mojemu zaskoczeniu, również w Czechach lub na Bałkanach. Po prostu wszystko jest jakieś takie właściwe dla Polaków. Setki tysięcy wyjeżdżających może to potwierdzić. Dobre jedzenie za małe pieniądze, rozrywki na najwyższym poziomie i przekonanie, że żyje się spokojnie bez stałego strachu o własny byt zależny od urzędnika czy wszechwładnego szefa.
Swego czasu Andrzej Sapkowski odpowiadając na pytanie Być pisarzem czy nie być pisarzem? stwierdził: Wyjechać do Irlandii. I to póki można. Mistrz miał wielką rację. I właśnie dlatego Polacy nie będą wracać, również ci którzy nie są pisarzami. A dlaczego ja nie wyjadę? Otóż udało mi się opracować pewien sposób życia w Polsce, który ma wiele uroku i działa mi już od kilku lat.