Mam kompleksy
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMam masę kompleksów... Wydaje mi się, że każdy ma jakiś kompleks. Został nam przypisany we wczesnym dzieciństwie jako drobiazg uprzykrzający życie. Drobiazg taki zwykł rosnąć do niepokojących rozmiarów, lecz tylko w wyobraźni - co przekłada się na wielką tragedię i zanik radości życia.
Mówisz tak, bo masz kompleksy. Czasem słyszę coś takiego, zwłaszcza gdy tłumaczę swoją, pozbawioną złudzeń, filozofię życia. Właściwie nie wiem, co wówczas powinienem odpowiedzieć.
Najlepiej nic. Właściwie argument z kompleksów powinien zamykać dyskusję. Jeśli ktoś go używa, oznacza to, że nie ma już nic do powiedzenia i powinien zawijać się do domu.
Mógłbym przytaknąć: owszem, mam masę kompleksów. Z wielkim nosem i rozczapierzonym uzębieniem wyglądam jak Eddie Murphy trafiony piorunem, poruszam się niezgrabnie, jakbym brnął przez zaspy, do tego kwadratowy korpusik kolibie się na nóżkach-patyczkach, podprowadzonych z ciała nieśmiałego licealisty, którym niegdyś byłem. Moje życie erotyczne to ciąg upokorzeń, przy których Golgota przypomina wycieczkę all inclusive na Jamajkę, otaczam się wyłącznie mądrzejszymi od siebie (co nie jest trudne) tylko po to, aby nieustannie okazywali mi swoją wyższość. Mam, jednocześnie, dwa dwadzieścia i metr czterdzieści wzrostu, nadwagę i niedowagę, wszystkie możliwe choroby skóry, do kompleksu Edypa i Elektry dołączam katalog figur z mitologii Greckiej i jeszcze Portnoya na dodatek, zaś moja głowa wciąż tkwi w ubikacji, gdzie wepchnął ją, ćwierć wieku temu, umiarkowanie życzliwy względem mnie kolega ze szkoły podstawowej. Może być?
Oczywiście, że nie może. Wydaje mi się, że każdy ma jakiś kompleks. Został nam przypisany we wczesnym dzieciństwie jako drobiazg uprzykrzający życie. Drobiazg taki zwykł rosnąć do niepokojących rozmiarów, lecz tylko w wyobraźni.
Należy poczynić jasne rozróżnienie pomiędzy kompleksem oraz wadą, mającą charakter obiektywny. Dziewczyna przeciętnego wzrostu, lecz ważąca tyle, co autobus solaris nie ma „kompleksu nadwagi”, tylko po prostu jest gruba i powinna coś z tym zrobić. Wiem jakie to trudne. Co innego nieszczęsne, szczupłe dziewczę głodzące się kolejny miesiąc, choć żebra sterczą pod napiętą skórą. To jest kompleks, nic innego.
Szydzę, lecz z łezką w oku. Zdaję sobie sprawę, że kompleks bywa nieszczęściem, zdolnym uprzykrzyć życie, a nawet je skrócić. Najbardziej żal mi dziewczyn. Chłop sobie zawsze poradzi. Ostatecznie, będzie głupi, brzydki i nieatrakcyjny – nawet lepiej, takim wróżę karierę. Ale gdy widzę piękne dziewczyny, zadręczające się z powodu jakiegoś głupiego mankamentu, robi mi się po prostu smutno. Parę kilogramów za wiele, parę centymetrów za mało, biust nie taki, nóżka nazbyt krzywa, zaś rączka zbyt krótka, co przekłada się na wielką tragedię i zanik radości życia.
Niewiele z tym można zrobić. Mógłbym przekonywać taką, nieszczęśliwą osobę, że nie ma racji. Bo przecież nie ma. Jakiekolwiek moje wysiłki by nie były, od werbalnych do erotycznych, zdadzą się psu na parę trampek. Mało tego, tłumaczenie, że kompleksy nie mają żadnych podstaw, daje skutek odwrotny do zamierzonego. Zakompleksiona osoba uzna moje starania za dowód, że rzeczywiście jest coś na rzeczy. Będę klarował tak długo, że nóżki nie są krótkie, aż wreszcie krótkie się staną.
Z przymiotami ducha jest podobnie. Najmądrzejsze osoby uważają się za idiotów. Zabawni mają się za nieśmiesznych, uroczy za mruków i tak dalej. Niestety, występuje również zależność odwrotna.
Powołam się na przykład z praktyki. Kompleksy miała sama Marilyn Monroe. Uważała, że waży nazbyt dużo, nienawidziła swojego cofniętego podbródka i zadartego nosa. Jeśli mnie pamięć nie myli, skorygowała ten ostatni element swojej twarzy. Czy kompleksy jej minęły? A skąd! Przez lata nauczyła się pewności siebie (taki przynajmniej pożytek można mieć z kompleksów) i zmarła głęboko nieszczęśliwa. Przypominam, że mówimy o największym symbolu seksu w historii, babie, której Kate Moss nie jest godna podać ognia. Każdy żołnierz miał jej zdjęcie z Playboya zawieszone przy łóżku. Jej przykład pokazuje, ile, tak naprawdę, kompleksy są warte.
Wydaje się nawet, że po Marilyn przyznanie się do kompleksów zaczęło należeć do dobrego tonu. Prześledźmy tylko wypowiedzi współczesnych symboli seksu. Gadają, jak to nie lubią siebie i swojego ciała, jakby w chórze śpiewali. Zapewne się krygują. Udawanie kogoś, kim nie są, przynależy do tego zawodu. Ale też o czymś świadczy, choćby o tym, że nie powinniśmy się przejmować kompleksami.
Łatwo powiedzieć, trudniej o wykonanie.
Uważam, że frontalna walka z kompleksami jest pozbawiona sensu. Równie dobrze można wrzeszczeć na krowę w oczekiwaniu, że poczciwe to zwierzę przemieni się w byka od samego ryku. Więcej nawet. Ten rodzaj zmagań przypomina wysiłek generała wysyłającego armię pancerną przeciwko garstce partyzantów. Ci niezawodnie znajdą jakiś kanał, wyślizną się z okrążenia i zadadzą bolesny cios na tyłach. Z równą skutecznością mógłbym pokonać opryszczkę odgryzając sobie głowę. I tak dalej.
Zabawmy się z naszymi kompleksami. Przecież, tak naprawdę są niegroźne – to tygrysy, którym, niczym w Rzymie Heliogabala, wyrwano zęby i pazury, a następnie wypuszczono na społeczeństwo. Przyjmijmy je do siebie jak hałaśliwe bachory nielubianego kolegi. Są głośne, wredne, chamskie i przykre, lecz zarazem niezdolne do wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy. Chyba, że sami je do tego nakłonimy. Zabierzmy z domu ostre przedmioty i pochowajmy wszystko, co tylko może się stłuc. Ktoś szczególnie przezorny może zabezpieczyć kanty mebli. Niech wejdą te szkraby o szczerbatych uśmiechach! Niech dokazują co się zowie! Patrzę jak igrają ze sobą i światem na najróżniejsze okrutne sposoby, gaszę papierosa i włączam się do zabawy. Postrzelamy razem z procy i będziemy się targać za włosy, zostaniemy kolegami, lecz nie przyjaciółmi, wymienimy sekrety i przepisy psot, aż w końcu każde pójdzie w swoją stronę.
Do następnego spotkania.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze