Mam, więc jestem
KATARZYNA GAPSKA • dawno temu • 1 komentarzPrzestały mnie dziwić dzieci, mieszkające w pokojach zasypanych zabawkami. Pragnienie wszystkiego, co oczy zobaczą, jest dla dziecka normalnym etapem rozwoju. Kiedy jednak widzę dorosłych, bez zastanowienia kupujących nowe rzeczy, zadłużających się, aby zdobyć kolejne dobro, to zastanawiam się, czy oby ci dorośli na pewno wydorośleli. Czy coraz droższe, większe, doskonalsze przedmioty uczynią z nas lepszych ludzi? Czy współczesna definicja szczęścia sprowadza się do rzeczy, w które obrastamy?
W ostatni weekend wraz ze znajomymi byłam na wycieczcie w lesie. Wdychaliśmy powietrze przesycone wonią żywicy, obserwowaliśmy cumulusy na niebie i pstrykaliśmy bez opamiętania zdjęcia. Trzeba uchwycić początek babiego lata!
Kiedy tak sobie uwiecznialiśmy sielskie krajobrazy w miłej atmosferze, niczym zła bestia, wyłonił się temat aparatów fotograficznych.
— Czemu masz taki stary model? – zapytał znajomy. Przecież to aparat sprzed 5 lat? Teraz masz już bardziej wypasione wersje?
— Nie potrzebuję lepszej, ta jest wystarczająco dobra – odrzekłam.
— Jak to dobra? To staroć? Masz taką funkcję? – tu padła specjalistyczna nazwa.
— Mam — odpowiedziałam, ale z niej nie korzystam. Niezrażony moją wypowiedzią kolega brnął dalej — Nie masz nawet uchylnego obrazu i nie możesz kręcić filmów w HD.
— Nie mam – odrzekłam siląc się na spokój. — Mój aparat ma robić zdjęcia. Jak będę chciała robić filmy, to kupię kamerę, ale raczej nie będę chciała.
Mój znajomy przyglądał mi się, jakby patrzył na antyk w muzeum.
— A wiesz – kontynuował, po krótkiej przerwie wywołanej lekkim szokiem moją awersją do gadżetów – mój kumpel kupił sobie ostatnio aparat za szesnaście tysięcy złotych. No, ale to pełna klatka. Sama rozumiesz. Taki wypas, że aż furczy. Trzymałem w ręku.
— A twój kolega jest zawodowym fotografem? — zapytałam naiwnie.
— No coś ty, tak sobie pstryka – usłyszałam w odpowiedzi. — Ale go stać, więc kupił
— Acha – odparłam niezbyt inteligentnie, bo teraz to mnie zatkało. Mój kolega nie słuchał zresztą zbyt uważnie, bo rozpoczął wywód na temat tego, że u niego w cyfrowej lustrzance najbardziej sprawdza się funkcja „auto”.
Nie chciałam burzyć jego radości z powodu zakupu drogiego sprzętu. Nie powiedziałam słowa o tym, że dobre zdjęcia powstają dzięki dobremu fotografowi a nie dobremu sprzętowi. Kolega nie należał do osób, które interesują się fotografią.
- Żona kupiła mi kilka książek o fotografii – rzekł na odchodnym – ale nawet ich nie przeczytałem.
Kilka tygodni wcześniej spotkałam innego znajomego. Właśnie wysiadał ze swojego auta. Wielkiego, ciężkiego wozu z napędem na 4 koła i wielkimi reflektorami. Nie mogłam nie zwrócić na niego uwagi.
— Cześć stary, co za auto – wykrzyknęłam.
— Cacuszko, no nie? – odparł z dumą. W naszej mieścinie nikt takiego nie ma. Kosztował kupę pieniędzy, ale warto było, no nie?
— Pewnie, skoro nikt takiego nie ma – odparłam. W duchu jednak zastanowiłam się, po co komu auto wielkości czołgu, łykające benzynę, jak smok wawelski wodę z Wisły. Po co komu terenowe auto, kiedy taki ktoś rusza poza miasto raz w roku?
Kolejny raz nie mogłam swoim rozumem ogarnąć rozbuchanej namiętności mojego znajomego.
A potem zaczęłam przypominać sobie innych gadżeciarzy. Karolinę i Sebastiana, którzy do mieszkania wielkości sporego namiotu wcisnęli telewizor 55 cali. Wielkie urządzenie dudniło cały dzień, a jego właściciele niemalże się o nie ocierali. Adama z wiertarką zdolną przewiercić dziurę w ścianie malborskiego zamku, z założenia mającą służyć do robienia otworów na małe wkręty. Łukasza, zmieniającego model telefonu komórkowego przynajmniej raz w miesiącu. Starszego wuefistę w szkole mojego syna paradującego w najnowszych butach sportowych, które jakoś dziwnie rzucały się w oczy. Przypomniałam sobie również o Marii i jej kolekcji lakierów do paznokci, tak wielkiej, że potrzeba na nią oddzielnej szafki.
Kiedy przyjrzałam się dorosłym, przestały mnie dziwić dzieci, mieszkające w pokojach zasypanych zabawkami. Pragnienie wszystkiego, co oczy zobaczą, jest dla dziecka normalnym etapem rozwoju.
Kiedy jednak widzę dorosłych, bez zastanowienia kupujących nowe rzeczy, zadłużających się, aby zdobyć kolejne dobro, to zastanawiam się, czy oby ci dorośli na pewno wydorośleli.
Czy coraz droższe, większe, doskonalsze przedmioty uczynią z nas lepszych ludzi? Czy współczesna definicja szczęścia sprowadza się do rzeczy, w które obrastamy? Tak bardzo chcemy pokazać innym, na co nas stać, że gubimy w tym zdrowy rozsądek. Chyba za mocno uwierzyliśmy w powiedzenie jak cię widzą, tak cię piszą.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze