Futerko z królików
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuKróliki są wspaniałe. Pierwszy raz wkładam je na spacer po sopockim molo. Wreszcie nie marznę. Moje nowe futerko dostarcza mi emocji bez liku. Jestem jednocześnie zawstydzona i zachwycona. Zastanawiam się, czy inne kobiety, które noszą prawdziwe futra, też tak mają?
Moje nowe futerko z królików dostarcza mi emocji bez liku. Jestem jednocześnie zawstydzona i zachwycona. Zastanawiam się, czy inne kobiety, które noszą prawdziwe futra, też tak mają?
Kiedyś pożyczyłam na bal przebierańców od babci lisa. Nie do wiary, jak bardzo grzał. Nie mogłam się nadziwić, że mały kawałek futra daje tyle ciepła. Przypomniałam sobie o tym którejś niedzieli na targu. Kobieta w czerwonym kapeluszu sprzedawała piękne, miękkie, czarne futerko. Do bioder, wcięte w pasie, jak dla rosyjskiej księżniczki.
Co to?
Króliki.
Do widzenia pani.
Nigdy przecież nie chciałam mieć futra.
To przecież niemoralne.
Ale w głębi duszy zaczęłam marzyć o futerku z czarnych królików.
Kilka tygodni później opowiedziałam tę historię przyjaciółce, kiedy marzłyśmy w jakimś okrutnym, lodowatym, kosmicznym przeciągu.
Jakiego koloru były tamte króliki, chciała wiedzieć.
Czarne.
Mam takie na strychu, nie noszę. Są twoje.
W ten właśnie sposób spełniają się moje wszystkie marzenia.
(Kochana, dziękuję ci raz jeszcze).
Króliki są wspaniałe. Pierwszy raz wkładam je na spacer po sopockim molo. Nikt mnie nie zna w Trójmieście, oprócz przyjaciółki, co mi dała króliki, ale ona wie, że nie mam złych zamiarów wobec żadnych zwierząt. Z jej kotem mam przecież ponadzmysłowy kontakt, sama mówiła, że kotka nigdy z nikim aż tak.
(Kot też jest czarny. Dinka, korzystam z okazji i pozdrawiam cię!).
Stukam obcasami, otulam się szczelnie królikami, jest mi tak ciepło, jak nie pamiętam kiedy. Co roku marznę od października do kwietnia, a tu proszę – listopad nad Bałtykiem, a ja nawet nos mam ciepły.
Co myślą mewy, kiedy mnie widzą? „Jakie dziwne zwierzę”?
Nieswojo się czuję. Jak Hannibal Lecter. Perwersyjne, okrutne ciepło. I jednocześnie czerpię nadzwyczajną przyjemność z głaskania swojego ubrania. Uspokajam się. Jakbym, za przeproszeniem, Dinkę głaskała.
Znad morza wracam nocnym pociągiem. Króliki wciąż tak mnie cieszą i grzeją, że wkładam je na podróż. Na peronie w ciemnościach odnajduje mnie kobieta w lisach do kostek, pyta o pociąg. W futrze tego kroju wygląda jak Buka z Muminków: kiedy się porusza, nie widać ruchu nóg, jakby sunęła, nie szła. Musi być jej cholernie ciepło.
Potem zastanawiam się, dlaczego właśnie ze mną zaczęła rozmowę? Dochodzę do wniosku, że połączyły nas futra. Kobiety w futrach zawsze się dogadają, nie?
Stukam po peronie obcasami, otulam się czarnym puchem. Konduktor bierze ode mnie walizkę i niesie ją dla mnie do wagonu. Inwencja własna. Czuję się jak Marilyn Monroe w Pół żartem, pół serio. Co to się dzieje, nigdy przecież żaden konduktor nie niósł dla mnie walizki, a tu proszę, jaki szarmant!
Jestem oszołomiona. Najpierw jakaś hrabina zaszczyciła mnie pytaniem o pociąg, teraz ten człowiek z moją walizką. Czy powinnam mu wręczyć wielkopańskim gestem jakieś monety?Po chwili rozumiem: to wszystko dzięki futerku! Awansowałam do wyższej grupy społecznej. Nie dość, że jest mi w końcu ciepło, ciepło, ciepło, to jeszcze jestem obsługiwana jak angielska królowa. Nie do wiary, tyle lat bez futra straciłam.
Powtarzam to zdanie dwie godziny później w rozmowie ze współpasażerką z salonki. Te króliki mnie opętały, czy co?
Rozumie mnie. Sama mówi, że ma różowe karakuły i że grzeją nadzwyczajnie. Oprócz karakułów kobieta ma też trzy córki, przed którymi musi się z karakułami ukrywać. Kiedy nie spotyka się z żadną z nich, paraduje po mieście w różowym futerku i nie może się nadziwić, że ludzie chcą nosić poliestry.
Nie no, karakuły to już chyba przegięcie?
Pytam ją o to. Właściwie mówię, że sama mam problem. Z jednej strony mi przykro, że noszę czyjeś futro, a z drugiej – pierwszy raz w życiu mam szansę nie marznąć. Rozwijam wypowiedź. Mówię, że jakoś do tej pory nie było mi szkoda świń, które zginęły za moje kozaki. Ani cielaka ze skórzanej kurtki. Dopiero te króliki… a przecież ludzie pierwotni nosili tylko to, futra. Monologuję – ale przecież nie mieli polaru, ani tworzyw sztucznych. Współpasażerka myśli pewnie, że jestem nienormalna. Mówi z gniewem w głosie, żebym przestała wymyślać, króliki te po to żyły przecież, żeby nam służyć.
W domu J. na mój widok krzywi się. Myślałam, że oszołomię go, jak konduktora. I kilku innych starszych panów, spotkanych w futrze. (Bardzo staram się zrozumieć ich nagłe zainteresowanie. Mam! Pewnie wyglądam jak jakaś dewizowa dziwka z lat osiemdziesiątych, chyba wtedy taka moda była?).
J. pyta, czy będę tak po ulicy chodziła? A po czym mam chodzić? Po kanałach? Proszę go, żeby sobie przymierzył, to zrozumie, o co mi chodzi. W królikach wygląda jak nowojorski raper. Co prawda biały, ale za to bardzo przystojny. Założę się, że w tym stroju w nocnym klubie na pewno zrobiłby furorę. Przyznaje, że rzeczywiście futro grzeje nadzwyczajnie, ale kiedy umawiamy się na kolację w mieście, cieszy się, że jest tak ciepło.
Włożę cielaka, nie królika.
W sieci znajduję zdjęcia z Joanną Krupą, walczącą o prawa zwierząt. W kolejnej odsłonie reklamy Joanna wkłada sobie do majtek futro. Już ja bym jej dała moje króliki! Chciałoby się! Można by pomyśleć, że to jakaś wyszukana reklama onanizmu.
Szukam o królikach w słowniku symboli Cirlota. Nie ma, ale są zające. Zając czy królik, myślę sobie, właściwie żadna różnica. Świnia domowa i dzik czym się niby różnią? A mysz polna od domowej? Królik to taki udomowiony zając. W niektórych językach nie ma nawet rozróżnienia, bo w japońskim na przykład uważa się królika i zająca za zwierzęta tożsame. Cirlot pisze: Zając – w hieroglifice egipskiej determinant pojęcia „bytu”, a więc symbol istnienia elementarnego. U Algonkinów Wielki Zając to zwierzę demiurgiczne. Mit ten znał również Egipt. Hekate, bogini księżyca, była związana z zającami. Germański odpowiednik Hekate, bogini Harek, również występowała w otoczeniu zajęcy. W ogólności zajęczyca jest symbolem prokreacji, ambiwalentnym ze względu na dwoistość swego sensu naturalnego – amoralnego bądź moralnego, zależnie od punktu widzenia. Hebrajczycy uważali go za zwierzę nieczyste. Według Rabana Maura, symbolizował rozwiązłość i płodność. (…) Zając wyobrażany jest w Chinach jako zwierzę wróżebne, żyjące na księżycu. (J. E. Cirlot, Słownik symboli, Znak, Kraków 2012).
Szukam dalej. W niektórych hrabstwach Anglii pierwszego dnia miesiąca trzeba powiedzieć trzy razy „królik” albo „biały królik”, żeby zapewnić sobie szczęście. W sanskrycie Księżyc nosi nazwę śaśanka, co znaczy: naznaczony królikiem. Do głowy przychodzą mi jeszcze Królik Bugs, króliczek Playboya i Duracella. Alicja z Krainy Czarów goniła króliczka. Mówi się: dogonić króliczka. Właściwie, że nie da się go dogonić.
Niby prawda, ale mnie dogoniły moje króliczki. Dosłownie obsiadły mnie miło, otuliły, zawładnęły mną, nie mam siły się im oprzeć.
Jak mam to rozumieć?
Jestem ambiwalentna jak zajęczyca ze względu na dwoistość swego sensu naturalnego – amoralna bądź moralna, zależnie od punktu widzenia?
Czytam wywiad z moją ulubioną pisarką Joanną Bator. Swoje wspaniałe powieści pisze ubrana w kimono. Ów strój przypomina jej siłę, jaką czuła, będąc w Japonii i obcując z tamtejszą kulturą. Tekst ten napisałam ubrana w króliki.
Dziękuję wam, że oddałyście życie dla mnie.
Królik, królik, królik.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze