Groza pod prysznicem
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuMycie jest jedną z najstraszniejszych czynności, jakie przyszły z cywilizacją postępu. Obracam tęskne oko ku przeszłości. Wyobrażam sobie, jak wracam z dzidą w łapie do lepianki, mam mięso w torbie i krew na łapach. Wsuwam je, a myśl o tym, by podreptać do strumienia jest tak absurdalna, że nie ma prawa zaistnieć pod kudłatą głową. Tymczasem żyjemy w epoce metroseksulanych - mężczyźni wklepują sobie krem pod oczy, depilują klatki piersiowe i kładą piankę na włosy.
Mycie jest niewątpliwie jedną z najstraszniejszych czynności, jakie przyszły z cywilizacją postępu.
Obracam tęskne oko ku szczęsnej przeszłości, ku pra-Orbitowskim, którzy cieszyli się w niej z życia. Wyobrażam sobie siebie, jak wracam z dzidą w łapie do lepianki, mam mięso w torbie i krew na łapach. Wsuwam je, upieczone na wolnym ogniu, a myśl – jeśli miałbym jakieś myśli – o tym, by podreptać ku balii lub do strumienia jest tak absurdalna, że nie ma prawa zaistnieć pod kudłatą głową. Albo Wersal za Ludwika XIV, bawię miesiącami na dyplomatycznej misji, a za całą higienę starcza mi flakon perfum, którymi się oblewam, mój smród nikogo nie drażni, wręcz przeciwnie, wzbudza dziki zachwyt brudnych dam dworu, zresztą, z całego dworu najintensywniej cuchnie sam Król Słońce, a to za sprawą syfilisu, który wybił mu dziurę w podniebieniu. Te czasy odeszły na rzecz krainy mydła, a teraz jest jeszcze gorzej.
Z rozkoszą wspominam nawet własną, niedawną przeszłość, kiedy to postanowiłem wejść w stały związek i na tę okoliczność urządziliśmy sobie z kolegą ciut długie party, w pełni wykorzystując miesięczną nieobecność mojej wybranki. Chodziłem pod prysznic raz na tydzień, kierując się zatęchłymi odruchami przyzwoitości wyuczonej w dzieciństwie, kumpel natomiast wzgardził nawet tą regularnością, rezygnując z higieny całościowo, kompletnie i pięknie – wyszorował się dopiero z okazji powrotu mej połowicy, do dziś zresztą mam przekonanie, że gdybym mycie odpuścił, stałoby się to z korzyścią dla życia osobistego.
Samo mycie jest oczywiście czynnością potworną – muszę się rozebrać, namydlić, następnie spłukać, co przyprawia mnie o dreszcze, zwłaszcza, że mam przed oczyma odchodzącą właśnie perspektywę radosnego śmierdzenia. Żyjąc samotnie, zdołałem włożyć kark w ciasny kierat higieny, wyłączam się zwyczajnie, wchodzę pod prysznic, myśląc o rzeczach bliskich każdemu mężczyźnie: poceniu się na siłowni, wódczanej, zadymionej woni knajpy, mordobiciu i rozpuście, zaprawdę tylko wyobraźnia pozwala przetrwać te straszliwe chwile. Nie zawsze jednak może pomóc.
Czasem mam przyjemność sypiać u znajomej pary hetero, czyli zdecydowanie niemodnej, a że chodzą czyści, czuję się zobowiązany obmyć me odrażające ciało, choćby z przyzwoitości. Pod prysznicem rozpoczyna się dramat. Otóż, w mej prywatnej łazience mam co najwyżej szampon do włosów (wyłysiałem bowiem z rozpaczy i braku higieny), szczotkę, pastę i ogryzek mydła. Znalazłszy się pod prysznicem, z którego korzystam u moich przyjaciół, ogarnia mnie oszołomienie. Oto stoję, woda leje mi się na plecy, a ja próbuję ogarnąć kilkanaście butelek, flakonów, pojemników, kolorowych rzeczy, na które nie sposób nawet znaleźć nazwy a służących, jak się domyślam, do kultywowania czystości – inaczej leżałyby gdzieś indziej, nie koło brodzika. Kompletnie skołowany schylam się i sprawdzam jedno po drugim w poszukiwaniu czegokolwiek, co pozwoli mi się wyszorować. Znajduję płyny do higieny intymnej, odżywki (co to takiego?), szampony regeneracyjne i do przetłuszczających, wyję z rozpaczy próbując odszukać mydło, choćby w płynie, by nim się natrzeć, co kończy się moim prywatnym, łazienkowym Waterloo.
Wychodzę mokry i brudny jak wcześniej i nie mam pojęcia, czy kobiety chcą bym się mył, czy też na odwrót.
Być może to wyzwanie – muszę nie tylko być czysty, ale czysty po kobiecemu, z odżywką w resztkach włosów, ze skórą natartą balsamem lub czymś jeszcze gorszym. Nie ma innej metody na zmuszenie faceta do czegoś, jak właśnie taka, wskazanie odległego celu, puszczając jednocześnie komunikat: stary, nie dasz rady. W ten sposób, po latach prysznicowych cierpień, neandertalczyk przemieni się w Davida Beckhama, zyskując dodatkowy stopień bliskości ze swą kobietą – będą wymieniać się szamponami, kremikami, olejkami do kąpieli. Sens tej przemiany nie ma za wiele wspólnego z estetyką, ze stroną praktyczną owszem, gdyż zafascynowany światem higieny facet przestanie wreszcie marudzić na zakupach w drogerii.
Prawdziwa przyczyna jest najpewniej inna. Dopuszczam możliwość, że w baterii środków higienicznych zgromadzonych w każdej łazience, gdzie kobieta ma coś do powiedzenia jest finezyjna metoda, by faceta od mycia odrzuciło – był przecież brudny, cuchnący przez tysiąclecia, takim się podobał i taki był pożądany, gdzieś od czasów łowów na mamuty – zapisał się w damskiej podświadomości z całym swym smrodkiem.
Tymczasem żyjemy w epoce metroseksulanych, mrocznych czasach, kiedy mężczyźni wklepują sobie krem pod oczy, depilują klatki piersiowe i kładą piankę na włosy, dyktatura mody i telewizji w zakresie kosmetyków i czystości jest tak obezwładniająca, że faceci nie umieją jej umknąć. Więcej, wydaje im się, że kobiety chcą ich wymuskanych i pachnących; te zaś boją się powiedzieć swym partnerom – śmierdźcie, ukochani. Podejmują więc metodę nie wprost, jak przy uwodzeniu, zastawiając prysznic labiryntem środków higienicznych, przy których każdy chłop polegnie i zwyczajnie umyć się nie zdoła. Słuszność tej tezy potwierdza brak mydła lub jego przemyślne ukrycie.
Nie muszę dodawać, że łazienka, w której przeżywam tortury powyżej opisane, należy do tego samego faceta, który, cztery lata wcześniej nie mył się przez miesiąc, balując z niżej podpisanym.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze