Polka pod prysznicem i pod kołdrą
ANNA NOWA • dawno temuZnalezienie odpowiedzi na pytanie o onanizm kobiet było trudniejsze, niż znalezienie idealnego partnera, kwiatu paproci i szczęśliwego losu na loterię jednocześnie. Podczas jednej z typowo babskich imprez, na której głębokość nurkowania w zwierzeniach osiągnęła rozmiary widowiskowego ekshibicjonizmu, a każda z obecnych musiała przyjąć zasadę absolutnej szczerości, temat ten prześlizgnął się jak wąż-widmo i zniknął tak prędko, jak się pojawił, przykryty toną nieważności dnia codziennego.
Znalezienie odpowiedzi na pytanie o onanizm kobiet było trudniejsze, niż znalezienie idealnego partnera, kwiatu paproci i szczęśliwego losu na loterię jednocześnie. Podczas jednej z typowo babskich imprez, na której głębokość nurkowania w zwierzeniach osiągnęła rozmiary widowiskowego ekshibicjonizmu, a każda z obecnych musiała przyjąć zasadę absolutnej szczerości, temat ten prześlizgnął się jak wąż-widmo i zniknął tak prędko, jak się pojawił, przykryty toną nieważności dnia codziennego.
Dlaczego?
Co takiego złego kryje się w tej poniekąd zdrowej czynności? Dlaczego kobiety omijają szerokim łukiem temat tak przyjemny i naturalny, a nie szczędzą sobie komentarzy na tematy przepełnione złem i patologią? Przepytałam 7 osób, płci żeńskiej.
Eliza. Dziewczyna lat 20, z dużej miejscowości, studentka wydziału filozofii. Marzycielka i finezyjna nanitka, jak lubi siebie nazywać. Z jej relacji wynika, że już jako dziewczynka wypatrywała z okna księcia na białym koniu, i wprawdzie żaden książę nie śmiał do tej pory zostać u niej na dłużej, ale koń, którego dostała od przyjaciółki na 18. urodziny, póki co w zupełności je wystarcza. Dla niej autozaspokajanie się ma charakter czysto pragmatyczny — z uwagi na konieczność połączenia pracy i szkoły nie ma możliwości dać ewentualnemu partnerowi czasu, który jest konieczny, by zbudować związek. Do końca studiów planuje więc zaspokajać własne potrzeby za pomocą "konia" z silikonu medycznego bądź kolegów z roku, których od początku uprzedza, że znajomość będzie miała raczej przelotny charakter. Eliza ma tę przewagę, że stać ją na wynajmowanie mieszkania, nie musi więc obawiać się, że akademikowy surwiwal stanie jej na drodze w trakcie sprawiania sobie przyjemności. Jej zdaniem nic nie jest w stanie zrelaksować kobiety w równym stopniu, co wieczór w towarzystwie dobrego filmu i sprawdzonego wibratora. Zapytana o to, jakie dobre filmy ma na myśli, podesłała dość pikantne linki. By posypać życie zapracowanej singielki odrobiną pieprzu, potrzebne są mocniejsze bodźce. Obejrzałam z uwagą wszystkie nadesłane filmy — scenariusz może nie oscarowy, ale ile akcji!
Anita. Szczerze mówiąc nie liczyłam na żadne wyznanie z jej strony — temat naturalnie przewinął się przez naszą dyskusję i to ona postanowiła go kontynuować, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu. Anita pracuje w dużej korporacji, na dość prestiżowym stanowisku. Jest 52-latką dość zadowoloną z własnej sytuacji materialnej i rodzinnej, matką dwójki dzieci, osobą pogodną, ale stonowaną. A przynajmniej takie wrażenie sprawiała, dopóki nie została zapytana wprost: "Jak to robisz?"
Jej odpowiedź - "Zawsze!" Zwaliła mnie z nóg, początkowo uznałam ją za uroczy żart dojrzałej kobiety, ale z minuty na minutę okazło się, że w tej rozmowie to ja jestem tą, która się czegoś nauczy. Anita wyznała, że masturbacja jest dla niej sposobem na chandrę, na brak światła w zimie, na dietę (poprawia humor lepiej niż czekolada!), na rozbudzenie się w leniwy dzień i na uspokojenie, gdy sytuacja w pracy staje się zbyt napięta.
"Najlepsze hobby świata" - to określenie utkwiło mi w głowie najdłużej. Zapytana o to, w jaki sposób najbardziej lubi to robić, wyjaśniła, że każda masturbacja jest inna, ponieważ za każdym razem wynika z trochę innej potrzeby. Raz ułożona pani domu i wzorowy pracownik chce poczuć się jak seskualna niewolnica, innym razem pragnie uczucia błogości i rozpływania sie w fotelu, jeszcze innym — chce podkręcić śrubę i wskoczyć na poziom swojej największej aktywności. Z ulubionych przedmiotów poleca kulki gejszy, które lubi nosić w sobie przez kilka godzin dziennie oraz klasycznego wibrującego "króliczka", który od niemal 10 lat stanowi absolutny bestseller wszystkich sex-shopów. Anita zastrzega jednak, że jej tryb życia dość ogranicza czas na tego typu rozrywki, więc zdarzają jej się dni, gdy "lepiej" oznacza po prostu "szybciej". Zapytana o to, czy jej mąż nie ma nic przeciwko, wykręciła do niego numer, przełączyła aparat na tryb głośnomówiący i zapytała go wprost. Po dwóch minutach gromkiego śmiechu mąż odpowiedział, że to właśnie najbardziej go w niej kręci. Umówili się na wieczór. A ja poczułam się bardzo, bardzo nieswojo…
Monika. To moja sąsiadka. Niecnie wykorzystałam fakt, że była mi dłużna przysłowiową przysługę. Więc w ramach zaduśćuczynienia zadałam jej pytanie wprost. Jej odpowiedź musiałabym wam chya zilustrować zdjęciem miny, którą wykonała, a której nie da się opisać klasycznym zestawem słów, dostępnych w języku polskim. Minutę po zadaniu pytania byłam prawie pewna, że sąsiadka doznaje czegoś w rodzaju udaru. Ta drżąca lewa powieka, trzęsące się ręce, bladozielonkawy odcień skóry na policzkach… Zanim zaczęłam na dobre żałować, że upatrzyłam ją sobie do tej misji, usłyszałam rzucone półszeptem "Nie możemy rozmawiać tutaj, chodźmy do mnie!"
Pani Monika ma około 60 lat, jest żywiołową, choć dość konserwatywną staruszką (czego dowiedzieliśmy się dopiero, gdy poczuliśmy niepohamowaną chęć słuchania dubstepu o godzinie 2:00 w nocy), jej dziarski krok i słoneczny uśmiech zawsze poprawiał mi humor. A tutaj taka reakcja… Poczułam się, jakbym brała udział w konspiracji na wielką skalę. Ba! Jakbym znajdowała się na tropie informacji, które mogą odwrócić bieg wojny, bądź stanowią — najmarniej — pokłady Wiedzy Tajemnej, niedostępnej nawet w najczarniejszych odmętach internetu.
Po rozpakowaniu zakupów i zrobieniu mi herbaty pani Monika przystąpiła do zadawania pytań. Gdzie to się ukaże? Czy będzie tam jej zdjęcie? Czy jest szansa, że przeczyta to ktoś znajomy? No i oczywiście najważniejsze — czy nie będę się z niej śmiała? Po wyjaśnieniu, że mamy do czynienia z mediami internetowymi, sąsiadka opuściła gardę i zaczęła powoli opisywać swoje życie intymne. Z jej relacji wynika, że jako osoba ze słabym ciśnieniem często musi zajmować się "sama wiesz czym", żeby utrzymać organizm w dobrym stanie. Filmów nie ogląda, gazet nie czyta, ale gdy tylko spotka na ulicy kogoś, kto jej się spodoba, uruchamia wyobraźnię i angażuje dżentelmena, który wpadł jej w oko, w swoje fantazje. Zapytana o to, czy jej wiek nie przeszkadza jej w tych zabawach, z dużą pewnością w głosie odpaliła: "Kochaniutka, nigdy nie byłam w tym tak dobra, jak teraz!"
Asia jest mamą. I, jak sama mówi, "mamasturbacja" to zajęcie fascynujące, ale bardzo zajmujące, ponieważ z uwagi na bardzo absorbującego malucha każdy jej kontakt sam na sam ze swoją kobiecością jest utrudniony poprzez błąkające się po głowie wątpliwości typowe dla młodych mam. "Czy mały na pewno nic nie usłyszy?" Ta niemożliwość pozbierania się w jednym czasie i miejscu sprawia, że nawet, jeśli Asia odczuwa ogromne ciśnienie na to, by poczuć przelewającą się przez ciało falę orgazmu, rzadko udaje jej się doprowadzić sprawę do końca. Wystarczy, że mały jęknie przez sen, zadzwoni telefon, kot sąsiadów zapuka w szybę… Z tego względu ta wyjątkowo otwarta, jak się okazało, trzydziestolatka lubi mocno, szybko i intensywnie. Jednak masturbacja nigdy nie będzie dla niej ważniejsza od seksu. "Prysznic nie pamięta o rocznicach i nie robi śniadania do łóżka, gdy jestem chora!" - cóż, takie wyjaśnienie rozumiemy w całej rozciągłości.
Klaudia jest znana z dużej otwartości w sprawach seksu. W czasach licealnych, blondynka z dużym biustem, aktualnie 28-letnia mama bliźniąt, zgodziła się odpowiedzieć na kilka pytań pod warunkiem wspólnego poczekania na autobus. Nigdy nie miałyśmy sobie wiele do powiedzenia, ale ucieszyłam się, że taka okazja się trafiła, bowiem już w czasach szkolnych opinia obiegowa dotycząca Klaudii sugerowała, że dziewczyna wie, co jest na rzeczy. Na pytanie o masturbację wypaliła z miejsca - "To nie jest żaden internetowy żart? Nie nagrywasz tego?".
Po dokładnym przyjrzeniu się wiacie przystankowej Klaudia wysypała z siebie cały stos wiadomości. Okazało się, że po półtorarocznej utracie zainteresowania seksem (ciąża, następnie poród) Klaudia dopiero wraca do swojej właściwej kondycji seksualnej. I — za namową psychologa — robi to samodzielnie, czasami w obecności partnera. Zapytałam, czy to jakaś forma gry wstępnej. Klaudia spojrzała na mnie wzrokiem typu "Wiele jeszcze przez tobą, młody padawanie!" i pożegnałyśmy się, ponieważ autobus linii 136 postanowił przerwać naszą babską dyskusję, wrednie przyjeżdżając zgodnie z rozkładem, co się ponoć w tym miejscu jeszcze nie zdarzyło.
Agnieszkę kręci dosłownie wszystko, a jej partner w porównaniu do niej ma temperament wstydliwej guwernantki. W związku z tym Aga już kilka lat temu odpuściła sobie wszelkie erotyczne ataki na niego i o swoje potrzeby dba w dużej części sama. Jak przyznaje, stosunek z partnerem jest dla niej raczej dodatkiem do udanego życia seksualnego, które zapewnia sobie "na własną rękę". Swoje ciało uważa za wielką matrycę do produkowania endorfin, więc nie ogranicza się w swoich praktykach z żadnego powodu. Jej partner nie tylko nie ma nic przeciwko, co traktuje te praktyki jako coś zupełnie naturalnego, co dodatkowo pozbawia go konieczności dorównywania kroku tak "niewyżytej" kobiecie, jak pieszczotliwie nazywa swoją dziewczynę.
Podejście Eweliny wydało się o wiele bardziej spójne z tym, jak wygląda archetypowa, mityczna "opinia społeczeństwa" na temat onanizmu w damskim wydaniu. O ile męskie "Zosie-Samosie" są zjawiskiem powszechnym, o tyle kobiety, które zamiast ślęczeć przy garach i piastować dzieci mają czelność samodzielnie rozładowywać napięcie seksualne, uważane są za zbereźnice i osoby spaczone.
Na sam dźwięk słowa "masturbacja" Ewelina, 25-letnia miłośniczka kotów, dostała cichej histerii, co zewnętrznie uwidoczniło się pod postacią dreszczy i nerwowego rozglądania się wokół. Reakcja Eweliny uświadomiła mi, że nawet bardzo młode kobiety miewają w sobie mnóstwo blokad, które nie pozwalają im cieszyć się życiem w ten konkretny sposób. Wiedząc o tym, że moja szczera dociekliwość prawdopodobnie i tak położy się cieniem na całej znajomości, kontynuowałam temat. "Wiesz, pytam o to, ponieważ chcę napisać o tym artykuł, chcę, by przeczytały o tym kobiety w całej Polse. Co mam im przekazać od ciebie?" Ewelina zmarszczyła brwi, wygięła usta w grymasie obrzydzenia pomieszanego z niedowierzaniem i wypaliła: "Powiedz im, że to grzech!".
Kolej na mnie. Początkowo, jako nastolatka wychowywana w dogmacie wiary katolickiej, bardzo agresywnie broniłam się przed wszelkimi "pokusami ciała" i każdą zwyżkę hormonalną usiłowałam instynktownie… wybiegać. Autentycznie, wychodziłam z domu na długie godziny i ćwiczyłam, ponieważ — zdaniem ówczesnej mnie — to był o wiele bardziej godny sposób na to, by zmęczyć i zrelaksować ciało. Ale się zmieniłam i nie żałuję.
Oczywiście nie od razu był to mój ulubiony temat i wciąż nie z każdym go poruszę — to już te rejony intymności, w których nie chciałabym tłumów zwiedzających. A jednak ważne jest dla mnie, by kobiety zaczęły mówić i myśleć o tym w kategoriach współczesnych, bez strachu, stresu i potępienia.
Chciałabym, by każda z nas poznała swoej granice, może nawet spróbowała je lekko przesunąć i sprawdzić, jak się z tym czuje. Jesteśmy ludźmi, kobietami, istotami seksualnymi o wielkim potencjale i o pięknej, głębokiej naturze. Obudźmy w sobie boginie, zamiast przez całe życie chować się przed własnymi potrzebami. Nieważne, jak doskonałych i wymarzonych mamy partnerów. Skoro my nie potrafimy być partnerkami dla samych siebie, jakim prawem wymagamy tego od nich?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze