Tokofobia - lęk przed porodem
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuBadania naukowe dowodzą, że aż co szósta kobieta na świecie – bez względu na rasę czy szerokość geograficzną – panicznie boi się ciąży i porodu. Problem ten, choć zauważony już w XIX wieku, dopiero niedawno wzbudził zainteresowanie naukowców. Dziś wiemy, że tokofobię można leczyć tak samo jak wszystkie inne fobie.
Anna (32 lata, farmaceutka z Łodzi):
— Lubię dzieci, lubiłam je, od kiedy sięgam pamięcią. Zajmowałam się młodszym rodzeństwem (mam brata i siostrę), pilnowałam dzieci sąsiadów, a potem koleżanek. Ale do niedawna nie chciałam mieć własnych dzieci. Na samą myśl, że w moim brzuchu miałoby rosnąć dziecko, które trzeba potem urodzić, robiło mi się słabo. Raz w szkole w ramach przygotowania do życia w rodzinie pokazano nam film, w którym pewna Szwedka czy Finka rodziła dziecko… dziś jeszcze na samo wspomnienie robi mi się dziwnie, gorąco, i mam wrażenie, że zaraz zemdleję.
W wieku dwudziestu pięciu lat wyszłam za mąż za mężczyznę, którego bardzo kocham. Kiedy rozmawialiśmy o dzieciach, mówiłam mu, że owszem, ale jeszcze nie teraz. Zawsze miałam jakąś wymówkę – a to jeszcze nie skończyłam studiów, a to nie mamy mieszkania, a to kredyt trzeba spłacić. Przez wszystkie lata współżycia stosowałam skuteczne metody antykoncepcji i mimo to panicznie bałam się, że zajdę w ciążę. Kiedy skończyłam trzydzieści lat, mąż – dokładnie w dniu urodzin powiedział mi, że bardzo chce mieć dziecko i że nie chce dłużej czekać, bo to już najwyższy czas. Zgodziłam się z nim, choć w głębi duszy na samą myśl, że mogłabym zajść w ciążę, robiło mi się słabo. Przez kilka miesięcy udawałam, że nie biorę już pigułek antykoncepcyjnych, ale któregoś dnia Adam je znalazł. Nie mogłam dłużej udawać. Zdecydowałam się na szczerą rozmowę i opowiedziałam mu o wszystkim. Na szczęście mam mądrego partnera, który uważnie mnie wysłuchał, a potem od razu zdiagnozował – cierpię na tokofobię. Poczytałam na różnych forach wypowiedzi innych kobiet i zrozumiałam, że nie jestem wariatką, że jest nas więcej i – co najważniejsze – mogę sobie pomóc.
Trafiłam do psychologa, który znalazł źródło mojego lęku. Całe życie moja mama, choć urodziła troje dzieci, raczyła mnie opowieściami, jak straszny jest poród, że prawie umarła, rodząc mnie i moje rodzeństwo, i że powinniśmy być jej wdzięczni, że w ogóle żyjemy, bo ona się tak strasznie namęczyła, że śmierć zaglądała jej w oczy podczas każdego porodu… dziesiątki razy słyszałam te historie. Okazało się, że tak głęboko zapadły mi w świadomość, iż nabawiłam się panicznego lęku przed porodem. To zrozumiałe – w mojej głowie poród równał się śmierć. Moje przekonanie umocniło się jeszcze podczas oglądania filmu w szkole. Dziś uważam, że pokazywanie młodym ludziom porodu ze wszystkimi szczegółami jest nieporozumieniem, które – zamiast zachęcić do rodzenia, może przynieść odwrotny skutek. Takie filmy przerażają.
Nie powiem, że było łatwo, kiedy zaszłam w ciążę. Mimo terapii ciągle miałam napady lęku, ale potrafiłam sobie z nimi poradzić. Marcysię urodziłam naturalnie, bez wspomagania. Teraz, kiedy na nią patrzę, z przerażeniem myślę o tym, że mogłoby jej nie być. Chciałabym, żeby o tokofobii mówiło się więcej. Wtedy te kobiety, które bardzo się boją, dowiedziałyby się, że mogą sobie pomóc. I co najważniejsze – nie są wariatkami.
Kasia (28 lat, położna z Lublina):
— Wiem, że moja historia zabrzmi śmiesznie – jak to, położna, która boi się porodu? Ale mój lęk siedział tak głęboko i tak bardzo go wyparłam, że dopiero po trzecim poronieniu dowiedziałam się, że cierpię na tokofobię.
Chciałam dziecka, ale bałam się, że nie dam rady go urodzić. Widziałam tyle porodów, które się komplikowały, że czułam, że i ja sobie nie poradzę. Kiedy na samą myśl o ciąży zaczynały mi się trząść ręce, myślałam, że to naturalne – w końcu wszyscy boimy się tego, co nieznane. Kiedy zobaczyłam na teście dwie kreski, płakałam. Tyle że nie ze szczęścia, ale ze strachu. Nie powiedziałam o tym mężowi. Nie powiedziałam nikomu. Wiedziałam, że muszę być dzielna. W końcu jestem położną!
Poroniłam w drugim miesiącu. Czułam rozpacz, ale i ulgę, do czego na początku nie przyznałam się nawet sama przed sobą. Pół roku później znów zaszłam w ciążę. I znów poroniłam, i znów to samo uczucie – z jednej strony rozpacz, a z drugiej ogromna ulga… Właściwie nie potrafię nawet do końca opisać tego, co czułam. Zrobiono mi wszystkie możliwe badania – okazało się, że zarówno ja, jak i mój mąż jesteśmy zdrowi. Zaszłam trzeci raz – to samo. Strata. I znów – rozpacz, ale i jakiś rodzaj ulgi i poczucie, że jest dokładnie tak, jak myślałam – nie urodzę, nie donoszę, bo jestem za słaba, bo nie potrafię, nie wiem jak to się robi, bo to trudne, straszne, ryzykowne, bolesne, niebezpieczne…
Na oddziale mieliśmy pewną starszą lekarkę, to ona po każdym poronieniu robiła mi łyżeczkowanie. Któregoś dnia poprosiła mnie do siebie na rozmowę. Zadała mi mnóstwo pytań dotyczących mojego nastawienia do ciąży i samego porodu. Pytała, czy się boję? Czy naprawdę chcę dziecka? Czy zachodzę w ciążę dla siebie czy dlatego, że wymaga tego ode mnie mąż, rodzina? Nie wytrzymałam i powiedziałam jej o wszystkim. O tym, że chcę, ale że paraliżuje mnie potworny, nieludzki lęk, że sobie nie poradzę, bo jestem za słaba. Że bardzo się tego wstydzę, bo przecież jako położna powinnam świecić przykładem, a ja takie coś… Bardzo płakałam. Mocno mnie przytuliła i powiedziała, że kolejną ciążę donoszę, bo ona właśnie znalazła już przyczynę moich poronień. Opowiedziała mi o tokofobii. Zaopiekowała się mną jak córką.
Dzięki niej dziś mam własną córkę. Nie do końca poradziłam sobie z porodem, bo mój organizm jednak silnie blokował akcję porodową. Miałam skurcze, ale zero rozwarcia. Zrobiono mi cesarkę, ale mam dziecko, donosiłam je do końca ciąży i to uważam za duży sukces.
Wiem, że dla wielu ludzi – także lekarzy położników i położnych, tokofobia jest wymysłem, jakąś fanaberią znudzonych życiem rozpuszczonych panieniek (taką opinię usłyszałam raz z ust lekarza położnika!) i tylko od nas, kobiet zależy, żeby rozpropagować to zjawisko. Nie straszmy się nawzajem krwawymi opisami porodów, a jeśli widzimy, że kogoś paraliżuje lęk przed urodzeniem dziecka czy ciążą, powiedzmy o tokofobii – to się da leczyć!
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze