On się nie stara!
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuFajnie jest troszczyć się o innych, ale nie do końca. Motylki w brzuszku niosą ze sobą tę radość, że ludzie zabiegają o siebie. Gdy odlatują, mężczyzna przestaje się starć. Dla kobiety to szczególna obraza. Przestała być kimś wyjątkowym, zmieniając się w zwyczajną, szarą część świata. I jak tu się dziwić, że ciska przekleństwa i przedmioty.
Fajnie jest troszczyć się o innych, ale nie do końca.
Motylki w brzuszku, ku którym tęsknią wszyscy przeżywający kryzys wieku średniego (kryzys ten, wbrew nazwie, rozciąga się od ostatnich lat studiów po zakup sztucznej szczęki i jubileuszową operację prostaty), niosą ze sobą przynajmniej tę radość, że ludzie zabiegają o siebie. W stanie afektu bycie troskliwym przychodzi jakby łatwiej i dopuszczam możliwość, że to nie my, ale otoczenie ulega przeobrażeniu. Za sprawą nieznanych jeszcze praw fizyki gary w zlewie czynią się bardziej podatne na działanie gąbki i środka czyszczącego, starczy, że męska ręka je muśnie, a już lądują karnie na suszarce, niczym banda ciur obozowych, spłoszonych wieścią o zbliżającym się pułkowniku. Kwiatki same wyskakują z rękawa. Nogi jakoś same skręcają ku kwiaciarniom, a wokoło wyrastają rozliczne restauracje, puby i kawiarnie, gdzie można randkować do upadłego, choć wczoraj ich jeszcze nie było.
Wkrótce znikną, a jak!
Kobiety mają tę dziwną cechę, że wszystkie zdarzenia na tym najpiękniejszym ze światów odnoszą wyłącznie do siebie. Dotyczy to nawet gradobicia, wahań giełdowych i epidemii różnych szalonych zwierząt, co zawiera w sobie intuicję o tyle trafną, że gdyby kobiet nie było, należałoby jak najprędzej zlikwidować cały ten planetarny interes. Niemniej, brak męskiego starania wynika z ogólnej niemożności do tego rodzaju wysiłku. Po prostu o nic już starać się nie warto, bo i wszystko natychmiast dostajemy. Dotyczy to pracy, fuch najróżniejszych, zawierania przyjaźni i przyjaźni pozorowania, zdrowia i nie ulega wątpliwości, że nasze wnuki nawet śmierć odepchną – czyli zniknie konieczność starania o życie. Umrzemy ze znudzenia powtarzalnością, albo i nie zauważymy własnego zgonu. Znam wielu takich, którzy umarli i wcale o tym nie wiedzą. Innymi słowy, mężczyzna olewający swoją partnerkę nie lekceważy tylko jej, lecz wszystko wokoło. Dla kobiety to szczególna obraza. Przestała być kimś wyjątkowym, zmieniając się w zwyczajną, szarą część świata. I jak tu się dziwić, że ciska przekleństwa, przedmioty materialne i rozważa zostanie czarownicą?
Choć może to i nieprawda. Znam inną teorię.
Trudno określić, kiedy facet przestaje się starać. Nie ulega wątpliwości, że takie wydarzenie – szczęsne dla mężczyzn, zasmucające płeć piękną – następuje w ciągu dwóch pierwszych lat znajomości, choć znam taki związek, kiedy to, dawno temu podczas pierwszej randki pijany absztyfikant runął pod stół i kazał zawlec się do domu. Udało się, dziewczyna odprowadza go do dzisiaj. Niewiele jest jednak układów tak zgodnych i dopasowanych. W innych występuje zjawisko starania się. Trudno stwierdzić, co sprawia jego zanik, warto jednak wyjaśnić pewne nieporozumienie. Kobieta sądząc, że poprzez to, przysłowiowe już, usuwanie kurzu spod stóp, chłop usiłuje zatrzymać ją przy sobie. Nic podobnego. Dzieje się dokładnie na odwrót.
Mój kolega – dawno coś o nich nie wspominałem, może się złoszczą? – należał do ginącego już gatunku lowelasów, czyli tych, którzy niezwykle doceniają cały ceremoniał zaciągania człowieka do łóżka. Bynajmniej tego nie musiał czynić. Bogaty, przystojny, do tego dowcipny i obarczony tym potężnym rodzajem seksapilu, że włóczyły się za nim nawet babcie klozetowe, kwiaciarki i psy płci żeńskiej, wyczekujące zazwyczaj całymi dniami pod zapleczem rzeźnika. Obserwowałem go uważnie i sądzę, że został prawdziwym mistrzem starania się, staraniowym królem i carem, winien dostać koronę z krewetek, berło z chochli i panować miłościwie mniej skutecznym. Czynność ta kosztowała go wiele, gdyż poświęcał się bez reszty. Kulała praca. Z koleżeńskiego widnokręgu znikał na całe tygodnie, a my mieliśmy pewność, że właśnie w tej chwili zajmuje się trzepaniem dywanów, czy też przygotowywaniem kolacji z osiemdziesięciu dań, plus wino w cenie budżetu miesięcznego Albanii.
Sytuacja była tak dziwna, że należało zapytać, co też uczyniłem. Powiedziałem coś w tym stylu: stary, właściwie po co ci to? Każdą z tych kobiet mógłbyś zdobyć daleko mniejszym wysiłkiem. Nie lepiej z nami zabalować? Jak twoje interesy, nie najlepiej, co? Targał akurat róże. Uniósł ku mnie umęczone spojrzenie. A był to wzrok skazańca wiedzionego na szafot, pełen melancholijnego spokoju, taki wie, że zaraz go powieszą, ale ma też świadomość, że w związku z tym nie zostanie już zgwałcony pod celą. Rzekł mi: nie robię tego dla nich. Robię dla siebie. Zamilkłem jak zawsze, gdy ktoś objawia mi prawdę nieśmiertelną.
Reszty już domyśliłem się sam. Nie ma niczego bardziej kłamliwego od serca – jego pierwsze odruchy wiodą nas niezawodnie do jamy pełnej jadowitych węży. Bieleją tam kości nastolatków. Facet zakochany lub wiedziony chucią (diabeł jeden wie jak to rozróżnić) zmienia się przecież w durnia, jakby samo istnienie obiektu uczuć (czy też przyczyny wzwodu) wyżarło mu kawał mózgu. Ten ocalały ogryzek ma tylko jeden cel: przetrwanie i najlepiej byłoby, gdyby takiego faceta zdołał zatrzymać, zamknąć w pokoju i zamurować okna. To niestety znajduje się poza jego możliwościami, tak samo, jak nie sposób zatrzymać rzekę. Nadanie jej jednak odrobinę innego kierunku jest możliwe.
Staranie się jest procesem ochronnym. Na początku przychodzi w zupełnie naturalny sposób: chłop wówczas radośnie wykonuje te wszystkie miłe dla kobiet rzeczy, na które w innych okolicznościach by nie przystał. Nudzą mu się niesłychanie szybko, by zaraz stać się wstrętne. Tu rodzi się szansa by poznać, czy miłość męska jest prawdziwa. Facet, jak mój kumpel, nie ustaje w wysiłkach, przynosi te kwiaty, czego przecież nienawidzi i ma torsje od samego powonienia, szoruje podłogi aż kręgosłup mu trzaśnie, i zaprasza na randki, choć siedzenie przy winie grozi atakiem rwy kulszowej, co jest daleko bardziej bolesne niż jakikolwiek miłosny zawód.
Jeśli facet przetrwa tę udrękę przez określony czas, uznaje prawdziwość własnych uczuć (długość tego okresu jest ustalana indywidualnie, waha się jednak od pół roku do dwóch lat). Wie, że kocha i nic nie odwiedzie go od tego przekonania, dał sobie i światu dowód najwyższy: teraz przyszedł czas na odpoczynek wojownika, czyli telewizorek, browarek, mecz z kumplami, ewentualnie rozpaczliwa próba ocalenia kariery zawodowej i kontaktów towarzyskich, zrujnowanych długotrwałym upiększaniem związku. Zgodnie z odwiecznym paradoksem relacji damsko-męskich druga strona tego nie rozumie i pojąć nie zamierza, to co należy uznać za dowód miłości, odbiera jako obniżenie własnego statusu, próbę lekceważenia. Nic tego nie zmieni.
Jedynym rozwiązaniem jest, jak się wydaje, wytypowanie jednego dnia w tygodniu na Dzień Starania Się, w którym mężczyzna będzie wykonywał wszystkie te czynności, które rozumnie porzucił (bez zwracania uwagi na trzaskający kręgosłup i rwę kulszową) i szalał jak w pierwszych miesiącach znajomości.
Da się? No prawie.
Kobieta będzie chciała, by za każdym razem wybierał inny dzień tygodnia.
Facet wybierze zawsze ten sam, a potem zapomni.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze