Gdy drogi nie chcą się zejść…
CEGŁA • dawno temuŻyję w związku nietypowym. Ojciec naszych dzieci nigdy nie był i nie jest moim mężem, z naszego wspólnego wyboru, podyktowanego głównie kolejami życia, nie światopoglądem. Wiele razy stawaliśmy na rozdrożu, znaczną część czasu spędzając osobno, pomimo ścisłego kontaktu. Na chwilę nasze drogi połączyły się. Teraz ja chcę zostać w Polsce, on na stałe chce nas ściągnąć do Niemiec. Zawsze wierzyłam, że kiedyś nasze drogi się zejdą, wreszcie się „ustatkujemy”. Teraz ta wizja się rozmywa. Czuję, jakbym przegrała swoje życie.
Droga Cegło!
Żyję w związku nietypowym, jeśli uwzględniać standardy. Ojciec naszych dzieci (a mamy troje) nigdy nie był i nie jest moim mężem, z naszego wspólnego wyboru, podyktowanego głównie kolejami życia, nie żadnym światopoglądem. Tylko najbliżsi przyjaciele to rozumieją, rodzina już mniej.
Wiele razy stawaliśmy z Piotrem na tzw. rozdrożu, znaczną część czasu spędzając osobno, pomimo ścisłego kontaktu. Zaczęło się na studiach w Niemczech, gdzie się poznaliśmy i spędziliśmy lata 1983–87. Było blisko, wtedy najtaniej i można było zdobyć rzetelny fach, wiedzę na poziomie światowym. W tamtych czasach obojgu nam na tym zależało. Pasowaliśmy też do siebie pod względem „szczypty szaleństwa” w każdym z nas, ale nie było to szaleństwo podobnie ukierunkowane, co wyszło z czasem.
Piotr poszedł w naukę. Fascynowała go niszowa dziedzina, w której rozwijać się w kraju nie mógł, jeździł więc po całym świecie, robił eksperymenty, zdobywał tytuły. Było to życie ciekawe, barwne (mimo nauki jako tako ścisłej). Ja wróciłam do kraju z doszlifowanym na najwyższy poziom zawodem optyka, znalazłam pracę, która mnie pasjonowała, nie zabierając jednak każdej godziny w ciągu doby.
Pomiędzy naukowymi wojażami i stypendiami Piotra – do Kanady, Australii, Ameryki Południowej – spędzaliśmy razem dłuższe okresy czasu, za każdym razem poczynając dziecię:). Chociaż każde z nas zarabiało jakieś pieniądze, nigdy nie korzystaliśmy z tego w pełni ani nie uważaliśmy się za bogatych. Nie kupiliśmy sobie nawet domu czy samochodu, bo wiedzieliśmy, że nie było takiego miejsca, gdzie moglibyśmy na stałe zakotwiczyć razem. Ja mieszkałam z dziećmi w wygodnym mieszkaniu u mamy i oszczędzałam na ich przyszłość, Piotr solidnie dokładał swoje. Było naprawdę w porządku.
Wreszcie nadszedł moment, w którym Piotr w sensie wiedzy i profesjonalizmu osiągnął już wszystko – na poziomie teoretycznym. Nie mógł się już bardziej rozwinąć. Pozostawała jedynie praktyka. Praca. Doświadczenie. Wtedy dzieci „zwabiły go” do Polski, liczyliśmy wszyscy, że będzie tu gwiazdą. Niestety, pomyliłam się. Frustracje Piotra związane z ciągłym poszukiwaniem coraz to nowej pracy, lepiej wykorzystującej jego potencjał, były gigantyczne i udzielały się również mi.
Wytrzymałam kilka ładnych lat. Dzieci są już dorosłe, po studiach, również rozproszone po świecie. Przyszedł czas na drugą młodość, wolność… Przynajmniej dla mnie. Chciałabym wreszcie poznać własny kraj, przewędrować go wzdłuż i wszerz choćby i z jednym plecakiem. Mam masę pomysłów. Marzę o tym, by Piotr je podzielał, dołączył do mnie. Zamiast zadręczać się swoimi ambicjami, mógłby wreszcie wyluzować. Tyle fajnych rzeczy można by jeszcze zrobić razem, nie jesteśmy przecież starzy. Ale jego coś gna i nie pozwala spocząć.
W ostatnim roku, mieszkając tutaj, gryzł się strasznie – polityką, kryzysem, wszystkim, co się da. W końcu wymyślił… powrót do Niemiec. Na stałe. Ma już plan. Kupujemy tam dom, dość duży, by pomieścił wizyty dzieci i wnuków. Świetnie znamy język, mamy wielostopniowe wykształcenie, wtopimy się i jeszcze zdążymy wypracować godziwe emerytury…
A ja – nie chcę. Pozostałam po trosze zwariowaną dziewczyną, która wymyka się do śmietnika w nocy, żeby sąsiedzi nie zauważyli, że nie segreguję… Nie ma się czym chwalić, tak, jestem leniwa i niekonsekwentna, mam też wiele innych słabości. Boję się Niemiec i Niemców z ich uporządkowanym, zdyscyplinowanym charakterem, poznałam ich dość dobrze, by wiedzieć, co mówię. To nie jest kraj, w którym chcę spędzić resztę życia, choćby i za cenę dobrobytu na starość… Piotr tego nie rozumie, przekonuje mnie, że właśnie tam można dopiero być naprawdę tym, kim się chce. Wydaje mi się, że nie ma do końca racji.
No i tak się „bujamy” z mężczyzną mojego życia, którego kocham może i dlatego, że nie siedział mi przez 25 lat na głowie dzień w dzień:). Niektórzy twierdzą, że to właśnie recepta na miłość. Zawsze wierzyłam, że kiedyś nasze drogi się zejdą, wreszcie się „ustatkujemy” w drodze kompromisu. Teraz ta wizja się rozmywa i prawdę mówiąc, bez dzieci u boku czuję się trochę tak, jakbym mimo wszystko przegrała swoje życie — pod pewnym względem oczywiście.
Co byś mi poradziła, czy zdołam się w tym wszystkim jeszcze odnaleźć?
Marta
***
Droga Marto!
Masz ciekawe – trudno mi osądzać, czy aż tak znowu nietypowe – życie, niezależną naturę, i chyba pomimo swoich wątpliwości odnajdziesz się w nim zawsze, bez względu na dystans geograficzny, jaki dzielić Cię będzie z dziećmi i ich ojcem. O to jestem spokojna.
Odważyłaś się i umiałaś przeżyć pierwszą połowę życia po swojemu, nie zaszkodziło to wyprowadzeniu trójki potomstwa na prostą i zachowaniu trwałego, chociaż rwanego związku z ukochanym. W moich oczach jest to sukces na całej linii i dlatego mocno mnie zastanawia, czemu w Twojej głowie zaroiło się nagle od myśli o porażce… Czyżby dopadł Cię kryzys wieku średniego? A może jednak analiza porównawcza z otoczeniem? Zapomnij! Takich silnych kobiet jak Ty żaden kryzys po prostu nie ma prawa dotyczyć. A już na pewno nie kryzys wartości.
Wybierałaś niegłupio, w zgodzie ze swoim „ja”, nikogo nie krzywdząc, a partner – może nawet do końca świadomie – swoimi wyborami Ci dzielnie sekundował. Uniknęliście zaszufladkowania, zmieszczanienia, stawiając w zamian na rozwój osobisty i ciągłe poszukiwania. Nadal tworzycie, niestandardową, to prawda, ale jednak rodzinę, i to moim zdaniem udaną. Dynamiczną, taką, w której wciąż coś się dzieje i istnieje potencjał kolejnych zmian. Spróbuj może docenić, jaki niebywały los na loterii wygraliście. Albo inaczej: zastanów się, co Twoim zdaniem Cię w życiu ominęło. W jakiej roli się nie spełniłaś? Co jest źródłem Twojej obecnej goryczy, poczucia niedosytu, dyskomfortu? Opuszczone przez dzieci gniazdo? A czy jesteś pewna, że zatrzymalibyście je z Piotrem przy sobie, wijąc to gniazdo w jednym miejscu przez 25 lat? I że wszyscy bylibyście z tego powodu szczęśliwi? Czy może niezaspokojone potrzeby mamy i innych członków rodziny, którzy chcieli Cię widzieć w klasycznym małżeńskim układzie, a Ty ich „rozczarowałaś”?
Myślę, że to bardzo ważne pytania, może nawet takie do rozebrania na części pierwsze. Nie od rzeczy byłoby też porozmawiać z dorosłymi dziećmi szczerze i po partnersku, bo być może u podstaw Twojego stanu leży jakieś poczucie winy wobec nich. No i na koniec Wasz związek: Twój z Piotrem. On szykuje się do kolejnej życiowej wolty i pragnie, byś do niego dołączyła. Nie czuje się dobrze tu, gdzie jest, ale przecież to nie Twoja osoba go uwiera – przeciwnie, chce Cię mieć przy sobie, mimo że nie łączy Was tradycja prania skarpet ani gotowania niedzielnych obiadów…
Porozmawiajcie o tym – może znajdziecie wspólnymi siłami taki punkt w kosmosie, gdzie moglibyście nadal być razem na Wasz indywidualny sposób. Jeśli nie może to być schludny dom w Niemczech i spokojna starość – trudno. Może muszą to być nadal dwa domy w jednym. I nie na stałe, a od czasu do czasu, jak dotąd. Dopóki zależy Wam na sobie nawzajem, nie warto robić rewolucji, która jedno z Was unieszczęśliwi. Jeśli poczujesz, że tak trzeba – pozwól Piotrowi iść tam, gdzie będzie mu dobrze, a sama zostań, by to samo zapewnić sobie.
Zapewniam Cię, że jeszcze kilka razy w ciągu życia, z różnych przyczyn, możecie oboje zmienić zdanie. I kto wie, czy ta otwartość, elastyczność, niepewność nie są głównymi atutami życia, jakie wybraliście…
Powodzenia Wam obojgu!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze