Greenway. Zielona droga, czy może zielona mila?
MONIKA SZYMANOWSKA • dawno temuW wegetariańskiej knajpie Greenway w Łodzi nie pozwolono klientce kupić jedzenia dla osoby proszącej o wsparcie. Głodna kobieta jest ponoć stałą bywalczynią i sprawia załodze lokalu kłopoty swoim żebractwem. Nakarmić czy dobić – oto jest pytanie.
W wegetariańskiej knajpie Greenway w Łodzi nie pozwolono klientce kupić jedzenia dla osoby proszącej o wsparcie. Głodna kobieta jest ponoć stałą bywalczynią i sprawia załodze lokalu kłopoty swoim żebractwem. Nakarmić czy dobić – oto jest pytanie.
Jestem stara podwójnie – dość stara, by pamiętać czasy PRL-u, gdzie nie wszędzie można było, wbrew opiniom Internautów, przesiadywać po pięć godzin przy jednej herbacie – wręcz przeciwnie, do alkoholu trzeba było zamawiać absurdalne przekąski, np. śledzia do słodkiego szampana z okazji matury:). I dość stara, by odeprzeć zarzuty restauratora – proponuje podobno posiłek w zamian za pracę na zmywaku, ale bez odzewu. Bzdura na potrzeby mediów! Nie miałam pracy przez dwa lata i nikt nie chciał mnie przyjąć nawet na zmywak, bo ich zdaniem byłam „nie dość silna”, żeby wynosić wory ze śmieciami…
W przepędzaniu ludzi proszących o zupę i zrównywaniu ich z „brudasami” (cokolwiek to znaczy) zakłócającymi spokój wypłacalnych gości restauracji nie ma ani logiki biznesowej, ani przyzwoitości. Wielu ludziom mającym pieniądze wydaje się, że wszyscy mogą je mieć, tylko im się nie chce: leniom, obibokom, nieudacznikom. Zapominają, że są osoby, które upitraszą obiad dzieciom, ale same już nie zjedzą. Nie wystarcza.
Hej, sałatkowicze z korporacji i telewizji! Czy aby żyjemy na tej samej planecie? Może pomiędzy rukolą na lunch, sesją jogi oraz naleśnikami z kaszą jaglaną na obiadokolację zgubiliście gdzieś trzeźwy ogląd rzeczywistości? Jeśli kobieta prosząca o zupę zakłóca wam trawienie, to sobie załóżcie własną knajpę, z ogrodzeniem z drutu kolczastego pod prądem. Zapewni wam to z pewnością gości na waszym poziomie.
Przyznaję, ludzie biedni nie cieszą się dziś szczególnym uznaniem czy zrozumieniem. To takie krępujące… A jednak – pewna grupa potencjalnych „karmicieli” radzi sobie ze zjawiskiem. Bliski przykład – włoska knajpka przy mojej ulicy. Świeżutkie, a niesprzedane kanapki wykłada wieczorem na parapet. Dalszy przykład – znajoma z pracy ogłasza nadwyżki jedzenia kilka razy w miesiącu w Internecie. Ma rodziców obsesyjnie pilnujących dat przydatności do spożycia. Gdy w lodówce znajdą coś, co „wygasa” za trzy dni, już chcą to wyrzucać. Wtedy ona daje anons: oddam dziś po sąsiedzku torbę makaronu, dwie puszki mielonki, paczkę twarogu i trzy bardzo dojrzałe papryki. Zawsze ma odzew, zawarła kilka ciekawych znajomości. Filmowy przykład – po raz pięćsetny obejrzałam naiwny filmik „Dwa miliony dolarów napiwku”. Bankruci zapraszają włóczęgę na zupę do swojej zamkniętej już jadłodajni – to moja ukochana scena…
I a propos jadłodajni. W tym słowie kryje się z założenia dobroczynność! Jeśli ktoś umie tylko mnożyć, nie dzielić, to po prostu nie rozumie istoty swojego zajęcia: karmienia ludzi. Z racji niegospodarności i braku know-how przodujemy na przykład pośród krajów wyrzucających żywność do śmieci. Wciąż kuriozalne jest podobno dla Polaków poproszenie w restauracji o zapakowanie do domu niezjedzonego posiłku… A potem się oburzamy, że ktoś w tych śmieciach grzebie, budząc nas o piątej rano, by tylko zdążyć przed innymi.
Żeby nie było tak antynarodowo… Bogatsi Amerykanie również gardzą głodem, zwłaszcza gdy zjawisko dotyczy ludzi w wieku produkcyjnym, bez widocznych ułomności. Nieprzypadkowo od dziesięcioleci krąży dowcip o filmowych Oscarach – żeby go dostać, trzeba zagrać chorego, niepełnosprawnego, ewentualnie dziecko… Po „Rainmanie”, „Forreście Gumpie”, „Filadelfii” i stu innych filmach sprawdziło się to i w tym roku – nagrodę aktorską odebrał koleś, który zagrał kolesia z HIV-em. W dzisiejszym świecie naprawdę trzeba się ostro postarać, aby zasłużyć na współczucie i realną pomoc.
Nie znam tej konkretnej żebrzącej kobiety z Łodzi. Może faktycznie jest upierdliwa dla gości szukających wytchnienia i dla właścicieli restauracji zatroskanych o atmosferę. Tacy ludzie pojawiają się od zawsze, we wszystkich restauracjach świata. Zwracam tylko uwagę, że łatwiej zrobić przelew na wózek inwalidzki dla Jasia, na studnie w Afryce czy na ginące rysie (odpisując 1 procent od podatku), niż dać przechodniowi 10 zł. Na obiad, na szlugi, na piwo. Jak to – idzie ulicą jak gdyby nigdy nic i chce kasy?!
I tego właśnie sposobu myślenia nie potrafię pojąć. Dla mnie sąsiad czy bezdomny z dzielnicy jest kimś bliższym niż ofiary zbrodniczych rządów innych krajów. Nie zakładam z góry, że głodny człowiek na mojej drodze to oszust i hochsztapler.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze