Trzeba wiedzieć, jak rozmawiać…
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuKobieta ma być żoną, matką Polaków, strażniczką domowego ogniska, powinna przekazywać tradycyjne wartości narodowe i religijne. A trudna codzienność podpowiada: ze wszystkim radź sobie sama. Polki muszą zarobić, bo mężczyznom nie zawsze się to udaje, muszą dać dzieciom wszelkie szanse. I nie zapomnieć o własnym rozwoju, bo inaczej ludzie powiedzą, że się zapuściła.
Dominik Sołowiej - W swojej pracy reporterskiej styka się Pani z różnymi ludźmi. Ja chciałbym zapytać o kobiety. Jak dziś się żyje Polkom? Z jakimi problemami borykają się na co dzień? Czy żyje im się lepiej? Czy coś zmieniło się w stereotypowym postrzeganiu kobiety jako osoby, która powinna zajmować się dziećmi, opieką nad domem i mężem?
Lidia Ostałowska - W Polsce jest mnóstwo kobiet, więc żyje się im różnie. Zależnie od miejsca zamieszkania, pokolenia, wykształcenia, światopoglądu, pracowitości czy fartu. Po przełomie w 1989 roku rolę kobiet wyznaczono na nowo. Ma być żoną, matką Polaków, strażniczką domowego ogniska, powinna przekazywać tradycyjne wartości narodowe i religijne. A trudna codzienność podpowiada: ze wszystkim radź sobie sama. Polki muszą zarobić, bo mężczyznom nie zawsze się to udaje, muszą dać dzieciom wszelkie szanse. I nie zapomnieć o własnym rozwoju, bo inaczej ludzie powiedzą, że się zapuściła. Właśnie taką współczesność przedstawiała instalacja „Supermatka” Elżbiety Jabłońskiej. Artystka przebrana za bohaterów z kreskówek – Supermana, Spidermana – we własnej kuchni z synem na kolanach pozowała do zdjęć. Cykl pokazywał heroiczność kobiet, demaskował świat, który wymaga od nich nadludzkich zdolności. Praca powstała w 2002 roku i nadal jest aktualna.
— Czy łatwo jest być w naszym kraju reporterką? Czasami trzeba pytać o sprawy trudne, bolesne. Jak sobie Pani z tym radzi?
— Chirurg grzebie w ranach, z mojego punktu widzenia to trudne. Ale dla tego lekarza to pasja. Nie mam problemu z wypytywaniem o sprawy bolesne i zwykle słyszę szczere odpowiedzi. Trzeba po prostu wiedzieć, jak rozmawiać, jak pomóc bohaterowi w wypowiedzeniu tego, co wydaje mu się skomplikowane czy wstydliwe. Wszystkich doświadczonych reporterów łączą podobne zawodowe przekonania. Rozmówcę trzeba szanować, cierpliwie słuchać, nie oceniać. Reportaż nie jest dziś łatwym zajęciem — bez różnicy płci. W prasie kurczy się miejsce przeznaczone na ten gatunek. Tylko nieliczne tytuły, w tym Duży Format, dbają o jego jakość. Pozostałe serwują czytelnikom pseudoreporterskie obrazki. Redakcje zbiedniały, mniejsze są fundusze delegacyjne i wierszówki, mniej etatów. Młode pokolenie reporterów naprawdę nie ma lekko.
— Czy pisząc reportaże stara się Pani zachowywać pełny obiektywizm? Czy jest to możliwe?
— Reportaż to część dziennikarstwa, więc obowiązują nas dziennikarskie normy. Materiał musi być wiarygodny, rzetelnie zebrany, musi zawierać opinie wszystkich zainteresowanych sprawą stron. Wygodne przemilczenia, a tym bardziej kłamstwa, są nie do zaakceptowania. Istnieje słynne powiedzenie: reporter, który kłamie, jest skończony. Ale reporter to nie tylko sprawozdawca. Kompozycja i język tekstu pozwalają mu przekazać czytelnikowi własny punkt widzenia. Reportaż stanowi interwencję w rzeczywistość, jest interpretacją. I w porządku, byle fakty się zgadzały.
— Jak wyglądała Pani praca nad książką "Farby wodne", poświęconą Holocaustowi. Opisała w niej Pani wiele ważnych faktów związanych m. in. z obozowym życiem. Czy trudno było zmierzyć się z tym tematem?
— Bohaterkami „Farb wodnych” są akwarele, które Dina Gottliebowa, Żydówka z Czechosłowacji, malowała w Birkenau na rozkaz doktora Mengele. Kazał jej portretować Cyganów, na których eksperymentował. Akwarele miały niezwykłe losy w czasie i po wojnie, przechodziły z rąk do rąk, splatało się wokół nich wiele ludzkich historii. Pozwalały opowiadać o przeszłości i teraźniejszości, o Cyganach, Niemcach, Żydach i Polakach. Na temat Auschwitz i Zagłady napisano więcej, niż jestem w stanie przeczytać. Wątpię, czy mogłabym coś dodać. Dlatego zdecydowałam się śledzić los akwarel i opowiadać o tym, jak pamiętamy Zagładę, jak się ta pamięć zmienia i dlaczego. Pracując nad książką przekonałam się, że pamiętamy to, co każą nam pamiętać. Nabrałam wielkiego współczucia dla ocalałych, których doświadczenia nie jesteśmy w stanie zrozumieć, a którzy często w różnych krajach są osądzani czy wykorzystywani przez politykę historyczną i przez popkulturę. Książka ma wiele wątków, trudność polegała na tym, żeby je sensownie spleść. Obozowe życie i śmierć były przerażające. Uznałam, że trzeba pisać o tym spokojnie. Spokój nie pomniejsza grozy, za to chroni przed niebezpieczeństwem epatowania, które byłoby nie na miejscu.
— Pisze Pani: „W naszej części Europy sporo się zmieniło. Należymy do społeczności, dla której liczą się prawa człowieka. We wspólnej pełnej zgiełku przestrzeni publicznej coraz wyraźniej przebija się głos, że to nie my – ’gadziowie’ – mamy zadecydować o przyszłości Romów. Sami rozstrzygną, jak łączyć nowoczesność i tradycję. Dajmy im miejsce”. To ważne słowa, szczególnie teraz, kiedy mamy do czynienia z mnóstwem przestępstw na tle rasistowskim. Czy w Polsce jest miejsce na dialog między ludźmi o innym kolorze skóry, narodowości, światopoglądzie?
— Polakom chyba padło na mózg, nie chcą rozmawiać tylko walczyć. Wystarczy włączyć telewizor, żeby się przekonać. Konserwatywni panowie z dwóch konkurujących partii okładają się inwektywami, bo chcą pokazać, który jest większym patriotą. Jeszcze parę lat temu nie wypadało maszerować po ulicach z pochodniami i hajlować, nie trzeba było wzywać antyterrorystów na uniwersytet ani odwoływać akademickich dyskusji, bo się nie podobają narodowcom. Dziś zamiast akcji „Wykopmy rasizm ze stadionów” mamy na tych stadionach neonazistowskie popisy kiboli. Bronią ich politycy, nie tylko lokalni. Jak w Polsce prowadzić dialog z ludźmi o innym kolorze skóry, jeśli tu nawet Ślązak jest podejrzewany o „ukrytą opcję niemiecką”? Muzealne wystawy, których na razie nie otwarto – w Gdańsku, w Katowicach – już się oskarża, że nie prezentują polskiej racji stanu. Polacy niby są euroentuzjastami, ale nasze życie polityczne i społeczne oddala się od norm europejskich. Po katastrofie smoleńskiej ożywa ksenofobiczna mentalność PRL, a praktyki władzy bywają antydemokratyczne. Utrwala się postkomuna. Jedyna nadzieja w nieformalnych ruchach społecznych i codzienności, która konfrontuje Polaków z Innymi.
— Dziękuję za rozmowę.
***
Lidia Ostałowska - reportażystka. Autorka książek „Farby wodne” (nominowanej do Nagrody Literackiej Nike 2012 oraz do Nagrody Gwarancje Kultury 2012), „Bolało jeszcze bardziej” (finał Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego) i „Cygan to Cygan”. Reportażystka „Gazety Wyborczej”, z którą związała się po 1989 roku. Mówi o sobie: „Piszę o tych, którym trudniej – o mniejszościach narodowych i etnicznych, o kobietach, o młodzieży z subkultur i o wykluczonych.” Członkini zespołu Fundacji Itaka, zajmującej się poszukiwaniem ludzi zaginionych.
Fot. Piotr Wójcik
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze