Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuForumowicz o uroczym nicku Cycus Lizus porusza problem seksualnej przeszłości, czy też przeszłości jako takiej. Przypuszczalnie chodzi mu o to, że jego małżonka, nim się pobrali, miała dość bujną przeszłość erotyczną i facet nie daje sobie z tym rady już siódmy rok. Żali się nawet, że spotkał się z niezrozumieniem wśród internautów. Cóż, przy statystycznym internaucie nawet aligator wydaje się aniołem. Sam pana Cycusa Lizusa doskonale rozumiem, choć się z nim nie zgadzam.
Forumowicz o uroczym nicku Cycus Lizus porusza problem seksualnej przeszłości, czy też przeszłości jako takiej. Przypuszczalnie chodzi mu o to, że jego małżonka, nim się pobrali, miała dość bujną przeszłość erotyczną i facet nie daje sobie z tym rady już siódmy rok. Żali się nawet, że spotkał się z niezrozumieniem wśród internautów. Cóż, przy statystycznym internaucie nawet aligator wydaje się aniołem. Sam pana Cycusa Lizusa doskonale rozumiem, choć się z nim nie zgadzam.
Z przeszłością istnieje tego rodzaju trudność, że każdy ją posiada. O przyszłości nie sposób powiedzieć czegoś podobnego, zaś teraźniejszość, de facto, nie istnieje. Czym jest moje teraz, kochane dziewczęta? Przecieka mi przez palce, przelatuje niczym pendolino obok frajera zagubionego na poboczu. Tymczasem przeszłość możemy zgłębiać, weryfikować, a także przejmować się nią, zupełnie niepotrzebnie.
Rozmyślałem kiedyś nad nieco podobnym problemem co miły pan Cycus Lizus. Mianowicie, zastanawiałem się, czy mógłbym związać się z osobą po zmianie płci. Albo chociaż wykonać z nią jakieś przyjemne fikoły. Mówimy oczywiście, o facecie który zmienił się w dziewuchę, nie na odwrót. Musiałby mi się podobać w tej nowej postaci, to jasne. Nie mam nic przeciw transgresji płci, ani ładnym dziewczynom. Niemniej, snując te rozważania czułem jakiś zgrzyt. Coś nie grało. No bo jak to? Przecież kiedyś ta dziewczyna wyglądała zupełnie inaczej, ba, nawet nie była dziewczyną, miała włochate przedramiona i… no właśnie. Wiecie, co jej tam kiedyś dyndało.
Z pewnością, gdybym nie wiedział o zmianie płci, nie miałbym żadnych kłopotów. Lepiej nie wiedzieć, więc. A jeszcze lepiej się nie przejmować.
Problem z bujną przeszłością aktualnej partnerki wydaje mi się pochodną dość barbarzyńskiego spojrzenia na życie erotyczne mężczyzn i kobiet. Facet, który miał wiele miłosnych przygód, mówiąc wulgarnie zaliczał dziewczynę za dziewczyną, budzi zazdrość, a nawet cieszy się szacunkiem. Dziewczynę, która prowadzi analogiczne życie, czyli cieszy się seksem z dużą ilością partnerów, klasyfikuje się jako puszczalską i kurwiszona, co oczywiście jest krzywdzące. Każdy ma prawo do życia erotycznego w kształcie, jakiego potrzebuje. Jednemu starcza żona, drugiemu żona i kochanek dziesięć, a jakaś kobieta ma prawo zaprosić do łóżka całą drużynę piłki nożnej, łącznie z trenerem i rezerwowymi. Jej sprawa, a nam nic do tego.
Być może żyję na jakiejś cudacznej wyspie, ale naprawdę w moim otoczeniu mało kto ma z tym problem. W pradawnych czasach, kiedy miałem jeszcze dziewczynę, czasem pijałem sobie piwko z jej byłym, długoletnim chłopakiem i jeśli pamięć mnie nie myli, ów sympatyczny człowieczyna bywał nawet u nas w domu. Lubiliśmy się, a rzeczona koleżanka nigdy nie była tematem naszych rozmów, ani obiektem zazdrości. Z kolei, niedawno wpadłem na urodziny do koleżanki, gdzie świetnie bawiłem się w towarzystwie jej trzech byłych facetów oraz aktualnego. Mimo że żyjemy w Polsce, obeszło się bez scen zazdrości.
Nie wiem, dlaczego liczba partnerów seksualnych w przeszłości, czy też iloczyn stosunków może mieć jakiekolwiek znaczenie dla kogokolwiek. Być może chodzi o próbę zawłaszczenia drugiego człowieka. O traktowanie go jak rzecz. To całkiem możliwe. Niemniej, seksualna przeszłość nie jest przeszłością jedyną.
Prawda jest prosta. Każdy z nas uczynił coś złego w swoim życiu. Zdradził przyjaciela albo został kanarem. Gdy sam myślę o swoich złych uczynkach, to kulę się ze wstydu, jak wesz łonowa umykająca przed szamponem. Boję się, że prawda wyjdzie na jaw, że ludzie się dowiedzą, a ja zostanę sam, opuszczony przez wszystkich. Drżąc, strzegę swoich tajemnic. Wiem, że zawsze mogą wyjść na jaw. Większość ludzi, z pewnością, ma podobnie. Każdy z nas zrobił coś złego. Każdy się czegoś wstydzi. To płaszczyzna, łącząca mnie i ciebie.
Dlatego, gdy wiążemy się z drugim człowiekiem, powinniśmy to zrobić nie zwracając uwagi na jego przeszłość. Bywa to trudne, lecz innego wyjścia próżno szukać. Nie obchodzi mnie, czy moja wybranka była portową dziwką, zakonnicą, albo pracowała na dwa etaty w klinice aborcyjnej. Interesuje mnie jedynie to, kim stała się wskutek tego doświadczenia. Jest dobra czy zła? Solidna czy leniwa? Mogę na nią liczyć, czy też wprost przeciwnie? Przecież na tej wiedzy, nie żadnej innej, zbudujemy wspólne życie.
Drugiemu człowiekowi przynależy prawo do przeszłości (idzie za tym rzecz mniej przyjemna, czyli ponoszenie konsekwencji własnych czynów), ale i prawo do tajemnicy. Jeśli ktoś – przyjaciel, żona, dziewczyna, kochanka – chce pewne rzeczy z przeszłości zostawić dla siebie, muszę to uszanować. Mało tego, nie powinienem nawet drążyć motywów dla których coś ukrywa. Ze strachu? Ze wstydu? Z nieufności? A do diabła z tym!
W zamian oczekuję dokładnie tego samego, czyli prawa do swoich tajemnic i swojej przeszłości, którą będę rozliczał ja, nikt inny. Nikt nie ma prawa oceniać tego, co należy do mojej przeszłości, łącznie z żałosnymi przejawami aktywności erotycznej. No dobrze. Śmiać się z niej możecie, jeśli to wam poprawi humor.
Ludowe powiedzonko głosi „Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr”. To mądre słowa. Warto ich posłuchać.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze