Wkrótce koniec świata!
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuPrzełom roku to czas szczególny. Zostawiamy za sobą wszystko to, co było w naszym życiu dobre i złe, i z wytęsknieniem spoglądamy w przyszłość, oczekując zmian na lepsze. Najczęściej dzieje się tak, że obawy zwyciężają nad nadziejami, więc nadejście nowego roku przyprawia nas o bicie serca.
Może właśnie dlatego na sylwestra rzucamy się w wir ekstatycznej zabawy, by zapomnieć na moment o obowiązkach dnia codziennego.
Jak pokazuje historia, każde pokolenie przeżywało podobne obawy. Wystarczy sięgnąć pamięcią do lekcji języka polskiego poświęconych modernizmowi i Młodej Polsce. Ludzie, żyjący w tamtej epoce, podobnie jak my przeżywali traumę nadejścia nowego tysiąclecia. Stąd fascynacja narkotykami zmieniającymi świadomość, i filozofią głoszącą irracjonalizm, katastrofizm i dekadentyzm. Stąd krytyka mieszczańskiego, filisterskiego życia, podejmowana przez jednostki poszukujące nirwany, pustki i nicości. Skoro Bóg umarł, człowiekowi nie pozostaje nic innego.
Sięgnijmy pamięcią do 31 grudnia 1999 roku i do ostatnich minut odchodzącego roku. Któż z nas nie wpatrywał się wtedy w ekran telewizora, próbując na własne oczy zobaczyć zagładę świata spowodowaną bezrozumnymi komputerami. Cóż, nasze zachowanie nie należało do wyjątków. Oto kilka znaczących dat z Wikipedii. 31 grudnia 999 roku popularne poglądy o końcu świata doprowadziły do masowych histerii. Kiedy koniec nie nadszedł, Rzymianie rozpoczęli świętowanie. Stąd tradycja zabaw sylwestrowych (panującym wówczas papieżem był Sylwester II). Również w 1412 roku według św. Wincentego z Ferrary miał nastąpić koniec świata.
Najdokładniejszą datę apokalipsy podał swego czasu znany amerykański kaznodzieja Harold Camping, który na falach swojej radiostacji obwieścił, że koniec świata nastąpi dokładnie o godz. 6.00 rano 21 maja 2011 roku. Dzień później ksiądz-radiowiec przyznał, że po prostu źle obliczył dane zawarte w Biblii (nie przyznając się do wzrostu ilości słuchaczy!), więc zagłada czeka nas prawdopodobnie w 2012 roku.
Ciekawą „propozycją” jest także Zegar Zagłady (ang. Doomsday Clock). To symboliczny zegar prowadzony od 1947 roku przez zarząd Bulletin of the Atomic Scientists na Uniwersytecie Chicagowskim. Pokazuje zawsze x minut do północy, gdzie „północ” oznacza zagładę ludzkości. Pierwotnie „zagłada” oznaczała zagrożenie wojną nuklearną, lecz koncepcja zegara ewoluowała tak, że w początkach XXI wieku zawierała też rodzaje broni nuklearnej, technologie zmieniające klimat i „nowe osiągnięcia w naukach biologicznych i nanotechnologii, które mogą spowodować szkody nieodwracalne”.
A przed nami kolejny – rozciągnięty w czasie – koniec świata. Oczekując na nadejście 2012 roku, z niepokojem przyglądamy się chociażby wykresom giełdowym. To, że podwyżki nas czekają to fakt. Najśmieszniejsze jest jednak to, że najdrastyczniejsze przypadają zawsze na nowy rok, jakby politycy nie potrafili rozłożyć złe wiadomości na 365 dni. Ale tak już się przyjęło, że to pierwszy dzień stycznia stawia przed nami najciekawsze niespodzianki. Na szczęście nie musimy obawiać się problemów ekonomicznych, bo zgodnie z przepowiedniami Majów, prawdopodobnie w tym roku Ziemia, a wraz z nią ludzkość, przestanie istnieć. W jaki sposób odbędzie się totalna zagłada świata, tego nie wiemy, ale proroctwa wyglądają dość przekonująco. Okazuje się bowiem, że kalendarz Majów kończy się na 2012 roku, a dokładnie na dacie 22 grudnia. Jak podają specjaliści, piąty świat Majów skończył się w 1987 roku, a szósty zacznie się 21 lub 22 grudnia 2012. I na tej dacie kończy się kalendarz. Co bardziej przewidywalni wróżbici twierdzą, że właśnie wtedy nastąpi przebiegunowanie Ziemi. Czyli wszystko runie w otchłań!
Z drugiej strony warto wsłuchać się w słowa tych, którzy zwracają uwagę, że już nie raz ludzkość przygotowywała się do zagłady świata, między innymi za sprawą ponownego nadejścia Chrystusa. Nie raz już miliony zaawansowanych wiekowo obywateli naszego kraju, słuchając toruńskiego radia, suszyło chleb i magazynowało wodę, próbując poradzić sobie z apokaliptyczną traumą, o której pisał m.in. św. Jan, chętnie cytowany przez wszelkiej maści kaznodziejów.
Artykuł Jak przeżyć koniec świata? (opublikowany w Newsweeku) pokazuje, w jaki sposób współczesny człowiek próbuje zabezpieczyć się przed nadchodzącym 2012 rokiem. Jednym z rozwiązań są… bunkry. Ich budowę podejmowano kiedyś w Stanach Zjednoczonych, kiedy amerykańskie społeczeństwo żyło w ciągłej obawie przed rakietowymi atakami z Kuby. Teraz nam to nie grozi, co nie znaczy, że bunkry się nie przydadzą, chociażby przed atakiem Al-Kaidy, która podobno ciągle zagraża amerykańskiemu społeczeństwu. Okazuje się, że obecnie […] pierwsze bunkry powstają w Aragonii, Andaluzji i Madrycie. Mają być zaopatrzone w żywność i czyste powietrze, które powinno wystarczyć na trzy lata. Podobno najbezpieczniejsze są tereny powyżej 1600 m n. p. m., dlatego działki w górach cieszą się największym powodzeniem. Aby zamieszkać w bunkrze, trzeba zapłacić 15 euro rocznej składki organizacji GSE (Grupo de Supervivencia de Espana), która koordynuje ich budowę. Koszt budowy 600-metrowego bunkra, mieszczącego 150 osób, wynosi 130 tysięcy euro. Organizacja, o której pisze Newsweek, już teraz liczy ponad 300 osób. Są to członkowie nowego ruchu społecznego, nazywanego surwiwalizmem. Nawiązuje on do surwiwalu, czyli techniki przetrwania w niekorzystnych dla człowieka warunkach. Jeśli weźmiemy pod uwagę doniesienia NASA o czekających nas w 2012 roku burzach słonecznych, wybudowanie bunkra okaże się naprawdę dobrym pomysłem. Taka konstrukcja zdecydowanie wytrzyma do 2060 roku, w którym to koniec świata ma nastąpić według słynnego fizyka Isaaca Newtona, a odkrywca grawitacji chyba nie może się mylić.
Cóż nam pozostaje? Po prostu cieszyć się życiem i każdą upływającą chwilą. Gdybyśmy rzeczywiście brali pod uwagę informacje o zbliżających się do Ziemi asteroidach lub inwazjach z kosmosu, musielibyśmy się zamknąć w szpitalu dla obłąkanych. Co nie znaczy, że nie warto zastanawiać się nad doniesieniami naukowców, wróżących rychłe wyczerpanie się źródeł energii lub ocieplenie klimatu. Jak w każdej dziedzinie życia, także tu potrzebny jest zdrowy rozsądek, więc na razie cieszmy się z karnawału. Niech naszym jedynym problemem będzie ból głowy po nadmiernym spożyciu rozweselających płynów.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze