Śliwkowy sad
CEGŁA • dawno temuMamy z mężem w domu dwa szkraby (2 i 4 lata), ja pracuję zdalnie na komputerze i marzy mi się ucieczka do natury. Wiem, że jest taka moda, ale nie to mną kieruje. W tym wypadku sprzyjają też okoliczności – nasi znajomi osiedlili się za granicą i chcą nam odstąpić naprawdę symbolicznie swoją chałupinę. Mąż robi karierę w mieście i nie chce się na to zgodzić. Jak go przekonać?
Droga Cegło!
Mamy z mężem w domu dwa szkraby (2 i 4 lata), ja już od dawna pracuję zdalnie na komputerze i marzy mi się ucieczka do natury. Wiem, że jest taka moda, ale nie to mną kieruje. W tym wypadku sprzyjają też okoliczności – nasi znajomi osiedlili się za granicą i chcą nam odstąpić naprawdę symbolicznie swoją chałupinę.
Mam fajne wspomnienia, wychowywałam się do 12. roku życia „w lesie” pod Lublinem, dziadek woził mnie do szkoły 8 kilometrów starą białą bryczką i było bajkowo, wyobrażałam sobie, że jestem Anią z Zielonego Wzgórza, tylko brakuje mi pięknych rudych włosów… Płakałam, kiedy siłą odrywano mnie od nieskończonej podstawówki i przenoszono w nieznane, do miasta. Dobrze jest mieć wykształcenie i otrzaskać się po miejskim życiu, ale widocznie niektórzy ludzie, tak jak ja, zawsze będą ciągnąć do tego względnego spokoju, z dala od zgiełku. U mnie te wnioski przyszły bardzo szybko.
Uważam, że realistycznie patrzę na możliwości przeprowadzenia takiej zmiany, niestety, mąż nie chce o tym słyszeć, chociaż też jest ze wsi i nie ma z tym problemu. Jednak myślę, że Zbyszek wsiąkł bardzo w miasto i wszelkie jego uroki, ja natomiast zbyt szybko zostałam mamusią, żeby to docenić i pokochać z perspektywy czterech ścian i opiekowania się naszymi maluszkami.
Czytam Twoją rubrykę, gdy tylko mam czas, i dlatego utkwiło mi w pamięci, jak radziłaś którejś dziewczynie, żeby zrobiła solidny konkretny plan w jakiejś sprawie, zanim zacznie przekonywać do tego męża czy chłopaka, ponieważ do mężczyzn przemawia konkret. I ja właśnie tak zrobiłam: przeanalizowałam sytuację z 10 stron, przeorałam się nawet przez kwestie dofinansowania z Unii, spotkałam się w tym celu z jednym urzędnikiem w sprawie wyboru biznesplanu. W sumie oceniam, że dla naszej 4-osobowej rodziny przenosiny 60 km od miasta byłyby możliwe bez bólu, nawet bez sprzedawania mieszkania (może się przydać dla dzieci kiedyś, gdy będą się uczyć w mieście) i bez stawiania wszystkiego na jedna kartę, spalania mostów, co zresztą nie jest w moim stylu – nie teraz, gdy odpowiadam za dzieci i muszę być zapobiegliwą kwoką, która różne rzeczy potrafi przewidzieć :). Owszem, wynieść się z miasta i zmienić swoje życie w takim kierunku to jest pewna rewolucja, ale bezkrwawa i raczej pozytywna. To co wymyśliłam, zapewnia finansowe bezpieczeństwo na jakieś 5 lat – bez luksusów i przy ciężkiej pracy, ale bez przesady. I jest się mimo wszystko panem siebie i… u siebie.
Z przykrością stwierdziłam, że w Zbyszku nie znajduję partnera ani sprzymierzeńca. Owszem, jesteśmy młodzi, grubo przed trzydziestką, i jestem w stanie zrozumieć, że on chce się trochę poupajać swoją karierą zawodową, a przy okazji pokazać mi, że zapewni rodzinie „wszystko”. To naprawdę fajny, pracowity i uczciwy chłopak, tylko jakby wyszło teraz, że trochę z niego taka „zakuta pała”. Kiedy w rozmowie doszłam do tematu dokupienia pół hektara ziemi, zrobienia sadu śliwkowego oraz zainwestowania w ciągnik, złapał się za głowę i już nie chciał słuchać dalej… Powiedział, że to są absurdalne fantazje mojego znudzonego umysłu. Zdążyłam mu się tylko odciąć, że pickup, o jakim marzy, lepiej by się przydał na wsi, do rozwożenia bel siana po klientach. Bo w Ameryce to właśnie dokładnie do tego służy, a nie do straszenia małych samochodzików w mieście:).
Ja tego kategorycznego sprzeciwu męża nie do końca rozumiem, bo „mój” plan wcale go nie zmusza do zaszycia się w głuszy – przynajmniej nie od razu. Nie, zanim połknie bakcyla i sam dojdzie do wniosku, że mu się to podoba. A na razie mógłby spokojnie dojeżdżać do swojej pracy, skoro tak mu zależy – a drzewka na razie będą sobie „same” rosły. On chyba martwi się już zawczasu o dzieci – o kiepskie szkoły, trudne warunki w zimie (chałupka to nie Hilton, nawet po remoncie), a to, że „może się nie udać”. Ja się z tym kompletnie nie zgadzam, bo oboje zaczynaliśmy naukę na wsi, a ostatecznie pokończyliśmy dobre studia, dziś to żadna przeszkoda, a po wsiach uczą często wspaniali ludzie, właśnie tacy „dezerterzy” z miasta.
A gdyby nawet nie wyszedł nam sad, to może wyjść coś innego. Mamy czas, żeby próbować różnych opcji. Nie chcę przenosić się na wieś dopiero jako zreumatyzowana emerytka, bo będę żyła w strachu, że mam za daleko do szpitala:). Nie chcę też „rezydować” w wiejskiej posiadłości i siedzieć na czterech literach – chcę prawdziwego życia, z patrzeniem co rano, ile urosło przez noc to, co zasadziłam.
Tylko jak przekonać męża, że to nie są żadne mrzonki znudzonej pańci, tylko poszukiwanie lepszego życia, jak najdalej od przedwczesnego zawału, wypalenia czy depresji. Tak, przyznaję; wolę kopać w ziemi, niż siedzieć w saunie albo żyć na prochach-wspomagaczach…
Inguś
***
Droga Ingo!
Na pewno zgadzam się z Tobą, że plan, jaki nakreśliłaś, nie jest wcale aż tak radykalny, jak się wydaje Zbyszkowi. Wygląda bardzo rozsądnie, z klasycznym obliczeniem zamiarów według sił, a nie na odwrót, jak doradzał wieszcz… Jeśli Wasze dzieci nie chorują i możecie nie wyprzedawać się ze wszystkiego, pomysł jest super i im wcześniej się spróbuje, tym lepiej – zawsze będzie jeszcze czas na kolejne wolty… Zadałaś sobie wiele trudu, wykazałaś przedsiębiorczość i wiedzę, co Zbyszek w skrytości ducha na pewno docenia i jest z Ciebie dumny.
Szkopuł w tym, że chyba nie do końca znasz i rozumiesz powody, z których bierze się Jego stanowczy opór. Może być ich kilka. Nie wiem, że wiejskie dzieciństwo Zbyszka było równie sielankowe jak Twoje, jak Twoje – to, że nie wstydzi się pochodzenia, nie oznacza wcale, że tęskni za tamtym życiem. Może jako chłopak był bardziej angażowany w różne prace gospodarskie, a niespecjalnie to kochał? Może Jego wyjazd do miasta był starannie zaplanowany i wykalkulowany, na zasadzie: nie chcę do tego wracać, bo to nie dla mnie? Powinnaś Go o to podpytać w pierwszym rzędzie. Sama wiesz, jak to jest: jedni uciekają na wieś w poszukiwaniu raju, inni uciekają ze wsi, by wydobyć się z otchłani nudy, marazmu i ciężkiej, nieopłacalnej pracy. Sprawdź, czy przypadkiem nie tak było ze Zbyszkiem. Jeśli najzwyczajniej w świecie nie lubi wsi z jakichś przyczyn i stanowczo nie chce, by Wasze dzieci się tam wychowywały, kompromis będzie raczej trudny.
Pamiętaj też, że nie planujesz sobie wakacyjnego siedliska, lecz władowanie się tam z całym dobrodziejstwem inwentarza – w surowe (przynajmniej na razie) warunki i z perspektywą solidnej pracy nad realizacją konkretnego przedsięwzięcia. Wzięcie od kogoś pieniędzy na ten cel to duże zobowiązanie i odpowiedzialność, bez względu na to, jak (i czy w ogóle) będziecie kiedyś z tego rozliczeni. W tym kontekście widzę w Twoim rozumowaniu trochę idealistycznych luk i Zbyszek zapewne też. Jak sobie wyobrażasz w tej sytuacji kontynuację Jego pracy i kariery w mieście? On będzie znikał z domu na 12 godzin, a Ty samodzielnie pociągniesz wszystko – i sad, i opiekę nad dziećmi? Brzmi dość hardcorowo, choćbyś nie wiem jak wierzyła we własne siły…Wreszcie, weź przez chwilę pod uwagę wszystko, co Was dzieli, nie łączy. Ty postawiłaś na dzieci i kariera zawodowa w mieście Cię nie podnieca – sama zresztą powiedziałaś, że nie miałaś okazji się przekonać, co tracisz. Ale ambicje Zbyszka mogą być silnie związane z miastem właśnie. Powinniście porozmawiać też o tym, czego On chce, jak widzi swoje perspektywy w tym, w co się zaangażował zawodowo. Jeśli Twój pomysł oznacza w Jego odczuciu regres, nie powinnaś chyba napierać zbyt gwałtownie, bo to Go unieszczęśliwi. A chyba nie chcesz, żeby spełnił Twoje marzenia wyłącznie dlatego, że są Twoje?
Dajcie sobie czas. Macie go, jak sama wspomniałaś, jeszcze pod dostatkiem. Może Zbyszek potrzebuje go dużo więcej? A może nigdy nie dojrzeje do Twoich marzeń? Jakoś będziecie musieli to rozwiązać, spotkać się gdzieś wpół drogi. Na razie wyhamuj.
A tak na marginesie – zawsze sobie myślę, że tak zasadnicze sprawy jak „miasto czy wieś” lepiej jest obgadać jeszcze przed założeniem rodziny. Kiedy plany ludzi rozjeżdżają się w momencie, gdy wspólne życie ruszyło już pełną parą – rodzą się niepotrzebne konflikty i frustracje. Oczywiście, człowiek jest istotą dynamiczną i może co kilka lat zmieniać plany, ciągoty czy pomysły na życie. Ale musi dojść do tego samodzielnie, nie pod przymusem. Weź to pod rozwagę.
Dla Was teraz najważniejsze pytanie brzmi: kto ma więcej do stracenia. Czy Ty, pozostając jeszcze przez jakiś czas w dotychczasowym układzie i czekając na „ewolucję” Zbyszka – czy On, gdy przeciągniesz Go na swoją stronę niemożliwymi do zbicia argumentami (ostatecznie zrobi zapewne, co zechcesz, bo Cię kocha). Warto przeanalizować wszystko jeszcze kilka razy i w najdrobniejszych szczegółach. Może za jakiś czas po prostu moment na taką zmianę będzie lepszy dla Was obojga – nie tylko dla Ciebie.
Owocnych:) decyzji życzę…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze