Z pasją im do twarzy
DOROTA ROSŁOŃSKA • dawno temuCiężko pracują. Patrycja wylewa ostatnie poty na deskach teatrów, Dorota jeździ po Polsce pomagając chorym dzieciom i potrzebującym, Cammie redaguje bloga, z którego korzystają czytelnicy na całym świecie. Robią to dla siebie, przy okazji korzystają z tego inni. To ich pasja.
Cammie – bloguje o kosmetykach
Jeśli chcemy kupić podkład pod makijaż lub zestaw cieni, przed pójściem do sklepu warto wstukać na komputerze blog „No to pięknie!” (no-to-pieknie.blogspot.com). Prawdopodobnie znajdziemy tam opinię o interesującym nas kosmetyku. O jego konsystencji, zapachu, skuteczności. Blog ten prowadzi Cammie. Każdy z opisanych kremów czy lakierów do paznokci sprawdziła empirycznie, na własnej skórze, zachowując całkowicie niezależny charakter swoich recenzji. Nie można jej zarzucić reklamowych sloganów. Dzieli się tu także rozmaitymi patentami, na przykład na czyste pędzle do makijażu. Cammie znalazła na to dobry i tani sposób – łagodny szampon dla dzieci, który doskonale czyści pędzelki i ich nie niszczy. Pisanie o kosmetykach nie jest jej pracą tylko pasją, z której korzystają już czytelnicy na całym świecie. Pasją wykonywaną tak profesjonalnie, że zaczęły zgłaszać się do niej marki kosmetyczne z propozycją współpracy.
— Mam 31 lat i poważną pracę na etacie – przedstawia się internetowa Cammie. — W ciągu dnia piszę raporty i analizy, a wieczorami piszę bloga. Jestem mężatką, dzieci nie mam. Mam za to kota, dobrze już znanego czytelnikom „No to pięknie!” Jego prywatność od czasu do czasu przed nimi odkrywam ;) .
Bloga pisze od roku. Zanim sama stała się blogerką, Cammie przeglądała inne blogi, ale nie była ich zapaloną czytelniczką.
— Blogosfera pochłonęła mnie na dobre dopiero wtedy, gdy sama stałam się jej częścią. A inspirację do stworzenia „No to pięknie!” znalazłam w innym internetowym zakątku - wyjaśnia. — Od kilku lat jestem zalogowana na jednym z kobiecych portali. Mój blog jest konsekwencją mojej tam aktywności. Z częścią użytkowniczek łączy mnie bardzo bliska znajomość. Codziennie w zamkniętym klubie forum spotykamy się na plotki. Młode mamy, studentki, lekarki, prawniczki, urzędniczki, kobiety biznesu, rozsiane po całej Polsce i po świecie. Rozmawiamy na wszystkie możliwe tematy, bardzo poważne i bardzo niepoważne. Rozmawiamy też o kosmetykach i urodzie. Jak to kobiety. Z czasem pojawiła się po prostu potrzeba, żeby tę wymianę kosmetycznych doświadczeń usystematyzować, zgromadzić w jednym miejscu. Tak narodził się pomysł na „No to pięknie!”
W blogowaniu Cammie kręci najbardziej człowiek po drugiej stronie srebrnego monitora. Według niej Internet to ludzie, interakcja, budowanie relacji, inspirujące nowe znajomości, poszerzanie horyzontów.
— Sieć jest pełna niezwykłych osób - mówi. — Owszem, na pasku mam linki głównie do blogów kosmetycznych, bo takie interesują moich czytelników. Sama czytam też blogi na zupełnie inne tematy – o literaturze, architekturze i wzornictwie, fotografii, modzie, kulinariach, podróżach, hand made. Na mojej prywatnej liście znajduje się chyba ze sto adresów.
Blogowanie potrafi być czasochłonne, ale dla naszej bohaterki nie jest to uciążliwe.
— Po prostu lubię to robić - wyjaśnia. — Jestem dobrze zorganizowana. Planuję posty z wyprzedzeniem, zdjęcia często robię hurtowo, przygotowuję sobie w głowie główne myśli, zapamiętuję pomysły, więc napisanie posta zajmuje czasem zaledwie kilka minut. Choć bywa też i ciężko. Pisanie, mimo że to tylko blog, wymaga weny, która nie zjawia się na żądanie. Nie muszę zarywać nocy, nie zaniedbuję też obowiązków, choć normą jest, że odrywając się od bloga, wracam do nich z niechęcią. ;)
Więcej czasu zajmuje przetestowanie kosmetyków, ale to też bardziej przyjemność niż praca.
— Wiem, że czytelniczki liczą się z moim zdaniem, często sugerują się moimi recenzjami w trakcie zakupów, dlatego staram się je przygotowywać rzetelnie, nie wydawać opinii pochopnie, a każdy produkt porządnie przetestować, zanim go opiszę – mówi blogerka. — Czasami test trwa kilka dni, czasami całe tygodnie. Pracuję w ten sposób na swoją wiarygodność.
Wbrew pozorom nie ma łazienki wypchanej po brzegi tubkami i pudełeczkami z kremami. Osobie nie przywiązującej wagi do pielęgnacji i makijażu jej stan posiadania może wydać się ogromny, jednak do miana „maniaczki” z całą pewnością jej daleko.
Internetowa brać Cammie to przeważnie życzliwi ludzie, od których czerpie energię. Ich relacje często wykraczają już poza życie wirtualne. W realu natomiast znajdują się i fani, i ludzie nieco mniej przekonani do hobby Cammie.
— Rodzina i przyjaciele reagują wspaniale, są stałymi czytelnikami, kibicują mi. Dalszym znajomym raczej nie mówię, czym zajmuję się w wolnym czasie. Już nie raz usłyszałam, że „to takie niepoważne”. Dla wielu to strata czasu, a ja nie mam ochoty nikogo przekonywać – zastrzega blogerka. — Dla mnie to hobby jak każde inne. Ja nie mam w zwyczaju mówić wędkarzowi, że połów to nudy, kibicowi, że traci czas przed telewizorem, kolekcjonerowi, że się wygłupia. Nie rozumiem więc, dlaczego niektórzy pozwalają sobie na podobne uwagi pod moim adresem. Nie chcę tego wysłuchiwać. Na szczęście bloga czytają osoby, które są nim autentycznie zainteresowane i cieszą się, że ktoś go tworzy.
Patrycja na deskach
Na treningu staje zawsze w pierwszej linii, blisko luster i instruktorki. Każda minuta wykorzystana w stu procentach. Wysoka brunetka w specjalnych baletkach rusza pierwsza za instruktorką, by powtórzyć kroki. Podczas turniejów bierze udział nie w jednym, ale kilku pokazach. Raz ubrana w czarny strój tańczy z grupą jazz, by za chwilę w bejsbolówce zatańczyć w duecie hip hop. Tak. Taniec to pasja Patrycji. Na równi z teatrem. Tańczy od przedszkola, a z teatrem związała się mając trzynaście lat. Zagrała już w pięciu spektaklach i wielokrotnie występowała na pokazach tanecznych. Zdobyła wyróżnienie na festiwalu teatralnym, a w zeszłym roku wygrała nagrodę na Śródmiejskim Festiwalu Tanecznym. Ma dopiero siedemnaście lat.
Patrycja lubi się zmęczyć.
— Najwspanialszy jest czas przed premierą – mówi o swojej pracy w teatrze. — To podczas majówki kończymy przygotowania do premiery i sklejamy spektakl w jedną całość. Dlatego żadnej osobie z teatru nie kojarzy się ona z wyjazdem, ale właśnie z najcięższymi próbami. Cztery dni poświęcone w stu procentach sztuce. Codziennie po dwanaście godzin na scenie — to wspaniały czas.
W ciągu roku Patrycja również nie odpoczywa. Trzy razy w tygodniu ma zajęcia pozalekcyjne. W poniedziałki, środy i piątki wychodzi z domu o 6.30. Mama czeka na nią z kolacją o 21.
— W ciągu dnia zawsze znajduję chwile na to, żeby otworzyć książkę, czy zjeść obiad i znaleźć czas na obowiązki. Niestety odbywa się to w różnego rodzaju kawiarenkach, centrach handlowych czy środkach transportu. Zaległości codzienności nadrabiam we wtorki i czwartki – opowiada Patrycja. — Często zdarza się tak, że w ciągu kilku dni kumuluje mi się wszystko. Mam pokazy taneczne, spektakl teatralny, a do tego muszę się uczyć. Jak na razie udaje mi się to połączyć. Nie mogę powiedzieć, że kosztem szkoły, bo nie mam złych wyników. Szkoła jednak jest zawsze ostatnia na liście spraw do załatwienia.
Takie hobby wymaga dużo czasu, ale także pieniędzy. Regularne zajęcia zamykają się w kwocie około 300 zł miesięcznie. Ale by ciągle iść do przodu, trzeba jeździć na warsztaty i uczestniczyć w sesjach ze znanymi choreografami. Obozy taneczne i teatralne to spory wydatek. Na szczęście rodzice Patrycji na jej pasję nie żałują pieniędzy. Do kieszonkowego dokładają też sporo ciepłych słów zachęty.
Takie hobby to także wysiłek fizyczny i walka ze słabościami własnego ciała. Czasem trzeba je naginać do czegoś na pierwszy rzut oka niemożliwego. Ryzykiem są kontuzje.
— Regularne treningi wiążą się z poobijanymi kolanami czy innymi częściami ciała – przyznaje Patrycja. — Gdy zbyt intensywnie pracuję, mam problemy z plecami i biodrami. Staram się jednak pracować tak, aby zapobiegać kontuzjom. Kiedy się już przydarzą, na ratunek wyciągam sprawdzone już maści, rozgrzewające plastry, stosuję masaże. I mogę iść na kolejny trening.
Nigdy nie miała krytycznego momentu, który zmusiłby ją zejść ze sceny. Jest konsekwentna, więc chciałaby związać swoją przyszłość z tańcem i teatrem.
— Za rok zdaję do akademii teatralnej. W tym roku rozpoczynam prowadzenie zajęć tanecznych dla przedszkolaków - wylicza.
Jej marzeniem jest granie w musicalach, gdzie mogłaby połączyć obie pasje.
— Ostatnio w teatrze udało nam się wystawić sztukę z muzyką. Grałam i tańczyłam. Czułam się wspaniale.
Dorota spełnia marzenia innych
Kiedy spotyka na drodze bezdomnego, nie daje mu bułki czy drobnych monet. Daje mu wykład o instytucjach, w których od ręki może znaleźć pomoc: jedzenie, nocleg, ciepłe ubrania. Podaje dokładne adresy. Z potrzebującymi dzieli się nie tylko swoją wiedzą, ale i wolnym czasem. Za darmo.
Już jako licealistka Dorota zaczęła działać w wolontariacie. Najpierw były puszki z czerwonymi serduszkami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, potem Banki Żywności i Fundacja Mam Marzenie.
— Gdy Dorota razem z koleżanką Kasią przyszły do biura, zastrzegły, że nie chcą przekładać papierów i siedzieć przy komputerze, tylko działać, robić coś ciekawego – wspomina Anna Bogucka z Banków Żywności.
I działała. Najpierw w biurze Federacji Polskich Banków Żywności pomagała przy konferencjach, prostych pracach biurowych, zapoznając się z ich działalnością. Potem zaczęła się przygoda z Bankiem Żywności SOS w Warszawie. Na początek podczas akcji społecznych zbierała żywność w sklepach, zachęcając klientów do dzielenia się zakupami z Bankami Żywności i wrzucania produktów do specjalnych kontenerów. Potem koordynowała grupy młodych wolontariuszy w sklepie. Kolejno przyszły projekty realizowane na większą skalę, zbiórki żywności, szkolenia, projekty edukacyjne. W tym roku koordynowała Świąteczną Zbiórkę Żywności na Mazowszu, która co roku odbywa się w pierwszy weekend grudnia. Udało się zebrać ponad 100 ton żywności, która przed świętami trafiła do najuboższych.
Jednak udzielanie się w jednej organizacji dobroczynnej to dla Doroty za mało. Podczas finału WOŚP poznała Monikę, wolontariuszkę Fundacji Mam Marzenie, która pomaga spełniać marzenia dzieci chorych na poważne, nierzadko śmiertelne choroby.
— Monika zaprosiła mnie na imprezę, z której dochód był przeznaczony na fundację. Tam poznałam dziewczynę rekrutującą nowych wolontariuszy. Opowiedziała mi, na czym polega ich praca – wspomina Dorota. — Pomyślałam, że to coś dla mnie.
Jej pierwszą marzycielką była Basia. Wymarzyła sobie własny pokój z łóżkiem z baldachimem. Dorocie i jej koleżance udało się namówić do współpracy Ikeę.
— Prawie cały dzień składałyśmy te mebelki – opowiada wolontariuszka. — To było niesamowite, bo rodzice dziewczynki musieli sporo się nagimnastykować, by wygenerować w domu przestrzeń na pokój dla córki. Później był Patryk, Ewa, Marta, Justynka, Paulina, Szymon, Marcin i kilkoro innych niesamowitych dzieciaków.
Pomagała też przy realizacji marzenia Patrycji, która została królewną. Fundacja zorganizowała jej „dzień królewny” we współpracy z pałacem w Wilanowie. Marzycielka jechała w sukni balowej dorożką. Za nią Dorota również w sukni balowej, pruła nissanem micrą. W otwartym szyberdachu wiozła fotoreporterów relacjonujących to wyjątkowe show.
Praca w tej fundacji ma dla Doroty coś z magii.
— Gdy organizujemy takie dni jak w Wilanowie, dokonujemy prawie niemożliwego. Organizujemy wydarzenie dla naszego marzyciela. Coś, co normalnie by się nie zdarzyło, gdyby nie to dziecięce marzenie - wyjaśnia. — Wtedy nasz marzyciel czuje się naprawdę wyjątkowo i to mu daje siłę do walki z chorobą, a nierzadko do pokonania jej.
— Praca w fundacji nie była zawsze różowa. Często bałam się dzwonić do rodziców dziecka, jeśli długo nie było od nich wiadomości – wspomina Dorota. — Bałam się zapytać o zdrowie naszego podopiecznego, by nie słyszeć, że już go z nami nie ma. Bo z każdym marzycielem byłam związana, trudno było mi przyjąć taką wiadomość, a jeszcze trudniej rozmawiać z rodzicami dziecka.
Chwile zwątpienia pojawiały się. Po raz pierwszy, gdy dziewczynka od wymarzonego pokoju z łóżkiem z baldachimem przegrała z chorobą. Dorota bardzo to przeżyła. Przez jakiś czas nie współpracowała ściśle z „Mam marzenie”. Obecnie razem z Moniką (która zaraziła Dorotę wolontariatem w fundacji) opiekuje się Basią, która marzy, by popływać z delfinami.
Dorota ukończyła studia na Uniwersytecie Warszawskim, teraz studiuje jeszcze na Akademii Pedagogiki Społecznej. Ma 22 lata i wieloletnie już doświadczenie w pracy w trzecim sektorze. Po dwóch latach intensywnej pracy w Banku Żywności, postanowiła, że jej życie zawodowe nie będzie związane z organizacjami pozarządowymi. Chciałaby pracować w dziale HR, doradztwie personalnym. Pomaganie ma być odskocznią, pasją w wolnym czasie.
Ostatnio tak zaangażowała się w pracę dla Banków Żywności, że zaczęło jej brakować wolnego czasu, doszły jeszcze problemy ze zdrowiem. Na początku roku ładowała akumulatory i zdawała egzaminy na studiach. Z dobroczynnością dała sobie spokój, ale tylko na moment. Już przeszkadza jej zbyt dużo wolnego czasu. Rozgląda się nie tylko za ciekawymi praktykami zawodowymi lub stażem ale również za kolejnym miejscem, gdzie mogłaby pomóc. Marzy jej się Afryka.
— Moją pasją jest też żeglarstwo i nie mogę się już doczekać wakacyjnego rejsu – mówi Dorota.
Swoje marzenia potrafi połączyć oczywiście z wolontariatem. Zaraz po maturze wzięła udział w rejsie, podczas którego połowę załogi stanowili niewidomi. W ten sposób popłynęła do Amsterdamu.
***
Masz ciekawą pasję i chcesz się nią podzielić? Skontaktuj się z naszą dziennikarką (dorota.roslonska@kafeteria.pl) i opowiedz jej swoją historię.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze