Mam zwykły talent
URSZULA • dawno temuKiedyś Polacy z zapartym tchem oglądali Koło Fortuny, którym kręciła urocza Magda Masny, a prowadzący kazał jej całować pana. XXI w. przywitał nas rozmaitymi programami, w których wątpliwej jakości gwiazdy tańczyły po prostu albo na lodzie. Ostatnio największą karierę robią programy, do których różni ludzie zgłaszają się, żeby prezentować swoje rozliczne talenty, a bezlitosne jury złożone z osób znanych, szczerze i dobitnie mówi im, co o nich myśli.
Rozrywka telewizyjna jak wszystko inne na tym świecie ewoluuje. Kiedyś Polacy z zapartym tchem oglądali Koło Fortuny, którym kręciła urocza pani Magda Masny, a prowadzący kazał jej całować pana. Potem przyszedł czas na Familiadę, która sprawdzała inteligencję przeciętnej polskiej rodziny, w związku z czym mogliśmy się dowiedzieć między innymi, że więcej niż jedno zwierzę to owca i, że z przedmiotów szkolnych najmniej w życiu przydaje się kanapka. Gdzieś w międzyczasie przewinął się mój ulubiony show Idź na całość, w którym charyzmatyczny prowadzący, uczestników walczących o samochód wypełniony po brzegi przyprawą Kucharek, wybierał spośród publiczności. W związku z tym publiczność, by być lepiej widoczna, przebierała się a to za muchomorki, a to za słoiki majonezu, co powodowało, że show przypominał trochę filmy Monty Pythona. Straciłam żywe zainteresowanie tymi programami wraz z pojawieniem się Big Brothera i telewizyjnych dylematów w stylu — czy i kiedy wreszcie jakaś para wyląduje w łóżku na wizji. Potem było już tylko gorzej, głównie ze względu na to, że dwudziesty pierwszy wiek przywitał nas wysypem rozmaitych programów, w których wątpliwej jakości gwiazdy tańczyły po prostu albo na lodzie, ale te już znudziły mnie tak, że chyba nie obejrzałam do końca ani jednego odcinka.
Ostatnio największą karierę robią w telewizji programy, do których różni ludzie zgłaszają się, żeby prezentować swoje rozliczne talenty, a bezlitosne jury złożone z osób znanych i szanowanych, szczerze i dobitnie mówi im, co o nich myśli. Kiedyś zdarzyło mi się pójść na casting do takiego programu, jako osoba towarzysząca biednemu koledze, który miał za cel udowodnić sobie i światu, że fantastycznie gra na perkusji. Niestety, nie udało mu się nawet dokończyć występu, zszedł ze sceny wybuczany przez jury i publiczność. To było dość przykre, ale przy okazji muszę się przyznać, że miałam niezły ubaw patrząc na ludzi, którzy przyszli na casting — od żonglujących butelkami barmanów, przez chór Gospel, po dziwnego przebranego za kobietę pana z nadwagą, który tańczył w kółeczko. Jest dla mnie śmieszne, ale w jakiś przewrotny sposób zrozumiałe, dlaczego tacy ludzie tłumnie przybywają na castingi do rozmaitych talent show — w końcu nie mają w codziennym życiu szansy na skupienie na sobie uwagi otoczenia, a wystąpienie w takim programie niewątpliwie taką szansę daje. Dlaczego by z niej nie skorzystać ku uciesze gawiedzi? Dużo bardziej dziwią mnie gusta publiczności — zarówno tej obecnej przy nagraniu, jak i tej wysyłającej wyłaniające zwycięzcę esemesy.
Programy typu talent show, jak powszechnie wiadomo, mają swoje edycje w niemalże wszystkich krajach świata — od Słowenii po Indonezję. Wystarczy przyjrzeć się popularnym w Internecie filmikom przedstawiającym fragmenty takich programów z różnych krajów, żeby zauważyć, że osoby, które cieszą się największą sympatią jury, publiczności i telewidzów, w pewien sposób odzwierciedlają stereotypy o narodowych upodobaniach.
I tak Brytyjczyków wzrusza do łez lekko upośledzona pani, która pięknym głosem śpiewa rzewne szlagiery. Amerykańskie talent show zdominowali wszelkiego rodzaju domorośli komicy, magicy i gimnastycy żonglujący płonącymi kulami i strzelający z łuku przy pomocy stóp. Szwedzi uwielbiają dobrze zbudowanych młodych chłopców, którzy tańczą nago w rytm popularnych przebojów zakrywając penisy kawałkami tektury. Hindusi chyba poprzez swoje bollywoodzkie tradycje wszystkie siły kierują na break-dance. W rosyjskiej edycji na oczach przerażonego jury ginie człowiek przeszyty strzałą, wystrzeloną z łuku przez swojego partnera (to raczej jest fake) albo pan spada z bardzo wysokiej wieży zbudowanej ze skrzynek i łamie rękę (ten film już niestety wygląda na prawdziwy).
A co się podoba Polakom? Dość silnie zaznacza się wątek emigrancki — wzrusza nas smutny, źle ubrany i wąsaty emigrant z Białorusi, który śpiewa tak, że wszyscy ronią szczere łzy nad jego emigranckim losem. Polacy lubią też ludzi pracy, czego dowodem może być śpiewający taksówkarz, który natychmiast zrobił furorę. No i oczywiście — dzieci. I to wszelkiej maści — od najmłodszego hip-hopowca świata, przez Polyannę śpiewającą piosenkę Violetty Villas, po słodkie kilkuletnie dzieciaczki, które grają na gitarach i perkusji cover piosenki Beastie Boysów.
No i bardzo dobrze — każdemu ma prawo podobać się co innego. Nie jestem tylko w stanie zrozumieć, dlaczego programy typu talent show przyciągają także profesjonalistów, jak mój wspomniany wcześniej kolega-perkusista. Bo przecież w tych programach pojawiają się także profesjonalni muzycy, gimnastycy czy tancerze, bądź co bądź specjaliści w swojej branży, którzy świetnie sobie radzą w zawodzie i nie narzekają na brak popularności, a mimo to odczuwają jakąś przewrotną potrzebę, żeby publicznie zrobić z siebie idiotów na oczach całej Polski. I za karę po prostu giną w tłumie, bo ostatnie, co jest w stanie poruszyć naszych rodaków, to taki zwykły talent, bez wzruszającej emigrancko – dziecięco – robotniczej obudowy.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze