Będę walczył o dziecko!
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuOjcowie po rozstaniu z matką czują się pokrzywdzeni przez prawo rodzinne. Ustawodawcy zarzucają bezduszność, a sędziom – faworyzowanie matek. Czy o słuszności ich odczuć może świadczyć fakt, że przy wciąż rosnącej liczbie rozwodów, orzekanych w Polsce, odsetek spraw, w wyniku których dziecko pozostaje pod opieką ojca, wciąż wynosi ok. 3%, a kontakt dziecka z ojcem jest na ogół bardzo ograniczony?
Ojcowie, którzy po rozstaniu z matką, próbują nie zniknąć z życia swoich dzieci, czują się pokrzywdzeni przez prawo rodzinne. Ustawodawcy zarzucają bezduszność, a sędziom – faworyzowanie matek. Czy o słuszności ich odczuć może świadczyć fakt, że przy wciąż rosnącej liczbie rozwodów, orzekanych w Polsce, odsetek spraw, w wyniku których dziecko pozostaje pod opieką ojca, wciąż wynosi mniej więcej 3%, a w pozostałych przypadkach kontakt dziecka z ojcem jest na ogół bardzo ograniczony?
Choć polskie prawo mówi, że i ojciec, i matka, przy pełni praw rodzicielskich, mają równe prawa i obowiązki związane z opieką nad dzieckiem, to rzeczywistość nie zawsze jest tego odzwierciedleniem. Ojcowie głośno protestują, walczą o swoje prawa i równe szanse. Marzą też o stereotypowej rewolucji, w efekcie której społeczeństwo zrozumie, że serce ojca = serce matki. Czekają także na dzień, kiedy będą mogli być obecni w życiu swoich dzieci nie tylko od święta, ale także na co dzień.
Paweł (27 lat, architekt z Warszawy):
— Nam się po prostu nie udało. Byliśmy mało udanym małżeństwem – w pewnym momencie żyliśmy razem, bo tak nam było wygodnie. Kiedy zauważyliśmy, że coraz bardziej się od siebie oddalamy, zdecydowaliśmy się na dziecko. Ono miało uratować nasz związek. Tak, wiem, że to głupie i egoistyczne, ale wtedy wydawało nam się, że to jedyne rozsądne rozwiązanie.
Pomyliliśmy się, bowiem narodziny Julii niewiele zmieniły. Owszem, przez chwilę znów poczuliśmy, że jesteśmy rodziną i skoncentrowaliśmy się na dziecku. Jako drużyna, która myśli zadaniowo, byliśmy świetni. Niestety, kiedy opadły emocje i ochłonęliśmy, zaczęło się prawdziwe życie. Kłóciliśmy się, warczeliśmy na siebie, z dnia na dzień było coraz gorzej.
Odszedłem – po prostu któregoś dnia spakowałem się i wyprowadziłem do kolegi. Wydawało mi się, że tak będzie dla nas najlepiej – nie chciałem, żeby moje dziecko musiało dorastać w piekle. Wytrzymałem bez nich miesiąc – a było mi bardzo ciężko. Codziennie przychodziłem do córeczki, bawiłem się z nią, to były trudne, ale i piękne chwile.
Kontakty z Ewą ograniczały się do wymiany informacji o tym, ile pieniędzy jej potrzeba i co trzeba kupić dziecku. Kiedy zrozumiałem, że dla małej jestem w stanie poświęcić siebie, że wrócę i skulę uszy po sobie, żona powiedziała, że nie chce ze mną być, bo już wie – da sobie radę sama.
Kiedy zadecydowała o rozwodzie i podjęła ku temu kroki, wszystko się zmieniło. Bardzo ciekawie zinterpretowała sytuację – skoro to ja od nich odszedłem, ona za to wykluczy mnie z ich życia. Chwila – mówiłem – to nie tak, zrobiłem to dla dziecka, bo kocham je ponad wszystko. Wzruszała ramionami — jest niczym skała. Jest mi ciężko, naprawdę ciężko.
Ona mnie unika, nie odbiera telefonów, niemal chowa przede mną córkę. Zaangażowała w ten konflikt całą rodzinę. Bardzo utrudnia mi i kontakt z Julką, i życie — prowokuje mnie do awantur, zwłaszcza, kiedy ma publiczność. Odnoszę wrażenie, że ona coś knuje i w sądzie naprawdę mi nie popuści. Do tego jej przyjaciele, ta męska część – do szewskiej pasji doprowadza mnie myśl, że Julia lepiej zna wujka, niż ojca. Tylko co ja mogę? Prawo jest bezduszne, żona najeżona, więc mogę mieć, jak to mówią, ciepło.
To straszne, że ojciec musi udowadniać swoją miłość do dziecka, musi walczyć o chwile w jego życiu, a matka – którą tak faworyzuje polskie prawo – woli myśleć tylko o sobie. W czerwcu mam rozprawę. Szukam pomocy, gdzie się da – w fundacjach, organizacjach, w Internecie, koresponduję z innymi ojcami, którzy tak jak ja, muszą walczyć o swoje prawa, które teoretycznie mają zagwarantowane przez ustawodawcę. To jest jakaś farsa! Jestem zdruzgotany i samotnością na co dzień, i tą niepewnością, jak się to wszystko zakończy. Wiem bowiem, że jako ojciec, w walce o opiekę nad dzieckiem, już na starcie jestem na przegranej pozycji. Jestem pewien za to jednego — nie poddam się, choćbym miał zapłacić za to najwyższą cenę. Chcę razem z matką wychowywać nasze dziecko.
Błażej (30 lat, geodeta z Lublina):
— Z Iloną byliśmy parą od liceum, razem poszliśmy na studia. Nie mieszkaliśmy ze sobą aż do momentu ślubu, byliśmy jacyś tacy staromodni. Zawsze było nam ze sobą dobrze – dziś wydaje mi się, że więksi byli z nas kumple, niż kochankowie. Przyzwyczailiśmy się do siebie tak, że staliśmy się niemal kopią ksero.
Kiedy Ilona zaszła w ciążę, nie posiadałem się ze szczęścia. Spełniło się moje wielkie marzenie – będę ojcem. Dbałem o nią, a że ciąża była zagrożona, moja żona dużo przebywała w szpitalu. Nie wiem, co mi odbiło – samotność czy potrzeba wyzwań damsko-męskich, ale zacząłem bliższą znajomość z Dorotą, ponętną i chętną koleżanką z firmy. Żona o tym nie wiedziała.
Kiedy urodził się Kacper, straciłem dla niego głowę. Wziąłem zaległy urlop, odrzuciłem większość zleceń, byleby tylko być z moją rodziną. Ilona wpadła w depresję, zamknęła się w sobie, to na mnie spoczywał obowiązek zajmowania się małym. Kąpałem go, przewijałem i karmiłem. Naprawdę nie było mi lekko, czułem się jak całodobowa niańka. To trwało ponad kwartał. Potem ona poszła do pracy, synem zajęła się jej matka, a i ja wróciłem do wcześniejszych przyzwyczajeń. Dużo pracowałem, żeby załatać dziurę finansową z ostatnich miesięcy, a i znajomość z Dorotą odżyła i nabrała rumieńców. Stało się tak, że w końcu zdradziłem żonę. Moja kochanka nie była osobą skrytą, więc wszystko się wydało. Na konsekwencje nie musiałem długo czekać — Ilona mnie spakowała i złożyła pozew o rozwód. Nawet nie wiem, kiedy zostałem sam, z niczym. Była już żona powiedziała, że mnie nienawidzi, prosi, bym dał jej spokój, bo ona chce ułożyć sobie życie beze mnie. To potrafiłem zrozumieć. Ale tego, że mam wyrzec się dziecka – o nie, na to nie zamierzałem się godzić.
Zaczęliśmy walkę w sądzie. Ona nastawiała na mnie sąsiadów, rodzinę i znajomych. Opowiadała różne historie – a wiadomo, że wszyscy, zwłaszcza sądy, wierzą niewinnym kobietom, zdradzonym żonom i samotnym matkom. Ostatecznie sędzia orzekł, że mogę się widywać z synem raz w tygodniu, do tego przedpołudnia w pierwsze dni świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. To jakiś żart! Nie zamierzam się dostosować, będę walczył o dziecko, więc ciągle są jakieś kłótnie i awantury. Zapłaciłem wysoką cenę za swoja głupotę – straciłem żonę, nie zamierzam jednak oddać jej Kacpra.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze