W drodze na wyspę
MARTA ZIELONKA • dawno temuZnajdujemy nocleg. To Annex Kids Play Hotel będzie nas dziś gościł. W holu wita nas przesympatyczny recepcjonista. Opowiada mi o starych, misternie rzeźbionych, drewnianych drzwiach zdobiących niemalże wszystkie najstarsze domy Zanzibar Town (stolicy wyspy). Zabiera mnie w podróż do XIX-wiecznego Zanzibaru. Mówi wolno, bardzo wyraźnie - wiadomo, przecież to właśnie tutaj spotyka się suahili w jego najczystszej postaci - kiswahili sanifu („czysty” suahili).
Dar es Salaam — Zanzibar, 25 stycznia 2003
Wstaję wcześnie. Wschód słońca prawie można by przeoczyć — wszystko dzieje się tak szybko. Zostawiamy plecaki. Na Zanzibar decydujemy się zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy — nie ma sensu dźwigać wszystkiego, skoro spędzimy tam jedynie trzy dni.Prom Flying Horse zabiera nas na wyspę. Podróż trwa niecałe cztery godziny – niedługo, ale w tym czasie trzy razy zrobiło mi się niedobrze.
Znajdujemy nocleg. To Annex Kids Play Hotel będzie nas dziś gościł. W holu wita nas przesympatyczny recepcjonista. Opowiada mi o starych, misternie rzeźbionych, drewnianych drzwiach zdobiących niemalże wszystkie najstarsze domy Zanzibar Town (stolicy wyspy). Zabiera mnie w podróż do XIX-wiecznego Zanzibaru. Mówi wolno, bardzo wyraźnie — no właśnie, przecież to właśnie tutaj spotyka się suahili w jego najczystszej postaci - kiswahili sanifu („czysty” suahili).
Pokoje w hotelu mają łazienki, wyposażone są w TV, moskitiery… Idealnie! Kąpiel, wieczorna przechadzka po mieście i kolacja przy zachodzącym słońcu — obserwujemy przypływające statki i małe łódki, które sprawnie lawirują pomiędzy wielkimi pasażerskimi promami.
Zanzibar, Jozani Forest, 26 stycznia 2003
Pyszne śniadanie, msza w Saint Joseph Cathedral - śpiewy, gra na bębnach, no i tu znowu kilkanaście wpatrzonych w nas par oczu — jesteśmy jedynymi białymi na mszy. Po mszy pędzimy między krętymi, starymi uliczkami. Musimy zdążyć na 10:00, choć nic, niestety, nie wskazuje, żeby nam się udało. Mamy dwie minuty, a do hotelu — jeszcze spory kawał drogi. Ojej, pozostała część grupy będzie musiała na nas poczekać. No trudno, niech czekają. W końcu poszłyśmy na mszę, a nie na, jakieś tam, poranne tańce. Docieramy pół godziny po czasie. Nie jest tak źle, poczekali.Pięć minut później jedziemy już główną ulicą Zanzibaru, kierując się do Jozani Forest.
Tam oglądamy małe małpy timbili, dla których główne pożywienie stanowią owoce. Poznajemy też plantacje rozmaitych przypraw: goździków, cynamonu, trawki cytrynowej, wanilii, pieprzu, skąd udajemy się na targ owoców…
Później kąpiemy się w Oceanie Indyjskim – cudowna, ciepła woda, czysta, przyjemna… lekki wiatr smagający nas po twarzy. Pływamy bacznie obserwując z naszej lewej strony młodych rybaków, którzy, na maleńkiej łódce, dobijają do brzegu. Po prawej mamy skały i uroczą zatoczką. No i byłoby tak pięknie, zapamiętałabym to miejsce jako raj, gdyby nie mashanuo - jeżowce, które nawet najdzielniejszemu podróżnikowi mogą, choćby na chwilę, ale jednak, popsuć nastrój. Nadepnięcie na jeżowca sprawia bowiem potworny ból, momentalnie paraliżuje nam kończynę tak, że trudno jest się poruszać. A tak było właśnie w moim przypadku. No, ale ale jakoś to „przeżyłam”. Nie miałam wyboru – tego dnia zaplanowano kolację w wiosce, której nie mogłam przegapić.
Wieczorem jemy duszone, zielone banany z warzywami, ryż i mchicha (coś przypominającego nasz szpinak). Pyyycha! Noc spędzamy w namiocie…
Zanzibar, 27 stycznia 2003
Budzą nas ptaki i krzyk małp. Jest piąta rano. Wstajemy, myjemy zęby, ja — patykiem, zresztą w namiotowym bałaganie nie tylko szczoteczka do zębów mi się zapodziała.
O 8:00 wyjeżdżamy. Wracamy do Zanzibar Town. Wreszcie zobaczę Jolę! Od naszego ostatniego spotkania minęło siedem miesięcy, cieszę się więc niezmiernie. Dowiaduję się, że Jola spała dziś w Seven Guest House Hotel. Pędzę tam co sił w nogach. Samahani, Yola yupo hapa? (Przepraszam, czy jest tutaj Jola?) - pytam z nadzieją w głosie. Znam niecierpliwość Joli i wiem, że mogła, zmęczona czekaniem na mnie, opuścić to miejsce, ale nie tracę nadziei. - Unaweza kunijibu? (Czy możesz mi odpowiedzieć?). Czemu on się tak ze mną droczy? W końcu uśmiecha się i mówi: Kwa hakika (No pewnie). Uff… i wtedy już podążam za jego wzrokiem i dostrzegam ją — Joooooolllllllaaaaaaaaaaaa hurrrrrrrraaaaaaaa.
Nareszcie. Rzucamy się sobie w ramiona, choć Jola nie kryje złości. Tłumaczę jej wszystko i w końcu jakoś łagodnieje. Cały dzień spędzamy razem. Najpierw plaża, 15 km od Zanzibar Town, na którą jedziemy daladalą, potem — zwiedzanie Stone Town (część Zanzibar Town charakteryzująca się bardzo ciekawą architekturą: stare kamienice z małymi balkonami, dziedzińce, werandy). Podczas tej wycieczki skusiłyśmy się na sok ananasowy i pyszne lody… Sielanka. Szkoda, że dni tutaj tak szybko mijają. Obiecuję sobie w duchu, że jeszcze wrócę tu, na Zanzibar.
O 22:00 wypływamy. Kierujemy się do Dar es Salaam. Co ciekawe, całkiem dobrze znoszę tę nocną podróż na promie.
Dar es Salaam, 28 stycznia 2003
O 6 rano jesteśmy z powrotem w naszym misyjnym hotelu. Chwila odpoczynku, kąpiel, a potem oglądanie występów tanecznych grup młodzieżowych na Uniwersytecie. Po południu plączemy się po mieście. Wieczorem — piwo Safari i… znowu zasypiam strasznie późno.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze