Grzeszny masaż
CEGŁA • dawno temuTrafiłam do gabinetu masażu, gdzie moim terapeutą okazał się sympatyczny grubawy pan, oceniałam go na po czterdziestce. Miły, wesoły, upierał się, że skądś mnie zna. Ja również odbierałam go jak kogoś bliskiego. Było fantastycznie przez dwa dni. Trzeciego wieczora zagraliśmy wieczorem w bilard w hotelu, napiliśmy się dużo drinków...
Droga Cegło!
Mam 34 lata. Pracuję z pochyloną głową, zaczęły mi drętwieć ręce. Po szeregu badań okazało się, że to zwyrodnienie górnego odcinka kręgosłupa – może kiedyś operacja, ale najpierw zabiegi.
W mojej ubezpieczalni trzeba było czekać 3 miesiące, zdecydowałam się działać prywatnie, bo praca sprawiała mi coraz większą trudność. Trafiłam do gabinetu masażu, gdzie moim terapeutą okazał się sympatyczny grubawy pan, oceniałam go na po czterdziestce. Miły, wesoły, upierał się, że skądś mnie zna. Ja również odbierałam go jak kogoś bliskiego.
Zgadaliśmy się po kilku zabiegach. U masażysty jest jak u fryzjera – gada się i gada, o wszystkim. Okazało się wreszcie, że wieki temu chodziliśmy razem do ogniska tanecznego i jesteśmy rówieśnikami. Na zajęciach zawsze było za mało chłopców. Ja w tamtych czasach, jako czternastolatka, też miałam problemy z tuszą, byłam nieśmiała i zakompleksiona. Kilka razy tańczyliśmy razem w parze, bo nikt inny nas nie chciał i musiał interweniować instruktor. Z kolei na mazurskim obozie tanecznym upiliśmy się kiedyś na pomoście winem i zwierzaliśmy się sobie ze swoich nastoletnich problemów.
Tamta znajomość nie przetrwała, ale teraz odżyła w dorosłych okolicznościach. Odżyła na luzie, na zasadzie spotkań w gabinecie dwa razy w tygodniu i gadania o wszystkim. Ja jestem singlem. Włodek jest szczęśliwie żonaty, po dziewięciu latach starań udało im się z Zosią począć upragnione dziecko, ich Lenka ma już 2 lata. Kiedy zakończyłam serię zabiegów, zaprosiłam ich do siebie na kolację, potem bywałam u nich, i tak na zmianę, kilka razy. Zakolegowaliśmy się do tego stopnia, że w październiku pojechaliśmy we czwórkę na tygodniowe wczasy w ciepłe kraje.
Było fantastycznie przez dwa dni. Trzeciego wieczora zagraliśmy wieczorem w bilard w hotelu, napiliśmy się dużo drinków. Włodek zaczął się wygłupiać, prosić mnie do tańca, żeby przypomnieć sobie kroki… Koniec końców obwieścił na całą salę, że jestem jego pierwszą miłością (pamiętam kurs tańca, pamiętam obóz, ale miłości — nie), nieświadomi głupot ludzie zaczęli bić brawo. Zosi zrobiło się potwornie przykro. To był koniec wieczoru i praktycznie koniec odzyskanej znajomości.
Do końca pobytu Zosia już nie pokazywała się w ogóle, jakby nie opuszczała pokoju, pod hasłem opieki nad Lenką. Nie przychodziła na posiłki. Robiła Włodkowi piekło, wiem to. On przepraszał ją, wydawało mu się, że musi też przepraszać mnie. Tłumaczył, że od początku ich ciąży trzyma się na wodzy i nie tyka alkoholu, to był taki pierwszy moment rozluźnienia od kilku lat i sam nie wie, co mu strzeliło do głowy. Oczywiście podtrzymuje, że wtedy faktycznie kochał się we mnie, tylko ja tego nie zauważałam. Jakie to ma teraz znaczenie? Dla mnie zerowe. A Zośka, fantastyczna dziewczyna, zapewne mnie nienawidzi i myśli, że coś ktoś przed nią ukrywa… Przykre uczucie, gdy jest się niewinnym, myślą, mową, uczynkiem.
Odzyskałam starą znajomość i szybko ją straciłam. Było miło, po prostu miło. Nie sądziłam, że zaburzę komuś w życiu. Spotykaliśmy się wszyscy z dobrej woli. Czy uważasz, że powinnam poważnie porozmawiać z Zosią, przeprosić ją za tamten niefortunny wieczór mimo wszystko? Boję się jej reakcji, w ogóle przerażają mnie ludzie, którzy wszystko biorą na serio i do siebie, odbierają świat według zasad, np. stara miłość nie rdzewieje. Nie moja zresztą…
Bib
***
Droga Bibi!
Przypadki chodzą po ludziach, ale nie każdy „ludź” jest z tego powodu uszczęśliwiony. Pamięć też płata figle. Ja, przykładowo, pamiętam wszystkie swoje miłości – od przedszkola. Odwzajemnione czy nie, to nieistotne. Tak po prostu mam i już. Podejrzewam, że wynika to właśnie z dziecięcych kompleksów, z tego, że byłam uczuć i wszelkiej aprobaty szalenie spragniona.
Być może Ty byłaś/jesteś osobowością bardziej skomplikowaną. Cierpiałaś z powodu nadwagi, ale nie doszukiwałaś się akceptacji w każdym kontakcie z rówieśnikami – rozgrywałaś to samotnie, godząc się ze sobą.
Nie inaczej jest dziś. Zbędne kilogramy zapewne zrzuciłaś, ale do ludzi masz pewien dystans. Zadbałaś o to, by nie widzieć w lustrze blizn, nie śnić o upokorzeniach. Nie chcesz wspominać, ani – tym bardziej! – przerabiać na nowo dawnych porażek. Ustawiłaś sobie szeroki margines bezpieczeństwa, który chroni Cię skutecznie przez zranieniem. To na pewno jest sukces.
Ale… Swoje relacje ze światem zabezpieczyłaś w tak uczciwy sposób, że nie wyobrażasz sobie, jakim cudem mogłabyś sama kogokolwiek zranić. Choćby poprzez swoją obecność, istnienie. To wygodne (pozornie) dla wszystkich, lecz, jak widzisz, nie zawsze się sprawdza.
Absolutnie potwierdzam – w opisanej sytuacji jesteś fair. Wierzę, że stłamsiłaś wspomnienia, wierzę, że niczego nie zauważyłaś przed laty. Problem ma Włodek, który nigdy nie nabrał dystansu do nastoletnich przeżyć, a na dodatek, próbując ułożyć sobie życie jako człowiek dojrzały, doznał wraz żoną traumy, jaką dla wielu par stanowi bezpłodność. Widać po Twoim opisie, że zarówno on, jak i Zosia nie wyszli z walki o związek 2+1 bez szwanku – każde z jakichś przyczyn czuje się winne, niepełnowartościowe.
W miarę dorastania upragnionej córki sytuacja powinna się ustabilizować, to kwestia indywidualna, ile czasu potrzebuje dana para na zrelaksowanie się i racjonalne podejście, odzyskanie wiary w siebie. Zofia pozostaje ewidentnie w stadium kobiety we własnym odczuciu niepełnowartościowej, dla której każdy najdrobniejszy sygnał jest wyłapywany jako zagrożenie.
Powiem cynicznie: żyjąc przez kilkanaście lat bez tej znajomości, możesz równie dobrze obejść się bez niej jeszcze przez jakiś czas. Lub na zawsze – to już nie zależy od Ciebie. Nikogo nie musisz za nic przepraszać, z niczego się tłumaczyć. Możesz tylko czekać. Nie stało się nic, poza kilkoma zdaniami rzuconymi na rauszu. Statystyczni małżonkowie powinni dojrzeć wspólnie do ignorowania takich epizodów, rozmawiania szczerze o wszystkim, wybaczania sobie niezręczności (bo przecież nie poważnych przewinień).
Powiem cynicznie raz jeszcze: zazdrość o zamierzchłą przeszłość w postaci jednej rozmowy na molo i lęk przed wyimaginowanym wrogiem to demony, z którymi Zosia musi się uporać sama lub z pomocą Włodka. Nie Twoja to rola, najwyżej trzeba będzie zmienić masażystę.
Równowagi i spokoju Ci życzę… Może też większego otwarcia na teraźniejszość i przyszłość?
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze