Zakochują się tylko słabi?
CEGŁA • dawno temuByłam niedawno u psychologa, licząc na pomoc w rekonwalescencji po toksycznej miłości - należę do kobiet "kochających za bardzo". Usłyszałam między innymi tezę zadziwiającą - że zakochują się wyłącznie ludzie słabi, bez własnej osobowości, charakteru, oczekiwań. Że tą miłością, myśleniem wyłącznie o dobru partnera wypełniają jałowość swojego życia. Czy można połączyć z sukcesem serce i rozum tak, by nie musiały ze sobą walczyć i udowadniać, które jest "lepsze" w ocenianiu i wybieraniu drugiego człowieka?
Kochana Cegło!
Byłam niedawno u pana psychologa, licząc na pomoc w rekonwalescencji po toksycznej miłości. Samodzielnie, już wcześniej, doszłam do wniosku, że należę do kobiet "kochających za bardzo" – mężczyznę, nie siebie, niestety. Dlatego stajemy się podnóżkami. Jesteśmy wygodne, łatwo do nas przywyknąć, czasem naszą nieobecność spostrzega się nawet z lekką irytacją, ale generalnie można nas wymienić, a nawet obejść się bez. A nasz ewentualny bunt, wołanie o miłość prawdziwą, jest słyszalne co najwyżej jak pisk myszy w szparze pod podłogą… Rozdeptać i zapomnieć.
Nie mogę konsultacji z tym psychologiem nazwać owocną czy podnoszącą na duchu. To było z mojego punktu widzenia okrutne pranie mózgu. Może akurat ten człowiek oszacował mnie jako osobę silną, pełną gniewu, która potrzebuje tylko ostrego kopniaka do przodu, żeby o siebie zawalczyć?
Usłyszałam między innymi tezę zadziwiającą i moim zdaniem, delikatnie rzecz biorąc, dyskusyjną – że… zakochują się wyłącznie ludzie słabi, bez własnej osobowości, charakteru, oczekiwań… Że tą miłością, myśleniem wyłącznie o dobru partnera wypełniają jałowość swojego życia. Powiedziałam psychologowi, że nie do końca się z tym zgadzam, ponieważ cała wielka kultura i jej dzieła bazują na takim miłosnym opętaniu – kobiety lub mężczyzny – a przecież czerpią z życia, z wyobraźni, wrażliwości, doświadczeń wielkich, utalentowanych ludzi. Miłość bezwarunkowa może dopaść każdego i doprowadzić na krawędź upadku moralnego, materialnego, każdego. Zawsze wydawała mi się jakby niezależna od człowieka, nieunikniona, spadająca na niego jak grom z jasnego nieba.
Od tego momentu zdaniem psychologa reprezentuję fatalistyczno-romantyczne pojmowanie świata i jestem typową ofiarą "musztry kulturowej": doznania emocjonalne między ludźmi muszą być według mnie na najwyższych obrotach, bo inaczej — co to za uczucie? Trochę sobie chyba ze mnie kpił, ale nie mam pretensji, staram się zrozumieć, o co mu chodziło. Chyba o to, żeby związek traktować i rozgrywać racjonalnie, za pomocą mózgu, inteligencji, z korzyścią dla siebie, a nie pogrążać się w jakichś idealistycznych wizjach, nie mających nic wspólnego z prawdziwym życiem i codziennością.
Nie dogadaliśmy się, bo ja tak chyba nie potrafię. Owszem, zakończyłam "zły" związek i zrozumiałam na razie tyle, że byłam krzywdzona, ale to nie znaczy, że następny chciałabym traktować jak transakcję z wieloletnią gwarancją. Nie wstydzę się romantyzmu, tęsknoty za porywami serca. W ogóle nie rozumiem, jakie granice można postawić emocjom, jak je okiełznać i jednocześnie doznawać szczęścia… Dla mnie to się kłóci. Nie chcę oczywiście drugi raz przeżywać takiego koszmaru, jak z byłym partnerem, który grał ze mną w kij i marchewkę, udawał miłość i wykorzystywał moją właśnie rozumowo, jak pewnie uznałby ten pan psycholog za słuszne. Ale też nie chcę tracić wszystkich złudzeń, zamieniać się w babę z kamienia, która skoncentruje całe życie na jednym celu, jak mawiają niektóre moje koleżanki: Już nigdy żaden beznadziejny facet nie doprowadzi mnie do łez.
Czy w ogóle można połączyć z sukcesem serce i rozum tak, by nie musiały ze sobą walczyć i udowadniać, które jest "lepsze" w ocenianiu i wybieraniu drugiego człowieka?
Ema
***
Kochana Emo!
Tego spotkania z psychologiem nie spisywałabym tak całkiem na straty. Prawdą jest jednak, że w jednej rozmowie trudno postawić wyczerpującą diagnozę – to zaledwie "macanie" problemu, podejrzewam natomiast, że oczekiwałaś szybszego, może nawet jednorazowego rozprawienia się ze swoją sytuacją. Psycholog tymczasem zaledwie zarysował jedną z teorii, pasujących do schematu, i wyszło tak, że nie zagraliście na tej samej strunie. Nazbyt dosłownie chyba wzięłaś wszystko, co mówił, personalnie i indywidualnie do siebie, a wątpię, czy taka była intencja po drugiej stronie. Jedno spotkanie, od razu mówię, to stanowczo za mało w twojej sytuacji.
Pamiętaj też, że przyszłaś do niego w dużej mierze przygotowana – sama już sobie powiedziałaś, co Ci dolega i jakie błędy popełniłaś Ty, a jakie partner. Inaczej mówiąc, już zdefiniowałaś swój żal. Dałaś rozmówcy jakiś – niekoniecznie prawdziwy – obraz siebie jako punkt wyjścia. Stąd może to wrażenie, że terapeuta rozmawiał twardo, jak z osobą silną i świadomą tego, co jest do zrobienia. Rozumiejącą jego język, manierę nazywania pewnych rzeczy po imieniu. Dał się nabrać? Raczej nie. Pytanie brzmi, czy jego metody Cię pobudziły, otworzyły – czy wręcz przeciwnie. Stwierdzenie, że zakochują się wyłącznie ludzie słabi, to niedopowiedzenie, uogólnienie, typowa intelektualna prowokacja. Idzie w gruncie rzeczy o to, że ludzie słabi zakochują się w konkretny sposób: chorobliwie, ślepo i na zabój. Nie sądzę, byś tego nie zrozumiała właściwie.
Szkoda, że Twój sprzeciw poszedł bardziej w kierunku obrony pryncypiów, że nie przeszliście szybciej do analizy szczegółowych wątków Twojego doświadczenia – przypadku, z którym przecież się zjawiłaś. Jest to na szczęście do nadrobienia, jeśli będziesz tego chciała i uda Ci się nawiązać z tym lub innym specjalistą dłuższą relację, do czego mocno namawiam. Bez względu na to, co o sobie i swoim "toksycznym" związku myślisz, ustąp trochę pola terapeucie. Być może dostrzeże jakieś luki i nieścisłości w Twojej ocenie i przede wszystkim samoocenie, co byłoby dla Ciebie wielką pomocą już na sam początek. Nie zamykaj się też zbyt szczelnie w kokonie dotychczas hołubionych poglądów na miłość – nie chodzi o to, że są złe czy błędne, może po prostu brak im kilku odcieni szarości… Krótko mówiąc: skoro czujesz, że potrzebujesz pomocy z zewnątrz, dopuść pomagającego do współpracy i nie bój się kolejnych etapów, wniosków, błędów i olśnień. Czemu by nie dowiedzieć się o sobie czegoś nowego, posłuchać, jak odmiennie inna, suwerenna ludzka istota pojmuje ten sam problem? Może z tego wyniknąć twórcza fuzja poglądów, pożyteczna w budowaniu szczęścia.
Na koniec polecam Ci serdecznie najnowszą książkę Manueli Gretkowskiej Trans. Nie jest ani przyjemna, ani łatwa, ani "ładna" w potocznym rozumieniu tego słowa. Ale mówi dokładnie o tym, co spotkało Ciebie i wiele innych kobiet – na dodatek mówi mądrze i głęboko.
Odzyskania siebie życzę Ci z całego serca!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze