Wielodzietni są dyskryminowani?
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuChcą mieć więcej niż dwoje dzieci. Są szczęśliwi, ale oczekują zrozumienia. Tymczasem w czasach singli i modelu rodziny 2+1 wielodzietni są traktowani jak patologia, dziwolągi, które nie wiedzą, na czym polega antykoncepcja. Dlaczego zdecydowali się na dużą rodzinę? Jak wygląda życie w domu, w którym do stołu zasiada 9 osób?
Chcą mieć więcej niż dwoje dzieci. Są szczęśliwi, ale oczekują zrozumienia. Tymczasem w czasach singli i modelu rodziny 2+1 wielodzietni są traktowani jak patologia, dziwolągi, które nie wiedzą, na czym polega antykoncepcja.
Jeszcze nie tak dawno rodzina wielodzietna nikogo nie dziwiła. Zmieniła się jednak mentalność i priorytety. Dzisiaj najważniejsze jest wykształcenie, kariera, 25–30-latkowie nie mają czasu na rodzinę. Obowiązuje model 2+1, góra 2+2. Rodzina wielodzietna jest dziś niemodna. Rodzice, którzy zdecydowali się na więcej niż 3 dzieci, narzekają, że są dyskryminowani, że patrzy się na nich, jak na zacofanych, dziwolągów, patologię. Dlaczego zdecydowali się na dużą rodzinę? Jak wygląda życie w domu, w którym do stołu zasiada 9 osób?
Justyna (38 lat, z Giżycka, ma 5 dzieci):
— Najstarsza córka Martyna ma 14 lat, 13 lat Wojtek, 10 lat Janek, 5 Asia i 2 Kubuś. To niesamowite, że mają tych samych rodziców i wychowują się w jednym domu, a każde z nich jest inne. Martynka jest niezwykle odpowiedzialna, Wojtuś to frywolna dusza towarzystwa, Janek jest typem naukowca, Asia to taka mała zadziora, która próbuje ustawiać całą rodzinę, Kubuś to najgrzeczniejsze dziecko pod słońcem, jak był noworodkiem, prawie nie płakał, ciągle się śmieje. Każde dziecko wniosło do naszej rodziny nową wartość, gdyby któregoś zabrakło, byłaby jakaś luka.
Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Wciąż jednak słyszę pytania, jak sobie radzę. Obiad robi się tak samo — czy dla dwójki, czy piątki dzieci. Starsze w dużym stopniu zajmują się sobą, młodsze mają towarzyszy do zabaw. Czasami tylko wszystkie na raz chcą tego samego i wtedy można zwariować.
Męczy mnie to, że wciąż muszę się tłumaczyć ze swojej wielodzietności. Pamiętam, kiedy rodziła się nasza najmłodsza córeczka, lekarz patrzył na mnie z litością. Pielęgniarka wzięła na pogadankę o antykoncepcji. Czułam się upokorzona i zażenowana. Oboje jesteśmy wykształconymi ludźmi, którzy podjęli świadomą decyzję. Jarek mój mąż jest chemikiem z zawodu, z podyplomowym zarządzaniem i wieloma kursami, jest na kierowniczym stanowisku. Ja jestem nauczycielem matematyki. Rodzina jest dla nas najważniejsza.
Dziwi mnie, że ciągle musimy udowadniać, że nie jesteśmy chorzy psychicznie, że chcemy mieć dzieci. Dzisiaj jeśli życiowym priorytetem nie jest kariera i zarabianie pieniędzy, to ludzie patrzą na ciebie, jak na dziwaka, któremu w życiu się nie powiodło.
Należymy do wspólnoty chrześcijańskiej, gdzie dzieci są radością, a nie nieszczęściem. Tutaj możemy wymieniać się doświadczeniami i wspierać, ładujemy nasze akumulatory.
Czasami marzymy z mężem, żeby choć jeden wieczór spędzić tylko we dwoje. Wiemy jednak, że za chwilę nasze dzieci dorosną, pójdą własnymi drogami, a my będziemy mieli dużo czasu dla siebie i pewnie wtedy będziemy za nimi tęsknili.
Nie planujemy już większej rodziny, ale jeśli pojawi się kolejne dziecko, będziemy szczęśliwi. Stosuję naturalną metodę antykoncepcji, więc jesteśmy otwarci na to, co nam życie przyniesie.
Anna (42 lata, z Katowic, ma 7 dzieci):
— Mamy 2 biologicznych dzieci, 1 adoptowane i 4 w rodzinie zastępczej. One wszystkie są nasze i za każde dalibyśmy się poćwiartować. Najstarszy syn, Łukasz ma 17 lat, młodszy — Kamil 15. Pięć lat temu do naszej rodziny dołączyła Maja.
Zaczęłam pracę w szkole, do której chodziły dzieci z domu dziecka, uczyłam polskiego. W pierwszej klasie była dziewczynka, która słowa nie powiedziała. Zastanawiałam się, czy ona w ogóle mówi. Okazało się, że tak słabo nauczyła się mówić, bo rodzice alkoholicy w ogóle do niej nie mówili. Zajmował się nią dziadek, który też pił, może trochę mniej, ale za to było podejrzenie, że molestował ją seksualnie. Z taką ilością traumy nigdy się nie spotkałam.
Zaczęłam prowadzić z Mają zajęcia wyrównawcze, chciałam tylko, żeby chociaż poznała literki i zaczęła komunikować swoje potrzeby. Zaufała mi. Zabierałam ją na weekendy, chłopcy traktowali Maję jak siostrę. W pewnym momencie wiedzieliśmy, że bez Mai nasza rodzina jest niepełna.
Z adopcją nie było większych problemów, rodzice byli pozbawieni praw rodzicielskich, nie interesowali się nią, nie wiadomo nawet, gdzie są. Nie mogliśmy się nacieszyć, kiedy w wieku 9 lat zaczęła rozmawiać i dostała pierwszą trójkę. Walczyłam, żeby nie trafiła do szkoły specjalnej. Udało się, powtórzyła pierwszą klasę, dzisiaj Maja jest w czwartej, większość stopni to tróje, ale zdarzają się czwórki.
Wspólnie z mężem, który jest pedagogiem, postanowiliśmy, że założymy rodzinę zastępczą, żeby dać szansę innym dzieciom. Tak trafiło do nas rodzeństwo – 6-letni Patryk, 5-letnia Sandra i roczna Amanda, a na początku roku 2-letni Marek. Nasi biologiczni synowie są już duzi i bardzo mądrzy, dzieciaki traktują jak rodzeństwo.
Czasami ludzie mówią, że nabraliśmy obcych dzieci dla pieniędzy. Postanowiliśmy, że nie będziemy się z tego tłumaczyć. Pieniądze są niewielkie, a oni nie zdają sobie sprawy, jak wychowuje się dzieci, które nie wiedziały, do czego służy mydło i proszek do prania. Nie umiały trzymać sztućców.
Czasami jest tak ciężko, że wydaje mi się, że już nie mamy siły, żeby to dalej ciągnąć, ale wstaję rano, patrzę na tę gromadkę i wiem, że nic w życiu nie ma większego sensu, ponad to, co robimy. Cieszę się, gdy moje dzieci zaczynają ładnie jeść, sukcesem jest jak same pójdą do łazienki, żeby umyć ręce przed jedzeniem. Kiedyś Patryk zapytał mnie, co się stanie, kiedy on skończy już 18 lat i będzie już dorosły. Powiedziałam, że chciałabym, żeby poszedł na studia, a potem założył własną rodzinę, miał dzieci, a ja będę niańczyła wnuki.
Kasia (37 lat, z Warszawy, ma 4 dzieci):
— Byłam późnym dzieckiem moich rodziców, jedynaczką. Pamiętam z dzieciństwa, jak bardzo zazdrościłam moim koleżankom, że mają rodzeństwo. Na Żoliborzu, gdzie się wychowywałam, był plac zabaw, moje ulubione miejsce, tam mogłam spotkać się z rówieśnikami. Miałam przyjaciółkę, byłam lubiana, ale zazdrościłam, że w razie konfliktów rodzeństwo zawsze trzymało się razem. Razem wracali ze szkoły. A ja w deszczowe dni i zimą sama siedziałam w domu. Zazdrościłam innym, że mają się z kim bawić, rodzeństwo dawało poczucie bezpieczeństwa. Czułam się strasznie samotna.
Moi rodzice już nie żyją, wiele bym dała, żeby móc pójść do siostry, wygadać się, a jak trzeba to i wypłakać. Mój mąż ma dwóch braci i jedną siostrę. Na każde święta jedziemy do małego miasteczka skąd pochodzi, zbiera się cała rodzina, siadamy przy wielkim stole i jest tak, jak zawsze marzyłam, żeby było.
Dlatego postanowiłam, że swoim dzieciom nie zafunduję samotnego dzieciństwa. Mąż też chce mieć dużą rodzinę. Na razie mamy 4 dzieci: Ela ma 12 lat, Marek — 10, Tomuś — 6 i Kamilek — 4. Teraz planujemy jeszcze jedno. Marzy nam się jeszcze córeczka, ale jak będzie synek, to też będziemy się cieszyli. Ze względu na wiek, wiem, że to już ostatni gwizdek na dziecko.
Szczęścia, kiedy rodzi się dziecko, nie można porównać z niczym innym. Mąż ma własną firmę, dobrze zarabia, mamy ogromny dom z ogrodem, gdzie znajdzie się miejsce dla jeszcze jednej osoby. Na pewno na początku będzie pomagała nam niania. Zdaję sobie sprawę, że jesteśmy w komfortowej sytuacji, że są wielodzietne rodziny, które muszą dobrze się zastanowić, jak przeżyć miesiąc.
Dzieci na razie nie są zadowolone, że będzie jeszcze jedna osoba w domu. One chyba trochę się wstydzą, że są z rodziny wielodzietnej. Nie chcą nic mówić, żeby nie robić nam przykrości, ale podejrzewam, że inne dzieci je wypytują lub wyśmiewają. Wiem jednak, że jesteśmy zgraną rodziną, one wszystkie kłócą się, ale też kochają, więc kiedy pojawi się maluszek, znowu będzie dużo radości w domu.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze