Coś na rzeczy
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuLubimy nasze rzeczy, tak bardzo, że dajemy się rzeczom przytłaczać. Kochamy je toksyczną miłością. Lubimy mieć wielkie domy, modne ciuchy i nowoczesne gadżety. W podróż również lubimy wyruszać otoczeni dobrami. A przecież podróż powinna być okazją do uwolnienia się od rzeczy. Im mniej zabierzemy, tym bardziej możemy się wyluzować. Bez rzeczy jesteśmy bardziej mobilni i wolni. Mniej rzeczy, to więcej szczęścia. Nie dajcie się wodzić na pokuszenie styczniowym wyprzedażom. Może zamiast kupować kolejną bluzkę, lepiej pójść na łyżwy, albo wsiąść do pociągu byle jakiego?
Po kilku grudniowych tygodniach spędzonych na szaleństwie wydawania pieniędzy, w wigilijny wieczór w końcu rozpakowaliśmy prezenty. I od razu wiele z nich odłożyliśmy na półkę pod tytułem „nigdy tu nie sięgam”. Przeleżą na niej długi czas wraz z ciasnymi butami kupionymi w Internecie, ślicznymi ozdobami świątecznymi, swetrem w gwiazdki i talerzami z różnych kompletów. Żal wyrzucić. Może komuś się odda. Kiedyś się przydadzą. Lubimy nasze rzeczy, oj lubimy. Tak bardzo, że dajemy się rzeczom przytłaczać. Kochamy je toksyczną miłością.
Przeczytałam niedawno, że przeciętna amerykańska rodzina gromadzi tyle gratów, że musi na nie wynajmować specjalne pomieszczenia. Rynek takich schowków na rzeczy wart jest wiele miliardów dolarów. Amerykanie pracują więc, żeby oprócz swojego domu utrzymać również osobiste magazyny. A w nich przechowują rzeczy, które wcale nie są im potrzebne.
Czy z nami nie jest podobnie? Pracujemy bardzo dużo i jako nieliczni w pogrążonej w kryzysie Europie wciąż wykazujemy wielki zapał do zakupów. Uwielbiamy niedzielne przechadzki po centrach handlowych i polowanie na okazje na wyprzedażach. Lubimy mieć wielkie domy, modne ciuchy i nowoczesne gadżety. Z podróży przywozimy walizki pełne pamiątek. Nawet wakacyjny wypad do Łeby musi się skończyć przywiezieniem do domu koszyczka sztucznych muszli lub pluszowej foki.
W podróż również lubimy wyruszać otoczeni dobrami. Kobiety nie opuszczą domu dopóki nie zapakują do walizki prawie całej jego zawartości. Lokówka, prostownica do włosów, balsam do ciała, krem na szyję, na uda, na stopy i dłonie, kreacja na wieczór, biżuteria, kila par butów, szlafroczek, haleczka, kapcie, kalosze… Mężczyźni wcale nie są lepsi. W ich bagażu ląduje GPS, i-pad, laptop, trzy telefony komórkowe i przenośne DVD. Rzeczy włażą nam na głowę i zaczynają nas odcinać od rzeczywistości.
A przecież podróż powinna być najlepszą okazją do uwolnienia się od rzeczy. Im mniej zabierzemy, tym bardziej możemy się wyluzować. Nie musimy się bać, że ktoś nas okradnie, że zgubimy bezcenny pierścionek. Bez brylantów nie potrzebujemy sejfu. Brak sejfu oznacza tańszy hotel. Tańszy hotel oznacza więcej pieniędzy w portfelu. Można wykorzystać je na nowe wrażenia lub na pomoc komuś naprawdę potrzebującemu. Bez rzeczy jesteśmy bardziej mobilni. Bez rzeczy jesteśmy wolni.
Kiedy już ruszymy w drogę, to mamy szansę na spotkanie ludzi. Staną przed nami zapracowani biznesmeni podróżujący pierwszą klasą i tacy, którzy cały majątek noszą przy sobie. Podczas wszystkich swoich podróży widziałam więcej zadowolonych z życia biedaków niż opływających w dobra turystów. Dziwna prawidłowość? Nie sądzę. Przestaliśmy cieszyć się z rzeczy. Stały się dla nas oczywistością. I ich rozrastanie się też zaakceptowaliśmy.
Pewien rybak spotkany na jednej z plaż Sri Lanki powiedział mi kiedyś – jestem szczęściarzem, bo mogę patrzeć na ocean i złowić w nim rybę. Szczęśliwa wydawała się również kobieta mieszkająca w szałasie na plaży. Miała herbatę, którą mogła poczęstować gości. A gość w domu, to wielkie szczęście.
Chyba jednak nie dla wszystkich. W Singapurze nikt mnie do domu nie zaprosił. W tym bogatym królestwie zakupów, spontaniczne kontakty z ludźmi są reglamentowane. Widocznie nie są towarem pierwszej potrzeby, tak jak nowoczesny telefon i modne buty.
W realnym życiu radość nie jest zrośnięta z rzeczami. Podróże o tym przypominają. Zachwyt nad tęczą, taniec na ulicy, noc pod gwiazdami, smak owoców na plaży, widok śmiesznego pelikana w porcie – wygrywają z wymyślnymi gadżetami z logo kraju.
Wiele osób rozpoczęło swoją podróżniczą przygodę od sprzedania tego, co posiadali. Jedni, jak Wojciech Cejrowski sprzedali lodówkę, inni samochód, meble a nawet mieszkanie. Pozbycie się dóbr pozwoliło na zakup biletu w jedną stronę lub podróż dookoła świata. Jak powiada Graham Hill – mniej rzeczy, to więcej szczęścia. Może ktoś spróbuje w nadchodzącym roku? Nie dajcie się wodzić na pokuszenie styczniowym wyprzedażom ani innym promocjom. Może zamiast kupować kolejną bluzkę, lepiej pójść na łyżwy, albo wsiąść do pociągu byle jakiego?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze