In vitro – grzech czy szansa na szczęście?
DOMINIK SOŁOWIEJ • dawno temuZnalazłem niedawno w internecie błyskotliwą myśl: „Dlaczego Kościół czepia się in vitro, skoro Jezus nie został poczęty metodą naturalną?”. Święta racja! Szkoda tylko, że duchowieństwo i zaangażowani w wojnę światopoglądową politycy odrzucają racjonalne myślenie, wiedząc, że głoszenie kontrowersyjnych poglądów zapewni im poparcie społeczeństwa. Bo dziś bycie człowiekiem rozsądnym nie jest chyba w modzie! Jaki znany dziennikarz będzie chciał rozmawiać z politykiem, który nie grozi sądem ostatecznym tym, którzy decydują się na in vitro?
Oto odstępstwo od wyjątku: fascynująca rozmowa z doktor Katarzyną Kozioł — szefem warszawskiej Przychodni Leczenia Niepłodności „nOvum”.
Bohaterka „Strefy Wolnych Myśli” twierdzi jednoznacznie:
Nasze dwa tysiące czterysta ciąż z mrożenia zarodków świadczy o tym, że nie jest to zabijanie, tylko zachowanie życie, ochrona życia zarodków. Dzięki temu te zarodki, które nie mogą być podane do macicy, zyskują dodatkową szansę na to, by żyć. […] Niepłodność to jest choroba i jako lekarze powinniśmy robić wszystko, by z tą chorobą walczyć, by pomóc ludziom.
Trudno nie zgodzić się z tą opinią. Na czym więc polegają kontrowersje z zapłodnieniem pozaustrojowym?
Jestem laikiem w tych sprawach, więc staram się nie wypowiadać w kwestiach, na których się po prostu nie znam. Ale mnie, jako dziennikarza, interesują przede wszystkim ludzie i ich opinie na kontrowersyjne tematy. Może zabrzmi to populistycznie, ale polityka – szczególnie ta w Polsce – oddaliła się od spraw normalnych ludzi. Myślę o tej polityce z pierwszych stron gazet i z głównych wydań programów informacyjnych w telewizji. Bo oglądanie debaty politycznej w TV i wydawanie osądów (lub wyroków), niepopartych doświadczeniem, nijak się ma do prawdziwego życia (a jakie ono jest, możemy przekonać się, odwiedzając jakąkolwiek klinikę, szpital i przychodnię). Dlatego spróbowałem zestawić to, co mówiła bohaterka wywiadu telewizyjnego z opiniami internautów, naukowców i duchownych. W sieci znaleźć można chociażby takie, bardzo emocjonalne wypowiedzi:
Zapytałem […] księdza w konfesjonale: […] czy jest coś złego w in vitro, gdy nie dochodzi do zabijania dzieci? Gdy nie ma nadliczbowych embrionów? Powiedzieli mi, że nie. Dzisiaj mamy rodzinę. Nasze dziecko ma już ponad 6 lat, jest rezolutne i inteligentne. Jesteśmy szczęśliwi i myślimy o adoptowaniu kolejnego. A ja słyszę, że jestem złym człowiekiem, że uprawiam bardziej wyrafinowaną aborcję. Że osoby takie jak ja są na skraju Kościoła. Temperatura rośnie, bo debata się zaostrza. Za chwilę usłyszę, że zasługuję na ekskomunikę. A może zasługuję? W ogóle nie rozumiem argumentów o tym, że in vitro to odarcie z tajemnicy, że to zabieg techniczny bez miłości. Czy osoby, które tak twierdzą, wiedzą, jakie męki trzeba przejść i jaką miłością wzajemną małżonkowie muszą się wykazać, by całą tę procedurę przetrwać? Jestem wdzięczny Bogu, że mam dziecko. Co wieczór modlimy się z żoną, z nim i dziękujemy za kolejny dzień, jaki dostaliśmy razem.(Fragment tekstu „Jak spowiadać się z in vitro?”).
A oto, co piszą forumowiczki „Kafeterii”:
Takich wypowiedzi na forum jest mnóstwo. I chociaż pojawiają się ci, którzy twierdzą, że brak dzieci i bezpłodność to kara za grzechy, wymowa wszystkich postów jest taka sama: narodziny dziecka to cud i warto jest podjąć wszelkie działania, by na świat przyszedł mały człowiek.
A co Kościół ma do powiedzenia o in vitro? W internecie znajdziemy wiele artykułów, brzmiących niestety tak poważnie, że nie ma się ochoty ich czytać (może księża w trakcie coniedzielnych kazań mówią do ludzi prościej, bardziej przekonująco?). Odłóżmy więc na bok przestrogi przed piekłem i zastanówmy się nad sensownością zarzutów ze strony Kościoła. W skrócie: Kościół przestrzega przed:
zwiększoną liczbą poronień samoistnych i zmian genetycznych oraz częstszymi urodzeniami dzieci z wadami rozwojowymi (cytat z artykułu „Stanowisko episkopatu polski w sprawie in vitro”).
Cóż, kiedy rozmawiałem z rodzicami, starającymi się o dziecko z in vitro, stwierdzili oni, że mają świadomość tego, że coś może się nie udać, ale dzieci z wadami rodzą się także wtedy, gdy dochodzi do naturalnego zapłodnienia, więc ta opinia Kościoła zdecydowanie do nich nie trafia.
Inna uwaga duchowieństwa:
Aby zwiększyć szansę powodzenia zabiegu, do organizmu matki przenosi się kilka embrionów. Po pewnym czasie sprawdza się ich rozwój i pozostawia przeważnie jeden z nich — ten najlepiej oceniany. Pozostałe zostają przeznaczone do selektywnej aborcji, w celu ograniczenia ryzyka związanego z ciążą mnogą.
Oto kontrargument ze strony www.proinvitro.pl:
Każdy zarodek dla niepłodnej pary jest ważny. Zwykle przyjmuje je wszystkie (podzielone na kolejne transfery). Te zarodki, które giną, zginęłyby tak samo w procesie naturalnym. Nie uśmierca się zarodków. W przypadku, gdy para z jakichś powodów nie może przyjąć wszystkich zarodków, przekazuje je anonimowo innej parze do adopcji. Zarodki nie są niszczone czy przekazywane do badań. Nikt ich nie wyrzuca do kosza — to zwyczajne oszczerstwa. Zarodki są bezcenne. Przede wszystkim dla ich rodziców. Są też nadzieją i szansą dla par, które nie mają możliwości poczęcia biologicznego potomstwa, które pragną zaadoptować zarodek. Z informacji pochodzących z klinik niepłodności wiemy, że nieraz para czeka na zarodek do adopcji rok lub nawet dłużej.
I tak dalej, przerzucanie się argumentami i kontrargumentami. Szkoda tylko, że nie organizuje się debat publicznych, w których księża mogliby spotkać się nie tylko z rodzicami i dziećmi poczętymi dzięki in vitro, ale i z lekarzami-specjalistami. Kościół nie ma monopolu na prawdę, a lekarze i pacjenci mogą mieć inny punkt widzenia na sprawy etyki. Oczywiście, ludzie wierzący mogą uznać, że dla rodziców zainteresowanych in vitro nie ma miejsca w Kościele, ale taka polityka wykluczania i piętnowania zdecydowanie się nie sprawdza.
Episkopat polski ma rację w jednej sprawie. Zdecydowanie trzeba stworzyć narodowy program leczenia niepłodności, a nie wyłącznie skupiać się na legalizacji in vitro. Dzięki temu będzie można zadbać o profilaktykę zdrowotną, uświadamiając ludziom to, jak nasze codzienne zachowania (zła dieta, palenie papierosów, picie alkoholu) wpływają na naszą płodność. Chciałbym jednak, by nie była to instytucja wyłącznie kościelna. Powinni ją tworzyć lekarze, duchowni, rodzice, naukowcy i działacze społeczni, naprawdę zaangażowani w społeczny dialog (w przeciwieństwie do lekarzy podpisujących Deklarację Wiary). Polityków wykluczyłbym z tego grona. Bo polityka nijak się ma do rodzenia dzieci. Może wtedy przestaną pojawiać się w mediach skandaliczne wypowiedzi na temat in vitro? Bo czy aktor Jerzy Zelnik miał rację mówiąc, że z in vitro "Rodzą się dzieci koszmarnie chore, połamane"?
Źródło cytatów: oaza.pl, deon.pl, proinvitro.pl
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze