Jak to jest być sławnym?
REDAKCJA • dawno temu • 1 komentarzSława, zwłaszcza w odniesieniu do sławy partnera, oznacza samo utrapienie. Gwiazda ma nie tylko splendor, lecz określone przyzwyczajenia wynikłe z gwiazdorzenia właśnie i jeszcze może się okazać, że zamiast bankietu u księcia Karola zbieramy naszego asa z podłogi, jucha mu z nosa bucha, w kokainie jest nawet kanarek, a Marylin Manson właśnie zwymiotował do kwiatków.
Jakiś czas temu wróciłem z Polonu, wielkiego święta fanów fantastyki, gdzie można spotkać nawet Vadera i występuje największe na świecie stężenie wędkarskich kamizelek na metr sześcienny. Pewien miły człowiek zadał mi pytanie: jak to jest być sławnym, zdradzając fałszywe przekonanie, że akurat ten zaszczyt mnie kopnął. Powtórzył je zaraz mojemu przyjacielowi, prywatnie gwieździe numer jeden prozy militarno-ultrakatolickiej (jest coś takiego). Odpowiedziałem krótko, że sława ciąży, zaś kolega orzekł, że nigdy sławny nie był i nie wie, jak to jest. Pytający oddalił się w poczucie dyskomfortu, we mnie jednak zaczęło kiełkować pytanie jak z tą nieszczęsną sławą jest.
Nie ulega wątpliwości, że mężczyźni pragną sławy z dwóch powodów: pierwszym są oczywiście kobiety, drugim brak konieczności zapylania na etacie (domyślam się, że kobiety pożądają sławy wyłącznie z tej drugiej przyczyny). Rzeczywiście działa, a nawet pojawiają się surogaty. Pewien mój kolega nie skalał rąk pracą w interwale ośmiu godzin dziennie, wyklikując cudne projekty okładek dla metalowych kapel w zaciszu swego kompa. Życie erotyczne organizował w sposób tyleż prosty, co pomysłowy, mianowicie szedł do knajpy dla miłośników złowrogiej sztuki i klarował metalówkom, że jest Nergalem z Behemoth. Działo się to parę lat temu, gdy Pomorzanin miał już status środowiskowej gwiazdy, lecz nie gościł jeszcze na pierwszych stronach tabloidów (mniej więcej wtedy Doda pierwszy raz pokazała cycki). Metoda okazała się skuteczna, znajomek wracał wtulony w dziewczę w koszulce Necrophils Death czy czegoś podobnego. Jego sukces zdumiewał o tyle, że kolega ów może łysieje w nieco podobny sposób, co kolega Dody, lecz mierzy ze dwa metry, co daje dwie głowy więcej niż Nergal.
Jak wiele rzeczy na świecie, ów pociąg kobiet do sławnych mężczyzn wydaje mi się tajemniczy i niezrozumiały. Wszystko podpowiada, że lepiej nażreć się szaleju niż związać się z kimś sławnym. Nawet romans nie ma większego sensu, chyba, że chcemy poleżeć sobie na łóżku wodnym, napić się błękitnego Jasia Wędrowniczka i odmoczyć cellulit w prywatnym basenie.
Być może kobiety kierują się dziwaczną nadzieją usidlenia gwiazdy. Przykład Yoko Ono pokazuje, że to możliwe, choć cena bywa wysoka (w tym wypadku rozpad Beatlesów), a potem trzeba jeszcze wybijać się na samodzielność, gdy męża nam zastrzelą. Najczęściej ciut sławy spada i na partnerkę, jest to jednak blask odbity, co w swojej opinii mam za niezłe upokorzenie, w końcu nie o to biły się sufrażystki z Wysokimi obcasami. Martwi mnie więc, że wysiłek feministyczny idzie na marne.
Sława, zwłaszcza w odniesieniu do sławy partnera oznacza samo utrapienie. Gwiazda ma nie tylko splendor, lecz określone przyzwyczajenia wynikłe z gwiazdorzenia właśnie i jeszcze może się okazać, że zamiast bankietu u księcia Karola zbieramy naszego asa z podłogi, jucha mu z nosa bucha, w kokainie jest nawet kanarek, a Marylin Manson właśnie zwymiotował do kwiatków. Sława ma tę ciemną stronę, że nie jesteśmy na świecie sami, konkurentki pchają się drzwiami i oknami, znajdzie się więc kiedyś młodsza, ładniejsza oraz taka, której Marylin Manson nie będzie przeszkadzał, a nawet znajdzie frajdę w wymiotowaniu razem z nim. Stres to ogromny. Jesteś z gwiazdą rocka? Twój as jedzie w trasę, a ty spędzasz bezsenne noce z blondynkami, pchającymi się noc w noc do garderoby. Jest reżyserem? Na pewno znajdzie się tuzin pań obdarzonych wielkim biustem, które zrobią wszystko by zagrać choćby wiatę przystankową. O smutnym losie tancerzy oraz stylistów nawet nie wspomnę.
Istnieje również niebezpieczeństwo, że w skutek przykrych okoliczności życiowych skończy się rumakowanie i niedawny gwiazdor wpadnie w studnię niebytu. Wówczas należałoby go natychmiast opuścić, skoro byliśmy z nim dla sławy – być może istnieją jednak inne powody. Trwanie przy upadłym gwiazdorze oznacza jednak koszmar. Taki facet zapomniał dawno uczciwej roboty, nie pozwala mu na nią ani ambicja, ani zdrowie, zrujnowane pławieniem się na parnasie. Lądujemy więc w jakiejś norze, tniemy karty kredytowe na paski i wysłuchujemy nieustannego zawodzenia, płaczów i lamentów nad okrutnym światem, niewdzięcznym narodem, który śmiał zwrócić się ku nowym idolom. Radość tę urozmaica stała obecność najróżniejszych chałtur w rodzaju podskakiwania w reklamach, darcia kopary na święcie kotleta w Pułtusku czy wycinania oberków przed bandą pijanych biznesmenów.
Najczęściej, gwiazdor jest kiepskim kochankiem, w końcu – bądźmy złośliwi – sława nie raz i nie dwa przyciągnęła najróżniejsze niedojdy, niezdolne do poprawnego zaparkowania deskorolki. W wyczynach łóżkowych nie pomagają ani stresy związane z gwiazdorzeniem, ani używki, lejące się i sypiące szeroką falą, wreszcie, ujawnia się narcyzm, z nim przekonanie, że nie trzeba się starać. Obrazu dopełnia autentycznie smutny los kobiet, maltretowanych przez najróżniejszych potworów z Hollywood – taki Charlie Sheen otarł się o morderstwo, a inni przecież nie są lepsi.
No to dlaczego?
Argument z fetysza odrzucam – nie chce mi się wierzyć, że sławę wyposażono w ten rodzaj sprzężenia pomiędzy niszczycielską siłą a przyciąganiem, zresztą, jedynymi fetyszami na świecie są papierosy oraz władza. Kalkulacja zysków i strat mówi że nie, choć ludzie nie zawsze są mądrzy, zwłaszcza nie przed szkodą. Pojąłem wreszcie, że wytłumaczeniem jest lenistwo – o ile gwiazda musi czasem się napocić, to partnerka gwiazdy niekoniecznie, gary pozmywa służba, a pies wyprowadzi się sam. Można leżeć, chyba, że nastąpi przykre rozczarowanie, jak w wypadku koleżanek podrywanych przez mego Nergalopodobnego kumpla. Dowiadywały się one, że nasz gwiazdor mieszka w małym pokoiku, obok chrapią rodzice i nie warto już słuchać metalu.
To z lenistwa godzimy się na nieustanną groźbę zdrady, brak prywatności i zarzygane kwiatki, nasze wrodzone nieróbstwo skłania nas do tych poświęceń, przypuszczalnie nawet do większych, zaś całe gadanie o wielkim świecie stanowi zasłonę dymną.
Muszę też dorzucić, że wszelkie wnioski wynikają z obserwacji cudzych zachowań, nie własnego przypadku. Odpowiadając miłemu konwentowiczowi rzuciłem byle co dla żartu, prawdę zaś rzekł mój kolega. Nie jesteśmy sławni, bo żaden pisarz już sławny nie będzie i choćby napisał miks Nowego Testamentu z Harrym Potterem. Mało kto czyta książki, a już nikt nie wie jak taki gryzipiórek wygląda i nawet Stephen King może kupić sobie kawę w Dunkin' Donuts przez nikogo nie niepokojony.
Dlatego warto pisać książki – oferuje to wolność od etatu i szansę na uchylenie się od ciemnej strony sławy. O miłość też byłoby łatwo, gdyby nie ta przykra prawda, że pisarze, najczęściej, to mikre szczerbusy w grubych brylach, sepleniące osiłki z włosami w nosie oraz ponure karakany.
Ten artykuł ma 1 komentarz
Pokaż wszystkie komentarze