Przyjaźnie urywają się po ślubie
JAROSŁAW URBANIUK • dawno temuZwiązanie się na stałe z drugim człowiekiem to moment tak przełomowy, że często wywołujący zaskoczenie u przyjaciół (Co u Krzyśka?, A żyje z taką jedną Anką, O Jezu. On?) i rodziny. A kiedy mówimy o ślubie, to często zmiana stosunków z naszymi przyjaciółmi może być jak tąpnięcie w kopalni.
Związanie się na stałe z drugim człowiekiem to moment tak przełomowy, że często wywołujący zaskoczenie u przyjaciół (Co u Krzyśka?, A żyje z taką jedną Anką, O Jezu. On?) i rodziny. A kiedy mówimy o ślubie, to często zmiana stosunków z naszymi przyjaciółmi może być jak tąpnięcie w kopalni.
Młodość. Ten cudowny czas, w którym testujemy swoje możliwości: naukowe, rozrywkowe, towarzyskie, rodzinne itp. itd. W końcu przychodzi jednak ciężki czas dorastania, u jednych wcześniej, u i innych później, ale przeważnie przychodzi, a jednym z istotnych skutków dorastania może być wejście w związek z drugą osobą. Czasem (choć coraz rzadziej) przypieczętowany ślubem.
Miałem możliwość obserwowania tego na przykładzie zarówno swoich koleżanek, jak i kolegów. Wieczór kawalerski (i jak mi opowiadano – panieński, sam nie widziałem, nie jestem striptizerem) jeszcze OK. Wszyscy się kochamy, a wódeczka leje się cienkim strumieniem (bo zmrożona). Słyszymy sympatyczne wypowiedzi kolegów: Po ślubie będzie tak samo, Lubimy twoją żonę… przyszłą i jest bardzo przyjemnie, ale zaraz po ślubie wiele rzeczy zaczyna się zmieniać. Przede wszystkim kończą się wyskoki na piwko czy winko. Początkowo wszyscy to rozumieją. Wesele, noc poślubna, poślubny wypad do Grecji, Paryża, albo i w Bieszczady ze świeżo poślubionym współmałżonkiem. Znajomi są wyrozumiali. Potem balangi wracają, ale tylko na moment. Są już cichsze, krótsze, a żonaty kolega musi się szybko „zwijać” i nie może za mocno „powalczyć”. Potem kolega znika coraz bardziej, dzwoni rzadziej, a sam komórki często nie odbiera. Nawet jeśli bywa się u niego w domu, to robi się coraz bardziej poważnie.
Może i słusznie, bo w końcu dom to dom, a nie miejsce towarzyskich balang (choćby i bezalkoholowych). Potem rodzą się dzieci i tu już naprawdę nowym rodzicom zaczyna brakować czasu, a kiedy wymęczeni dniem codziennym odchowają szkraba na tyle, aby wyjść z domu, albo przyjmować gości, to jest już często za późno na odbudowywanie rozbitych relacji towarzyskich. Inna sprawa, że w czasie „wicia gniazdka” nasi koledzy i koleżanki sami często zaczynają nowe związki i przechodzą to samo co my. W ten sposób wszyscy mijają się na swojej drodze życiowej tak długo, że cytując poetę: To co nas podzieliło – to się już nie sklei.
Ludzie wchodzą w stały kierat: praca – dom, dom – praca. W domu zresztą też praca, często cięższa nawet niż ta poza domem, a z pewnością bardziej odpowiedzialna. W końcu nie tylko każdy rodzic, ale i wszyscy mający kiedykolwiek kontakt z dziećmi wiedzą, jakie numery może wyciąć pociecha pozostawiona bez opieki.
Dawni przyjaciele zastępowani są nowymi – tymi z pracy, a jeśli mamy do czynienia z większą firmą to i z tego samego działu (ten sam tryb życia, praca w zbliżonym wymiarze godzin). Najczęściej zaś nowymi znajomymi stają się ci, którzy również posiadają dzieci. Po pierwsze doskonale rozumieją nasze zmęczenia i problemy, a po drugie — także muszą dostosowywać swój grafik do trudów macierzyństwa lub ojcostwa. Poza tym życie towarzyskie staje się stadne i zaczyna przypominać miks wizyty rodzinnej z kinderbalem. Może to i dobrze, bo stałe i częste „wyskoki” często przyczyniają się do rozpadu związku, ale i tu chyba nie powinno się przesadzać. W końcu wszyscy wiemy, że są takie problemy i troski, które najlepiej wyleczyć w towarzystwie koleżanek i kolegów. Nie od parady był zwyczaj dawnych pięknych czasów, kiedy to po obfitej kolacji w mieszanym towarzystwie (połączonym oczywiście z wyrafinowaną konwersacją) panie szły do bawialni, panowie zaś do palarni. Rozróżnienie to oczywiście odnosiło się do tych, których było stać na przeznaczenie dwóch pokojów celom wypoczynkowym i przygotowanie wystawnej kolacji. Wróćmy jednak do współczesności.
Doskonałym rozwiązaniem wydaje się organizowanie co pewien czas imprezek, na które będziemy zapraszać koleżanki (zakładam że koleżanki pani domu) i kolegów pana domu. Wiem wiem, zorganizowanie imprezki w czasach gdy młode małżeństwo zajmuje się wiciem gniazdka czy (co nawet trudniejsze) odchowywaniem dziecka, to duże obciążenie czasowe i organizacyjne. Jednak to właśnie dzięki temu unika się „odklejenia” od naszych przyjaciół, które prędzej czy później zaowocuje poczuciem żalu, straconej młodości i wyobcowania. Słyszałem o tym od niektórych swoich koleżanek i kolegów, a dało się w nich wyczuć autentyczny smutek i tęsknotę za dawnymi czasami.
Innym pozytywnym skutkiem może być zadzierzgnięcie znajomości pomiędzy znajomymi pani domu i jej męża. Kilka znajomych par powstało właśnie w ten sposób, nic nie stoi na przeszkodzie, aby działo się to również po ślubie, a powinno się tak dziać tym bardziej, że znajomi będą mieć przed oczami żywy przykład pozytywnego życia towarzyskiego po „zapadnięciu ślubnej klamki”. No tu już nieco teoretyzuję, ale obserwacje każą mi mocno i dobitnie stwierdzić: nie ma sensu rezygnować ze starych znajomych. Po co zresztą? Przecież sensowny współmałżonek nie będzie miał nic przeciwko temu, aby dać nieco luzu swej najmilszej lub najmilszemu? A jeśli nie (tak wiem, że to się często zdarza) to może trzeba nieco powalczyć o swą wolność? Bo przecież droga nam osoba powinna mieć do nas minimum zaufania. A jeśli nie ma? To temat na kolejny, nieco już smutniejszy, felieton.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze