Czy znęcasz się nad partnerem psychicznie?
URSZULA • dawno temuTo nam, kobietom, zależy na tym, by zasłony pasowały do dywanu, żeby podłoga w kuchni nie lepiła się od brudu, żeby podać kawę w ładnym serwisie, a obiad w formie bardziej skomplikowanej niż kawałek kiełbasy i bułka. Najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy i przestać znęcać się nad naszymi mężczyznami.
To, że partnerzy znęcają się psychicznie nad swoimi partnerkami, to sprawa jasna. Wymagają od nich, żeby zawsze było ugotowane, posprzątane, dzieci wyświeżone, pies wyprowadzony, a one same jak z okładki „Glamoura”. A sami nie pomogą, nie zarobią wystarczająco dużo pieniędzy, siedzą przed telewizorem i popijają piwo, nie słuchają, co się do nich mówi, nie zauważają nowej sukienki/ fryzury/ firanek, zapominają o urodzinach i rocznicach, nie wbiją gwoździa, nie powiedzą, że kochają, nie pocałują, nie zatańczą przy świecach. I nagle, po kilku latach, budzimy się z ręką w nocniku i okazuje się, że tak właśnie wygląda nasz związek. I zupełnie nie wiemy, jak to się stało, bo przecież zawsze obiecywałyśmy sobie, że nie skończymy jak nasze mamy/ ciotki / koleżanki w ciąży z trzecim dzieckiem, które mają wiecznie pełne ręce roboty i zero czasu na leżenie i pachnienie.
Nasz związek będzie inny, nasz związek będzie nowoczesny, nasz związek będzie „cosmo”. Mężczyzna naszych marzeń będzie w seksownym fartuszku gotował na kolację rigatoni z brokułami, podczas gdy my będziemy odpoczywać po pracy w wannie pełnej pachnącej piany, będzie miał porządek w szafie, będzie czuł pogardę dla ludzi oglądających trzy mecze dziennie, będziemy razem chodzić na tenisa, będzie zaskakiwał nas różnymi miłymi drobiazgami, przynosił w prezencie kwiaty, czekoladki i małe zwierzątka z kokardką na szyi. I nagle – cud! Znajdujemy swój ideał, zakochujemy się w nim na zabój, a on gotuje, zaprasza i przynosi, i idylla ta trwa parę lat. Są wprawdzie różne sygnały, że ideał nasz może wcale takim ideałem nie jest, zdarza mu się wstać o czwartej rano i zjeść dwa pęta kiełbasy z czosnkiem, po czym znów się przy nas położyć, a pod łóżkiem znajdujemy całą kolekcję brudnych skarpetek, ale to są szczegóły i żadna zakochana kobieta uwagi na nie zwracać nie będzie.
Lata mijają i szczegółów tych zaczyna być więcej i więcej, a my najpierw nie zauważamy, potem staramy się nie zauważać, potem nie chcemy zauważać, aż któregoś dnia – bach! Pada śnieg i deszcz, a my wracamy do domu, taszcząc torby z zakupami, prowadząc dziecko od laryngologa i psa ze spaceru, a do ideału naszego właśnie przyszedł kolega, siedzą przed telewizorem i słyszymy od mężczyzny swoich marzeń coś w stylu: „Kochanie, czy kupiłaś może piwko?”. Świat rozpada się na malutkie kawałki i zadajemy sobie pytanie: „Jak ja się tu znalazłam?”. I budzi się w nas przypuszczenie, że zostałyśmy podle wrobione w bycie sprzątaczkami, kucharkami i opiekunkami do dzieci i psów.
Otrzyjmy łzy, moje drogie! Musimy zrozumieć, że wszystko jest zupełnie na odwrót. Uświadomiłam to sobie w momencie, gdy weszłam do mieszkania po rocznej w nim nieobecności. Miałam w pamięci wyznanie mego męża, którym podzielił się, witając mnie na lotnisku: „Kochanie, sprzątałem dwa tygodnie!”. Starałam się nie okazywać przerażenia i trwogi ściskających mi serce na widok mojego ukochanego, wypieszczonego mieszkanka, którego stan wskazywał na mniej więcej dwie imprezy tygodniowo. Zamknęłam oczy, zacisnęłam zęby i w myślach starałam się upchnąć remont mieszkania pomiędzy milionami spraw, które się przede mną piętrzyły. Ale nie był to koniec niespodzianek. Kiedy wieczorem kładliśmy się spać, mąż wyznał mi, że właśnie pierwszy raz od dawna kładzie się spać w łóżku.
— A gdzie spałeś wcześniej? — spytałam zaskoczona.
— Kładłem sobie materac na podłodze, a obok rzucałem ciuchy, bo nie chciało mi się ich potem szukać w szafie – padła odpowiedź.
— A moja atłasowa pościel? — zapytałam z przerażeniem.
— Wysypała mi się na nią zawartość popielniczki i nie wiedziałem, jak uprać…
I kiedy oczyma wyobraźni oglądałam, jak wyglądało życie mojego ukochanego podczas mojej nieobecności, widziałam ścieżki wydeptane w kurzu łączące owo legowisko z telewizorem i lodówką, w której stało dwadzieścia piw i niezidentyfikowane coś do jedzenia zawinięte w gazetę, i męża, który padał wieczorami na materac, nie zdejmując butów, i przykrywał się czymś, co akurat leżało obok. Gdy trzeba było zrobić pranie, siadał i długo płakał, a potem dzwonił do mamy.
Lecz kiedy spytałam go, czy był z tym szczęśliwy, oczekując fali wyznań, że to był koszmar i jak dobrze, że już wróciłam i się wszystkim zajmę, ku swojemu niebotycznemu zdziwieniu usłyszałam, że tak, owszem, i że życie kawalerskie jest całkiem całkiem. I wtedy właśnie zrozumiałam, jak strasznie on się dla mnie poświęca. Nie mówiąc już o nadludzkim wysiłku, który musiał poczynić, by mnie zdobyć, gotując i przynosząc świecidełka, ale nawet teraz, kładąc się do łóżka zasłanego atłasową pościelą i jedząc spaghetti na kolację.
Bo tak naprawdę to nam, kobietom, zależy na tym, by zasłony pasowały do dywanu, żeby podłoga w kuchni nie lepiła się od brudu, żeby podać kawę w ładnym serwisie, a obiad w formie bardziej skomplikowanej niż kawałek kiełbasy i bułka. Najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy i przestać znęcać się nad naszymi mężczyznami. Oni tak naprawdę chcą od nas tylko tego, żebyśmy włożyły czasem ciuch z sex-shopu i napiły się z nimi piwa przed telewizorem. Resztę robimy dla siebie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze