Jak ogień i woda
MAGDALENA TRAWIŃSKA-GOSIK • dawno temuPrzeciwieństwa się przyciągają. To fakt! Nie tylko w małżeństwie, ale i w przyjaźni szukamy osób, które nas dopełniają. Ania i jej przyjaciółka są jak ogień i woda. Aż trudno uwierzyć, że znają się już cztery lata, razem pracują i spędzają wolny czas. Obie kompletnie różne. Może właśnie w różnicy temperamentów tkwi ich tajemnica.
Ania (27 lat, korektorka z Warszawy):
Uwielbiam opowieści mojej przyjaciółki w stylu: „Co to była za noc…”. Przychodzi do pracy, zaparza kawę i zaczyna opowiadać, jak było, kogo nowego poznała, a raczej z kim się przespała. Mimo że nigdy nie prosiłam ją o dokładną relację, opowiada mi ze szczegółami. Najdziwniejsze z jej opowieści — choć w zasadzie dla mnie dziwne jest już samo pójście do łóżka z nieznajomym — to że kochała się w windzie, na schodach półpiętra, w toalecie w pracy i na imprezie pod kocem, na łóżku, na którym spało kilka innych osób. To niesamowite, ile ona ma energii.
Uważam ją za królową flirtu i mistrza w sypialni. „Wyrwanie” - jak to nazywa — nowego faceta w barze, przed seansem w kinie czy nawet na przystanku autobusowym nie stanowi dla niej żadnego problemu. Nie lubię z nią wychodzić, bo czuję się jak szara myszka. Ona bryluje, a ja siedzę cicho i czuję się głupio. Jestem nieśmiała, a ona bardzo towarzyska i otwarta. Różnimy się — ja woda, ona ogień, ale podobno przeciwieństwa się przyciągają. Najczęściej mówię, że jestem zajęta lub wymyślam, że odwiedza mnie koleżanka, siostra, wszystko jedno, żeby tylko nie iść z nią. Często mi się nie udaje, bo ona mimo mego sprzeciwu przychodzi po mnie. Wtedy mówię, że koleżanka jednak się nie pojawiła, i już nie mam wyjścia, muszę iść. W pubie stara się tak prowadzić rozmowę, by zorganizować chłopaka nie tylko dla siebie, ale i dla mnie. To bardzo żenujące. Oczywiście zazwyczaj nic z tego nie wychodzi, a wtedy jest mi głupio i czuję się beznadziejnie. Wiem, że chce dobrze, ale nie rozumie, że jestem inna niż ona. Dla mnie to za szybkie tempo, nigdy nie mogłabym dać właśnie poznanemu mężczyźnie numeru telefonu lub przespać się z kimś, a rano nie pamiętać jego imienia.
Dla niej życie to zabawa i rzeczywiście bawić się umie. To do niej przychodzi na imieniny najwięcej osób, to u niej są najlepsze imprezy i najfajniejsi, najprzystojniejsi mężczyźni. Nie wiem, jak ona to robi. Nigdy za nic nie płaci, wszyscy chcą ją wszędzie podwozić samochodem, załatwiać jej sprawy, obsypują ją prezentami, kwiatami, zabierają do kina, teatru, do restauracji.
Ciągle poznaje jakiegoś nowego, fantastycznego mężczyznę, o którym oczywiście opowiada mi przez cały dzień. Potem zapoznaje mnie z nim, gdy ten przychodzi do niej do pracy. Za kilka dni przychodzi zapłakana, z podpuchniętymi oczyma i mówi mi o nim same obrzydlistwa. Wracam do domu i zastanawiam się, jak ją pocieszyć. Wymyślam zakupy w centrum. Po paru dniach przychodzę do pracy, a ona jest wesoła i szczęśliwa, bo właśnie się zakochała. Gdy zaczynam się przyzwyczajać do jej nowego chłopaka, zaraz pojawia się z kolejnym, a o tamtym mówi „pomyłka”. Nic z tego nie rozumiem, w jaki sposób można w takim tempie zmieniać nastrój. Zresztą nie chodzi tylko o nastrój, zmieniając mężczyzn jak rękawiczki, nie ma czasu na refleksję, na wyciąganie wniosków. Nie pomyśli, co było źle, bo już jest zaaferowana nowym.
Zazdroszczę jej. Gdy skończyłam dwuletnią znajomość z Kamilem, chorowałam z miłości kolejne dwa lata. Gdybym miała jej umiejętność zapominania i radzenia sobie z problemami, nie straciłabym tyle czasu, by wyleczyć się z miłości, zaleczyć rany. Do tego mężczyźni się jej boją, szanują, słuchają, wykonują jej rozkazy, robią wszystko, co zechce. Gdy ja o coś proszę, zawsze muszę poczekać, bo jest coś pilniejszego od mojej prośby. Muszę kilka razy podchodzić do biurka i grzecznie prosić, miło się uśmiechać, by za kilka godzin moja prośba została spełniona. Ona nigdy nie prosi, ona mówi, co trzeba zrobić, i za chwilę to jest zrobione. Ma też inne sposoby: trzepocze rzęsami, wyszczerza swoje piękne białe zęby, zrobi minkę i już wiadomo, że sprawę należy załatwić w trybie natychmiastowym. Zazdroszczę jej tych wszystkich męskich spojrzeń i tej niespożytej energii, pomysłowości.
Jest stuprocentową optymistką, ja wręcz przeciwnie. Wszystko wydaje się jej proste, mnie odwrotnie. Ciągle mnie z kimś swata bez mojej wiedzy. Użala się nad moją samotnością, jakby wiedziała, o czym mówi, a przecież ona nigdy nie była samotna. Nic nie rozumie. Ja lubię posiedzieć sama w domu, pomyśleć, obejrzeć coś w telewizji, wypić herbatę, pogrzebać w Internecie. Nie przepadam za dymem papierosowym w pubie i za tymi wymuskanymi metroseksualnymi mężczyznami. Wbrew temu, co ona sądzi, nie potrzebuję mężczyzny i seksu. Owszem, bywam samotna, pragnę miłości, ciepła, ale nie seksu na jedną noc. Ona twierdzi, że powinnam się zrelaksować i pójść z kimś do łóżka, tak dla zdrowia psychicznego. Nie umiałabym tak kochać się z obcym dla samej fizycznej przyjemności i obawiam się, że i takiej bym nie miała.
Pamiętam, że kiedyś zabrała mnie na kawę. Spojrzała prosto w oczy i spytała: „Powiedz mi, ile ty już tego nie robiłaś?”. Na początku nie zrozumiałam, o co mnie pyta. Gdy się zorientowałam i powiedziałam, że ponad dwa lata, wytrzeszczyła oczy. To było dla niej nie do pomyślenia. Ona kocha się prawie codziennie, próbuje wymyślnych pozycji, eksperymentuje, zaopatruje się w seksowną bieliznę, kupuje zabawki w sex-shopie. Ja zasypiam w swoim posprzątanym pokoju, myśląc o poukładanym, spokojnym życiu i o tym, bym choć przez chwilę mogła być nią. Czy ona jest lepsza ode mnie? Nie. Po prostu jesteśmy inne.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze