Jestem uwięziona
CEGŁA • dawno temuNie mogę sobie darować przerwanych studiów i oślej wiary w tradycyjny model rodziny. Własnych pieniędzy nie mam. Daję tylko kilka lekcji francuskiego, żeby, jak się naśmiewa mój mąż, nie poniżać się i nie prosić go o kasę na fryzjera. On twierdzi, że jestem za ładna, żeby mnie wypuścił do pracy. Co mnie w życiu czeka? Za 50 lat powiem, że miałam ciężkie życie, bo nie zawalczyłam o siebie? Na samą myśl mam ochotę wyć.
Droga Cegło!
W sobotę zobaczyłam w telewizji starszą panią, staruszeczkę właściwie. Maleńka, białe włosy… Maszerowała w Manifie, powiedziała, że chyba całe życie była feministką, tylko nie wiedziała o tym. Popłakałam się.
Czytam różne listy od dziewczyn w czasopismach, czasami zaglądam do netu. Większość ma problem, że albo swojego mężczyznę utrzymuje finansowo, albo znosi kłamstwa, zdrady, różne docinki i upokorzenia. Dziewczyny pracują i uczą się, i jeszcze się stresują tym, że mają u boku niesamodzielnego materialnie lub umysłowo, złośliwego, nielojalnego mężczyznę. Kiedyś uważałam, że to zbyt wysoka cena za równouprawnienie, że ja jej płacić nie będę. Brać wszystko na siebie? Never! Nie ja. Pójdę pod prąd. Jak się zakocham, to ślub, urodzę dzieci i będę urządzała nasz dom. Ale nie będę przedwcześnie siwieć nad rachunkami. Mój facet niech się zajmie zaopatrzeniem. Niech będzie lepiej lub gorzej, ale nie tak, żebym ja sama zamartwiała się o wszystko i żyła w ułudzie, że przynajmniej nie jestem samotna.
W ostatnich latach zaczynam zmieniać zdanie. Właśnie po wymarzonym ślubie dostaję od mojego „najdroższego” systematycznie w kość, bo zlekceważyłam coś takiego, jak własna samodzielność. Nie, nie mam trosk finansowych, pod warunkiem, że nie analizuję swojej beznadziejnej, zależnej sytuacji. Nie wiem, może dzisiaj mężczyźni utrzymywani przez swoje kobiety nie czują z tego powodu rozpaczy. Może taka zależność uwiera tylko dziewczyny. Ja w każdym razie nie mogę sobie od pewnego czasu darować przerwanych studiów i oślej wiary w tradycyjny model rodziny.
Dziecko mamy już w takim wieku (5 lat), że mogłabym spokojnie, z pomocą rodziców i teściów przy opiece, pójść do pracy i na studia zaoczne. Niestety, własnych pieniędzy nie mam. Daję tylko trochę lekcji z francuskiego, żeby, jak się naśmiewa mój mąż, nie poniżać się i nie prosić go o kasę na fryzjera czy krem. Wiem, że moje marzenia nie są do końca realistyczne. Nie udźwignęłabym domu, przyzwoicie płatnej pracy na pełen etat i studiów. Choruję trochę na kręgosłup, nie wysiedzę długo przy komputerze. Zresztą, kółko się zamyka, konkretnego zawodu nie mam, więc trudno myśleć o porządnych zarobkach, a skoro tak, czy warto zostawiać dziecko dla byle groszy? Zapętliłam się.
Mąż oczywiście i tak o niczym nie chce słyszeć. Pierwszy raz, gdy wspomniałam o pracy, zażartował, że jestem za ładna, żeby mnie wypuścił na miasto, to chyba miała być w jego zamierzeniu bardzo bolesna uwaga, na szczęście akurat co do swojego wyglądu nie mam specjalnych złudzeń, więc nie to zabolało mnie najmocniej. Za każdym następnym razem było już tylko gorzej. Co ja sobie wyobrażam, on się poświęca, a mi jest wszystkiego mało, ledwo sobie radzę z zajęciami domowymi i w ogóle kto mi nakładł do głowy tych bredni, itede.
A wiesz, co z tego jest najgorsze? Że jak spojrzeć z boku, obiektywnie — on ma rację. Nic nie umiem i nie on jest temu winien, najważniejsze decyzje dotyczące przyszłości podejmowałam przecież sama, nie pod przymusem. Snuję mrzonki, szamoczę się bez sensu. Co niby mogłabym zrobić? Założyć „własny biznes”, jak w reklamie telewizyjnej? Ale najpierw iść z nim na wojnę, rozstać się – ze świadomością, że jest wspaniałym ojcem (bo jest), a nasza córka za tę wojnę zapłaci emocjonalnie?
Z drugiej strony, wracam myślami do tej starszej pani. Co mnie w życiu czeka? Za 50 lat (jeśli kobiety jeszcze będą walczyć) pojawię się na Manifie jak wzruszający eksponat, relikt i powiem, że miałam ciężkie życie, bo we właściwym momencie nie zawalczyłam o siebie? Na samą myśl mam ochotę wyć.
Malaga
***
Kochana Malago!
Widziałam tę Panią w telewizji. Masz rację, była wzruszająca i napomknęła o swoim ciężkim życiu. Ale nie wiemy, z jakiego powodu było ciężkie (nie licząc pewnie wojny i tego, co po niej). Nie wiem, jak dla Ciebie — dla mnie to nie było jednoznaczne. Może właśnie wzięła na siebie zbyt wiele, zgoła wszystko, jak współczesne dziewczyny, o których wspominasz na początku? Uwierz mi, gdybyś w sobotę stała obok Niej na Manifie, byłabyś jak najbardziej na swoim miejscu (stałaś tam zresztą duchem).
Wbrew temu, co może myślisz i co pogarsza jeszcze Twoje samopoczucie, świata nie zapełniają wyłącznie dziewczyny zaharowane, lecz niezależne finansowo. Mnóstwo kobiet, jak Ty, siedzi w domu. Przygnębiający jest wspólny mianownik: jedne i drugie popadają w to samo uzależnienie: od partnera, który partnerem w istocie nie jest. I będę się upierała, że z reguły jest to uzależnienie psychiczne.
To przypadki krańcowe, ale nie beznadziejne! Naturalnie, nie każda z nas może zadziałać w sposób najprostszy: wystawić mężczyźnie walizki za drzwi i rozpocząć negocjacje. Żyjemy w niedoskonałym państwie, gdzie cały czas problemem numer jeden jest problem socjalny: z czego będę żyła? Pod tym względem – paradoksalnie — uprzywilejowane są te z nas, które jeszcze nie zostały żonami i matkami. Tylko czy wykorzystują ten przywilej? Czytasz ich listy i wiesz dobrze, że nie…
To prawda, zrobiłaś kilka błędów i nie możesz teraz liczyć na to, że ktoś doceni oraz należycie wynagrodzi Cię „tylko” za fakt bycia kobietą ciężko pracującą w domu. Opcja pierwsza: decydując się na rozwód, decydujesz się na trudną bitwę w sądzie o swoje racje, a potem na życie z alimentów. Nie zamierzam Ci wmawiać, że Twoja sytuacja ma masę plusów. Choć lubię je wynajdywać. Ot, na przykład: prawdopodobnie, działając pod przymusem, z czasem poszłabyś na kompromis z własnymi wyobrażeniami tudzież marzeniami, znalazłabyś pracę — wcale nie najgorzej płatną - i niemożliwe stałoby się możliwe. Przynajmniej wyleczyłabyś się z kompleksu osoby, która nic nie umie i na nic nie ma wpływu. Tak sądzę – bo jakoś nie widzę Cię w roli rencistki przed trzydziestką. Jest to jednak posunięcie radykalne i kosztowne emocjonalnie. Jesteście z mężem w kryzysie, nie w otwartym konflikcie. Sąd – podobnie jak Ty – bierze pod uwagę przede wszystkim dobro dziecka. Wasza niezgodność charakterów nie wystarczy.
Opcja druga: rewizja małżeństwa. Bo chyba jeszcze nie skreśliłaś go tak całkiem. Może więc – zamiast zamartwiać się realizacją fantastycznych, z Twojego punktu widzenia, scenariuszy – mogłabyś na początek zająć się zreformowaniem męża (chyba, że masz do czynienia z niereformowalnym szowinistą, czego nie byłaś świadoma przed ślubem)? Nic, co o Nim napisałaś – może z wyjątkiem owego nieśmiertelnego „łożenia na dom” - nie usprawiedliwia Twojej bierności. Umówmy się – bycie dobrym ojcem to za mało.
Kiedyś podzieliliście się rolami. Rzuciłaś studia, urodziłaś dziecko, zdałaś się na niego finansowo, wydawało Ci się, że tego właśnie chcesz. Teraz dojrzałaś, zaczęłaś się dusić. Trudno, on musi przyjąć to do wiadomości. Próbki jego wypowiedzi brzmią fatalnie, ale nie wiem, jak mocno naciskałaś. Wydaje mi się, że jeszcze nie dość. I że robiłaś to bez planu, a na facetów najlepiej działają konkrety. W rodzaju — teoretyzuję: jest do wzięcia fajna praca, nauka francuskiego w przedszkolu za tyle i tyle, małą zajmie się w tym czasie moja/Twoja mama, idę pojutrze na rozmowę.
A może jednak najpierw studia, a nie byle jaka praca? To Ci zajmie dwa weekendy w miesiącu, a da wiedzę, nad której brakiem tak ubolewasz, szansę na rozwój i odskocznię psychiczną. Oczywiście, studia kosztują… Ale możesz iść va banque i zażądać, by mąż Ci je sfinansował. Nie żartuję. Niektórym mężczyznom nieprawdopodobnie imponuje pęd do wiedzy. Kto wie — może Twój mąż nie przyznałby się do tego na mękach, ale byłby dumny z tego, że dokończyłaś upragnione studia…
Ważne: nie możesz się wiecznie bać, zastanawiać „co on powie?”, „co będzie, jak się nie zgodzi?”. To nie ma być pytanie o zgodę, tylko zakomunikowanie swoich potrzeb. Będzie szydził, złościł się? Zlekceważ to, przeczekaj, zrób swoje. Chyba nie jest z tych, którzy barykadują żonę w domu? A jeśli zawiedzie Cię wszelka argumentacja, będziesz przynajmniej wiedziała, na czym stoisz. Wtedy pozostaje Ci zawsze strajk włoski od prac domowych lub… powrót do opcji pierwszej.
Wiem, jesteś w rozsypce, ale spróbuj zawęzić, urealnić swój plan działania. Co będzie dla Ciebie optymalne? Musisz być do tego naprawdę przekonana, a wówczas łatwiej będzie zrobić ten pierwszy mały krok. Spróbuj, proszę. Zawalcz o siebie.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze