Patryk w mandarynkach
REDAKCJA • dawno temuJest lato 1987 roku. Upalny i suchy wieczór, mimo że to Londyn. Idę bez celu po West Endzie, jestem już po pracy. Zachłannie patrzę na każde mijane kino, jeszcze nie wiem, co to multipleks... Na jednym świecą do mnie gigant-litery: DIRTY DANCING. Bardzo podoba mi się plakat. Wchodzę do kina... Zapalają się światła. Dwie godziny minęły jak we śnie. Jestem odurzona.
Z pamiętnika sentymentalnej…
Jest lato 1987 roku. Upalny i suchy wieczór, mimo że to Londyn. Idę bez celu po West Endzie, jestem już po pracy. Zachłannie patrzę na każde mijane kino, jeszcze nie wiem, co to multipleks… Na jednym świecą do mnie gigant-litery: DIRTY DANCING. Bardzo podoba mi się plakat.
Do seansu pozostało 15 minut. Rozglądam się po okolicy, odkrywam wąski zaułek na zapleczu kina, pewnie tędy się wychodzi. Parkuje tam potajemnie zdezelowana ciężarówka. Para starszych ludzi pospiesznie sprzedaje mandarynki prosto z samochodu. Pakują owoce w zwinięte naprędce tuleje z brązowego papieru. Przechodnie ustawiają się spontanicznie w długą kolejkę, każdy kupuje chyba po kilka kilogramów. Uliczka przepięknie pachnie. Wstydzę się wejść na salę z wielkim pakunkiem zamiast wiadra popcornu, ale co tam.
Zapalają się światła. Dwie godziny minęły jak we śnie. Jestem odurzona. W całej sali podłoga między rzędami i nie tylko zasłana jest strzępami brązowego papieru i miękkimi łupinami po mandarynkach. Ich zapach też odurza. Zapamiętałam niewiele. Może najbardziej – czarną, jedwabną koszulę ze zrolowanymi wysoko rękawami, odsłaniającymi cudowne męskie ramiona.
Pierwsza rzecz, jaką robię po powrocie do Polski: zapisuję się na kurs tańca. Z opłakanym skutkiem, co pokazał czas. I oczywiście rozmawiam na cmentarzu z Ewą, Tą Jedyną Przyjaciółką. — Na pewno by ci się spodobał - zapewniam. Kiedyś, przez 13 lat miałyśmy niemal wszystko wspólne, łącznie z gustem.
Nie, to nie był najlepszy film, jaki kiedykolwiek widziałam. Ale z tamtego wieczoru w Londynie zostały we mnie na całe życie 3 rzeczy. Po pierwsze, nie umiem tańczyć. Po drugie, podniecają mnie piękne bicepsy. Po trzecie, kiedy jem — lub tylko widzę – mandarynki, myślę automatycznie: Patrick Swayze. Trochę tak, jak Lis na widok łanów zboża miał już zawsze myśleć o włosach Małego Księcia…
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze