Jak odbić się od dna?
CEGŁA • dawno temuPrzyjechaliśmy do miasta jako 19-latki. Plan był prosty: zarobić na studia, coś osiągnąć – tzw. lepsze życie. Na razie plan utknął w martwym punkcie. Boję się, że długo takiego życia nie wytrzymamy. Mamy ciągle doły, załamania, napady zniechęcenia, że aż trudno zwlec się z łóżka, a co dopiero mówić o cieszeniu się życiem. Marzę o wywikłaniu się z naszego obecnego życia, pełnego lęków i pesymizmu, ale to nie jest takie proste. Czy można odbić się od dna o własnych siłach, nie mając zupełnie nic?
Kochana Cegło!
Ostatnio bardzo często zastanawiamy się z moim chłopakiem – jeszcze, póki co, razem – czy to faktycznie jest tak, że związki rozpadają się z powodów opisywanych wszędzie, na przykład w Twojej rubryce, którą zawsze czytamy, jak się dorwiemy do jakiegoś kompa. Szeroko otwieram oczy ze zdziwienia, gdy dowiaduję się, że ludzie obrażają się o SMS-a czy przetrzepują sobie nawzajem pocztę elektroniczną w poszukiwaniu dowodów „zbrodni”, martwią się o byłych mężów czy żony, pieklą się jedno czy drugie, że ktoś naczyń nie zmył… Dla mnie i Jarka to czysta abstrakcja – jakbyśmy żyli na innej planecie. I może naprawdę żyjemy?
Nasze kłopoty rozgrywają się na poziomie wegetatywnym i tylko z tego powodu boję się, że długo takiego życia nie wytrzymamy. Nie wytrzyma tej próby nasza relacja. Mamy ciągle doły, załamania, napady zniechęcenia, że aż trudno zwlec się czasem z łóżka, a co dopiero mówić o cieszeniu się życiem. Na pewno, gdzieś został popełniony przez nas błąd taktyczny, za który teraz płacimy. Marzę o wywikłaniu się z naszego obecnego życia, pełnego lęków i pesymizmu, ale to nie jest takie proste.
Przyjechaliśmy do miasta jako 19-latki. Plan był prosty: zarobić na studia, coś osiągnąć – to abstrakcyjne „coś”, za czym wszyscy gonią, tzw., lepsze życie. Na razie plan utknął w martwym punkcie. Wynajęliśmy tani pokój u pani, która mogłaby grać w horrorach – cichcem przemykamy się do kuchni, łazienki, codziennie słyszymy, jakie to mieliśmy szczęście, że trafiliśmy do niej, bo ona przymyka oczy na to, że żyjemy bez ślubu… Dodatkowo musimy robić jej zakupy i wyprowadzać dwa psy (pani ma zaledwie około 40 lat).
Nie lepiej z pracą. Oboje zarabiamy płacę minimalną. Ja wprowadzam dane do komputera w systemie zmianowym, po zakończeniu zmiany muszę posprzątać pokój mopem i pozmywać naczynia w całym biurze, to podobno taki zachodni system, że wszyscy zajmują się wszystkim po kolei… Przez kilka dni w tygodniu dorabiam jeszcze jako fizyczna w gigantycznym sklepie z odzieżą używaną (aluzje do tego, że „nowi zawsze kradną”, są tu na porządku dziennym, bardzo to miłe, naprawdę). Jarek pracuje w supermarkecie w dziale mięsnym, po powrocie do domu z trudem może poruszyć ręką czy nogą, boli go każdy mięsień. W naszym pokoiku nie ma telewizora - „relaksujemy się” przy cichutko nastawionym radiu. Dzięki uprzejmości naszej gospodyni żywimy się kanapkami.
Nie wiem, ile to ma trwać, ani jak moglibyśmy to zmienić. Ogarnął nas jakiś marazm, rzadko ze sobą rozmawiamy. Pewnie brakuje nam wielu rzeczy – zaradności, kwalifikacji, bezczelności, ale co do kwalifikacji przynajmniej, to na zdobycie ich też potrzeba czasu i pieniędzy, a my nie mamy żadnej z tych rzeczy. Nie umiemy się jednak nawzajem pocieszyć, wesprzeć. Żadne z nas nie mówi jeszcze, że przyjazd tu był błędem, boimy się słowa - kapitulacja. Jarek przebąkuje ostatnio o wyjeździe do Irlandii, co mnie przeraża w kontekście tych morderstw na Polakach. I tak w kółko…
Nie umiemy już nawet być dla siebie czuli, ocalić swojej intymności, może nawet użyć jej jak tarczy przed nieprzyjaznym światem? Nie wiem, kim są ludzie w naszym wieku, których stać na studia w dobrej uczelni, terapię, trenera osobistego, wakacje, samochód, „posiady” w drogich knajpach. Wiem, że te dobra nie gwarantują szczęścia, ale… życie, takie jak moje i Jarka, tym bardziej nie. Oddalamy się od siebie, od wytyczonego kiedyś celu, brakuje nam poczucia sensu tego wszystkiego.
Czy można odbić się od dna o własnych siłach, nie mając zupełnie nic?
Zrozpaczona Muszka
***
Kochana Muszko!
Czy słyszałaś kiedyś o baronie Münchausenie, który sam się wyciągnął za włosy z bagna? Nie myśl, że przywołałam humorystyczną przygodę słynnego bohatera literackiego, by zakpić z Twoich problemów. Po prostu, mocno wierzę, że niewiele jest na świecie sytuacji bez wyjścia czy błędów nie do naprawienia.
Twoja diagnoza sytuacji brzmi rozsądnie. Być może, wyjeżdżając z rodzinnej miejscowości, kierowaliście się pewnego rodzaju automatyzmem: małe miasto – małe perspektywy, duże miasto – duże perspektywy. Reszty nie przemyśleliście dość dokładnie, nie przygotowaliście gruntu, nie wyznaczyliście sobie dokładnie, co i w jakim czasie zamierzacie osiągnąć. Może nawet nie określiliście do końca, PO CO robicie ten krok. Zauważ bowiem, że exodus odbywa się w obie strony i wielu ludzi docenia dziś życie w kameralnych społecznościach czy małych miastach, bo mają tam spokój, a koszty życia są równie niskie jak zarobki, co niewątpliwie jest plusem.To, co jest Waszym kapitałem – nawet jeśli zabrzmi to ckliwie – to Wy sami. Wasze frustracje, rozczarowania, ale i nadzieje nadal są zbieżne. I — nadal jesteście razem. Wykorzystajcie to, rozważając, czy przypadkiem szansa nie tkwiła w tym, co pozostawiliście za sobą. Powrót „do domu” niekoniecznie jest przegraną. Zróbcie rachunek tego, co Wam się udało – rozumiem, że niewiele. A czy przypadkiem prawdziwe wartości – poczucie szczęścia, rozwój zawodowy, satysfakcja (ta pozamaterialna) – nie byłyby prostsze do osiągnięcia, gdybyście zrobili krok „w tył”?
Inna opcja: chwycić wielkomiejskiego byka za rogi. Nie poprzestawać na tym, co jest: szukać troszkę lepszego mieszkania, troszkę lepszej pracy na początek, nie wmawiać sobie, że na nic więcej Was nie stać, bo to faktycznie dołujące i każdemu może podciąć skrzydła… A na dodatek – nieprawdziwe.
Nie załamuj się ochłodzeniem waszych stosunków z Jarkiem. Jesteście zmęczeni i przybici, nie widzicie perspektyw – trudno w takiej chwili bawić się w wojnę na poduszki. Ale… jesteście młodzi, silni i razem! Wystarczy jeden malutki sukcesik, byście unieśli głowy i spojrzeli na siebie z uśmiechem. Zróbcie cokolwiek. Porozmawiajcie asertywnie z gospodynią o swobodnym dostępie do kuchni i łazienki. Powiedz w pracy, że nie życzysz sobie nieuzasadnionych uwag na temat kradzieży pod Twoim adresem… Może stracisz nędzną pensję, ale poczujesz się lepiej, to po pierwsze, a po drugie – szybko znajdziesz następną. Choćby o 2–3 punkty lepszą…
Pamiętaj jeszcze o jednym: to może i prawda, że niektórzy ludzie mają bardziej z górki. Ale laptopy, auta i zagraniczne wycieczki nie wyeliminują problemów z niczyjego życia. One będą zawsze – mniejsze lub większe. I zawsze będzie trzeba z nimi walczyć – dostępnymi metodami.
Pozdrawiam Was i kciuki trzymam!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze