Miasto czy wieś? Gdzie zamieszkać?
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMieszkanie na wsi czy w mieście? Jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie nie ma, bo wszystko zależy od indywidualnych upodobań każdego człowieka. Zanim jednak wyprowadzisz się ze wsi do miasta albo z miasta na wieś, posłuchaj naszych bohaterów.
Kasia (36 lat, urzędniczka z Łodzi):
— Całe życie mieszkałam na wsi – małej wsi niedaleko miasta. Była to wtedy sielska wieś, z drogą wyłożoną polnym kamieniem i wielkimi lipami, które pachniały latem jak szalone. Jako dziewczynka razem z innymi dziećmi pasłam krowy i kąpałam się w pobliskiej rzeczce. Wszystkich znałam, wszyscy znali mnie. We wsi mieszka też dużo moich krewnych – rodzeństwo mamy i taty ze swoimi dziećmi. Jesteśmy tam jak jedna wielka rodzina.
Byłam przekonana, że zostanę tam do końca, ale poznałam męża i wyprowadziłam się do niego, do miasta. Od dwóch lat mieszkam w bloku. I jestem od tego chora. Dosłownie czuję się brudna od spalin. Na balkonie nie chcą mi rosnąć żadne rośliny. Ciągle słyszę swoich sąsiadów, czuję zapachy z ich kuchni, wiem, kiedy robią pranie i kiedy uprawiają seks. Nawet przez chwilę nie słyszę ciszy, do której jestem przyzwyczajona. Nie słyszę żadnych ptaków, tylko samoloty.
Nigdzie nie widać horyzontu, wszędzie coś stoi. Nie ma szerokich przestrzeni, wszystko jakieś ciasne i pozamykane. Nikogo też tu nie znam. Część sąsiadów nawet nie odpowiada na moje dzień dobry, więc szansy na jakieś więzi nie mamy.
Czytałam ostatnio, że jest coś takiego jak biofilia, czyli miłość do przyrody. To ona sprawia, że ludzie uciekają w miastach do parków, na trawniki, do pobliskich lasów albo na ogródki działkowe. Kontakt z ziemią jest podobno tym, czego potrzeba każdemu z nas. Myślę, że cierpię na patologiczną biofilię – nie umiem żyć bez kontaktu z przyrodą.
Namówiłam męża, żebyśmy zamieszkali na wsi. Zgodził się, więc nasz dom kiełkuje. Nie mogę się doczekać, kiedy będziemy mogli w nim zamieszkać. Znów wróci mi chęć do życia. Jestem uzależniona od ziemi.
Monika (23 lata, studentka, mieszka 30 kilometrów od Warszawy):
— Mieszkanie na wsi to jakaś makabra. Ciągle te same twarze, najczęściej spuchnięte od wódy. A w sklepie ciągle musisz się spowiadać z tego, co gotujesz na obiad i dlaczego jeszcze nie masz męża. Dziesiątki niepracujących kobiet cały dzień tylko mielą ozorami w sklepie. Jestem w szoku, bo zamiast uprawiać w ogródkach warzywa i owoce, kupują swoim dzieciom gotowe chińskie zupki instant i karmią je tym świństwem!
Na wsi nic nikomu się nie opłaca. Pod drzewami gniją jabłka, ale nie odpłaca się niczego z nimi robić, bo przecież w supermarkecie jest taniej. Wszystkie śmieci lądują do lasu – nieraz podpisane, bo ludzie są tak durni, że wyrzucają nawet swoje zdjęcia i dokumenty. Nie wspomnę, jak się tu traktuje zwierzęta. Nikt nie leczy psów, bo i tak przecież zdechną. Nie opłaca się.I to lanie szamba do swoich ogródków, i to palenie w piecach plastikiem… Jeśli ktoś myśli, że na wsi jest świeże powietrze, to się bardzo myli. Tu dopiero jest syf!
Najgorsze są dojazdy. Teraz, w czasach, kiedy nikomu nic się nie opłaca, często likwiduje się połączenia autobusowe. Zapomnij więc człowieku o kinie, teatrze czy choćby jakichś zakupach spożywczych innych niż wyrób seropodobny, chleb (robiony chyba z papieru toaletowego i włosów), salceson i wódka w ćwiartkach. Nie masz fury, siedzisz sobie na wsi i gapisz się na niebo. Tyle tu można, bo innych rozrywek brak.
Kupiłam samochód, żeby dojeżdżać na uczelnię. Ale wiem, że jest wiele osób, które nie mają takich możliwości. Jak mają się dostać do szkoły? Czasem mam wrażenie, że ludzie mieszkający na wsi traktowani są jak obywatele drugiej kategorii. No bo jak wyjaśnić fakt, że w miasteczku obok buduje się aquapark, a u nas nie ma nawet chodnika?
Najbardziej rozczulają mnie znajomi, kiedy widzą mój ogród. Patrzą na hamak i myślą, że leżę w nim od rana do nocy. A ja mogę w nim poleżeć może godzinę, w niedzielę. Resztę czasu spędzam na koszeniu, plewieniu, sadzeniu, sianiu, podlewaniu. Robota w ogrodzie nie ma końca.
I jeszcze parę słów o zimie. Rąbanie drewna i noszenie go, odśnieżanie podwórka dziesięć razy dziennie (a w nocy i tak napada), niekończące się noce, poczucie osamotnienia i odcięcia od świata, i nieprzejezdne drogi – czy to kogoś naprawdę może kręcić?
Czasem w zimie wychodzę przed dom o poranku (oczywiście – żeby odśnieżać). Dookoła cicho, ciemno, biało, jak po wybuchu jakiejś bomby. I mówię sobie: za siedmioma górami, za siedmioma rzekami… Czuję się jak jakaś królewna, zamknięta gdzieś daleko przez złego czarownika.
W przyszłości zamieszkam w mieście. W samym centrum jakiegoś wielkiego, śmierdzącego spalinami miasta. Wszędzie będzie blisko. Będzie cudownie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze