Wesele bez alkoholu
MONIKA BOŁTRYK • dawno temuNa polskim weselu alkoholu zabraknąć nie może, w końcu zabawa zaczyna się po kilku głębszych. Mało kto ryzykuje poślubne przyjęcie bez procentów, a tym samym naraża się na niezadowolenie gości i nudę. A jednak są tacy, którzy decydują się urządzić zabawę na trzeźwo. I nie koniecznie powodem jest ich abstynencja wynikająca z wcześniejszego nadużywania. Wesele bez gorzałki organizuje co roku kilkaset młodych par. Dlaczego?
Anna (28 lat, urzędniczka z Białegostoku):
— Każdego, kogo zaprosiliśmy na ślub, poinformowaliśmy, że wesele będzie bezalkoholowe. Widzieliśmy zdziwienie na twarzach znajomych i rodziny. Jedni pukali się w czoło, a inni próbowali nas przekonać, że to zły pomysł. Mówili, że ludzie będą siedzieli jak na pogrzebie. Rodzice zastanawiali się, czy ktokolwiek przyjdzie. I mieli trochę racji, wielu zrezygnowało. Ale my się uparliśmy.
Domysłom co do naszych motywacji nie było końca. Dalsza rodzina mojego męża podejrzewała, że jestem niepijącą alkoholiczką. Moi krewni dopytywali, czy wychodzę za alkoholika i nie chcę chryi na własnym ślubie. Jeśli tak, to lepiej żebym go zostawiła już teraz, niż męczyć się resztę życia. Powód był inny.
Mój ojciec wiele lat zmagał się z chorobą alkoholową. Miałam przez to zmarnowane dzieciństwo. Nie mieszkał z nami trzy lata, bo mama już tego nie wytrzymała i wyrzuciła go z domu. Strasznie go kochałam i tęskniłam za nim. Nocował po melinach. Kiedyś spotkałam go na ulicy – zapitego i śmierdzącego. Uciekłam, żeby mnie nie zobaczył. Wstydziłam się go.
Chciał wrócić do domu, ale matka postawiła warunek, że musi iść na leczenie. Zgodził się. Udało się. Nie pije już prawie 8 lat. Jestem z niego dumna. Odzyskałam ojca, pomaga nam w remoncie mieszkania. To świetny fachowiec. Założył firmę remontowo-budowlaną, niedużą, ale nie nadąża z zamówieniami. Postanowiłam, że to dla niego wesele będzie bez alkoholu. Wiem, że poradziłby sobie, nawet gdyby na stole pojawiła się wódka. Nauczył się już walczyć z pokusą. Podczas świąt jest alkohol. Jego wspólnik nie raz popija piwo. A on daje radę. Ale chciałam pokazać, że jestem z nim. Mój przyszły wtedy mąż zgodził się, bo on lubi wszystko co oryginalne, nie raz szedł pod prąd, to punk rockowiec.
Niektórzy przynieśli własny alkohol. Kicha, ale nie kłóciłam się, nie wyganiałam z przyjęcia. To w końcu ich decyzja. Jak zobaczyli, że większość nie pije, to im też zrobiło się głupio. Na pewno wesele było dużo spokojniejsze, niż jakby wóda lała się strumieniami. Ale gdybym miała jeszcze raz podjąć taką decyzję, to bym się nie zawahała. Mieliśmy fajną orkiestrę, więc tańce były do białego rana. Nikt się nie pobił, nie wymiotował po kątach. Pełna kultura. I mój trzeźwy tata do końca wesela miał z kim pogadać, pożartować, potańczyć.
Anita (36 lat, prawniczka z Katowic):
— Nie jestem abstynentką, nie mam złych doświadczeń z alkoholizmem w rodzinie. Mam za to doświadczenia z wesel. Kiedy brałam ślub byłam po 30., wielu moich znajomych było już w małżeństwie, a niektórzy zdążyli się rozwieść. Wszystkie bale odbywały się według utartego scenariusza. Goście po ślubie pędzą do remizy, domu weselnego czy innej wynajętej sali. Już na początku wypijają kilka głębszych dla kurażu. Do północy większość jest kompletnie pijana i traci fason, ojciec pana młodego obmacuje sąsiadkę, matka się obraża. Kuzyn wdaje się w bójkę. Dziadek zasypia za stołem z nosem w sałatkach. I tak miał wyglądać jeden z ważniejszych dni w moim życiu?
Najpierw chcieliśmy w ogóle nie robić wesela. Ale rodzice nalegali. Mówiłam chłopakowi: ale wiesz, jak będzie. Pijaństwo i rzyganie pod stołami. A on na to, że może nie trzeba stawiać alkoholu. Spodobał mi się ten pomysł. Powiedziałam: OK, to zróbmy wesele bez alkoholu. Zaczęłam o tym czytać. I dowiedziałam się, że to się może udać, że nie będziemy pierwsi. Dowiedziałam się, że w takich sytuacjach ważny jest wodzirej, który poderwie do tańca trzeźwych gości. Zaoszczędziliśmy na alkoholu, więc mogliśmy zainwestować w specjalistę, który miał już doświadczenie w prowadzeniu takich wesel. Było tak, jak chciałam: miło i kulturalnie. A do tego tańce i karaoke z nagrodami.
Maria (38 lat, kulturoznawczyni z Warszawy):
— Jak pierwszy raz wychodziłam za mąż, byłam bardzo młoda, miałam 23 lata. Wyszłam za mąż jeszcze na studiach, byłam zakochana, chciałam być dorosła. Wesele zorganizowali rodzice. Była orkiestra disco polo, morze wódy, zataczających się i bełkoczących gości. A ja czekałam, aż to się skończy i nie będę musiała słuchać mądrości pijanego w sztok wujka, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Albo pocieszać w alkoholowej rozpaczy kuzynkę, czy odsuwać rękę z pośladków jakiegoś jegomościa z rodziny męża. Jak już o 5.00 nad ranem pozbieraliśmy ostatnie zwłoki spod stołów, powiedziałam: uff, jak dobrze, że wesele jest tylko raz w życiu. Myliłam się, moje małżeństwo nie przetrwało. Po latach znowu miałam wychodzić za mąż. Ale już wiedziałam, to przyjęcie będzie inne. Zero alkoholu.
Jednym powodem były moje wcześniejsze doświadczenia, a drugim dzieci. Synek miał 12 lat, córeczka 9. Nie mogło ich zabraknąć w tak ważnym dniu. Powiedzieliśmy gościom, że jeśli chcą, mogą przyjść z dziećmi. Będzie dla nich oddzielna sala z opiekunkami. Ale wiadomo, że dzieciaki i tak co chwila przybiegają do rodziców. Nie chciałam, że dorośli byli nachlani. A maluchy na to patrzyły. Poza tym, młodsze trzeba było odwieźć wcześniej do domu i wrócić na wesele. W końcu mieliśmy cieszyć się i bawić do białego rana.
Było naprawdę świetnie. Starsze dzieci były z nami do północy. Parę osób wyszło wcześniej, np. mój ojczym, który musi się napić do nieprzytomności. Ale to już nie nasza sprawa.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze