Gdy ofiara gwałtu nie czuje się ofiarą...
CEGŁA • dawno temuGeneralnie podoba mi się, że w naszym kraju wzięto się za obronę praw kobiet i dzieci, otwarciej mówi się o seksie wbrew woli. Rzecz w tym, że czasami życiowe przypadki w danym środowisku są tak „naturalne”, że ofiara nawet nie czuje się ofiarą. Jestem tego dobrym przykładem.
Droga Cegło!
Generalnie podoba mi się, że w naszym kraju wzięto się za obronę praw kobiet i dzieci, otwarciej mówi się o seksie wbrew woli. Ale to chyba nie jest problem nowy, tylko nagłośniony. Każdy ma prawo do suwerenności ciała, do ochrony przed krzywdzicielem, do sprawiedliwości czy pomocy psychologicznej. Rozumiem to i się zgadzam. Rzecz w tym, że czasami życiowe przypadki w danym środowisku są tak „naturalne”, że ofiara nawet nie czuje się ofiarą.
Jestem tego dobrym przykładem i nawet zaczęłam się zastanawiać, może jestem nienormalna, bo taka normalna – pewnych rzeczy nie przeżywam, nie rozdrabniam, nie wałkuję. Nie szukam też odwetu – może niesłusznie.
Jako „dziecko podwórka” od 12. roku życia byłam narażona na macanki kolegów. Moja mama nie piła, ale jej kolejni narzeczeni owszem, a ciągle kogoś szukała, bo nie miała pracy. Już nie żyje, ale nie dlatego nie chcę mówić o Niej źle. Było co było, radziła sobie jak mogła. Pamiętam doskonale, że dwóch z jej partnerów dobierało się do mnie notorycznie, drzwi do swojego pokoju zastawiałam na noc szafą. Nie rozmawiałyśmy o tym.
Swojego pierwszego razu nigdy nie nazywałam gwałtem, to się zwyczajnie stało. Nie myślałam zbyt wiele o prawdziwym seksie, nie oczekiwałam go ani nie spodziewałam się cudów, niesamowitych doznań. Na obozie z chłopakiem napiliśmy się i on napierał na wszystko, a ja owszem, protestowałam, ale nie chciało mi się z nim walczyć czy rozmawiać o tym. Specjalista powiedziałby pewnie, że był to jednak rodzaj gwałtu – ja pełniłam rolę bezwolną, bierną, ale nie byłam zakochana ani nie czułam pożądania. Nie była to moja decyzja ani mój stały chłopak. Po stopniu upojenia sądząc, nie uważam, żeby i jego zachowanie było świadome. Chcę przez to powiedzieć, że pewne zachowania są instynktowne i trudno po wszystkim określić, że to był zły człowiek, a jego celem – skrzywdzenie mnie. I dlatego też nie cierpiałam strasznie, że to się stało, to był jakiś kolejny próg dojrzewania przekroczony w taki, a nie inny sposób. Pewnie, mogło być fajnie i romantycznie, ale nie było.
Dziś jestem żoną i mamą, chyba nie odbiegam od normy. Z mężem również przeżyliśmy na etapie „chodzenia” kilka sytuacji, kiedy to on napierał na seks, a ja flirtowałam. Nie były to końskie zaloty, ale jakby naturalne dążenie do przypieczętowania stanu rzeczy, przeniesienia znajomości na „wyższy poziom”. Mimo całego postępu w myśleniu wydaje mi się, że nadal jest to ważniejszy do przeskoczenia etap dla mężczyzny, nawet się zastanawiałam wielokrotnie, dlaczego my, kobiety, wolimy to odwlekać. Na co liczymy – że będziemy bardziej „szanowane”?
Kobiety w moim wieku – po trzydziestce – nadal są rozentuzjazmowane tematem. Noszą dekolty do pasa, a wściekają się, gdy ktoś chociaż na nie zerknie. Nie wiem – czy mężczyźni mają patrzeć w sufit, tego się od nich oczekuje? Jedna z moich chyba koleżanek cierpi naprawdę. W sumie podejrzewam, że ma biografię podobną do mojej, tylko kompletnie inaczej tego wszystkiego doznawała. Od zawsze czuła się w roli ofiary seksualnej – a to ojczyma, a to kolegi z pracy… Wszyscy wokół na nią dybią. Ostatecznie, po szczęśliwym, wydawałoby się, zamążpójściu, oskarżyła męża o gwałt małżeński i chodzi na terapię.
Nie wiem, co o tym myśleć. Bliska znajoma zasugerowała kiedyś, że bagatelizuję swój problem i spycham go w podświadomość. Zarzuciła mi również, że lekceważę odczucia innych kobiet, a jeśli myślę, że „napastowanie” to część porządku rzeczy, to powinnam się leczyć. Nigdy nie chciałam nikogo zranić swoimi poglądami ani ich nie rozgłaszam z katedry. Mam udane, pełne życie i nie wracam do wspomnień związanych z utratą dziewictwa, nie gloryfikuję ich. Bardziej pamiętam cudowne wyprawy w góry, narodziny dzieci, olśnienie obrazem czy książką. To dla mnie rzeczy ważne, a nie to, czy szef „obcina” mnie wzrokiem lub coś sobie roi w głowie.
Jolanta
***
Droga Jolu!
Są w Twoim liście dwa nurty, przeplatają się i kluczą. Jeden z nich popieram – nawołujesz do umiaru i równowagi w ocenie rzeczywistości, do postrzegania spraw w należytych proporcjach, bez histerii. Jest to zarówna kwestia wrażliwości, jak i hartu ducha – odziedziczonych lub wyuczonych doświadczeniem. Sprawiasz wrażenie osoby skłonnej wiele zaakceptować i zrozumieć, niczym zjawiska występujące w przyrodzie. Taki dystans pomaga żyć bez budowania zamków na lodzie. Myślę, że ludzie z Twojego otoczenia zawsze mieli ten luksus, iż nie stawiałaś im zbyt wysoko poprzeczki. Nie jest w sumie istotne, jak to wpływa na nich – czy Cię za to lubią, czy czują się rozleniwieni i więcej im wolno, bo ich nie oceniasz… Ważne są konsekwencje, które Ty ponosisz. A kilka bym znalazła.
To, co mnie niepokoi, to ten drugi wątek — np. pisanie napastowania w cudzysłowie. Jakby zjawisko było według Ciebie wymysłem niewartym traktowania serio. Oczywiście, nie ponosisz żadnej winy za swój sposób reagowania na pewne sprawy. Wychowałaś się praktycznie sama, radziłaś sobie nieźle ze światem, nawet bałabym się stwierdzić, czy to do końca złe, że nie przekazano Ci pewnego poczucia hierarchii, dobra i piękna — w opozycji do tego, co niesłuszne i godne napiętnowania. Jako romantyczka i idealistka w nieciekawym, delikatnie mówiąc, otoczeniu cierpiałabyś strasznie. Trzeźwość i praktycyzm pomogły Ci przetrwać najtrudniejsze chwile. Aż znalazłaś lub zbudowałaś własny, lepszy świat. Odkryłaś piękno, harmonię, oddzieliłaś rzeczy ważne od mniej ważnych. Bardzo się z tego cieszę.
Pamiętaj jednak, że każdy człowiek jest inaczej skonstruowany i porównywanie się na pewnych płaszczyznach nie ma sensu. Różne są biografie, rozmaite progi wytrzymałości. Jedni chcą się przytulać do wszystkich bez okazji, dla innych muśnięcie obcego ciała jest jak oparzenie – niekoniecznie dlatego, że doznali zła – czasem po prostu nie lubią i już!
A już sfera seksualności, ta najintymniejsza, to coś więcej niż zespół osobniczych cech. Poprzez seks manifestuje się władza i zniewolenie, nie tylko uwielbienie drugiego człowieka i radość. Dlatego ludzie dobrze reagują na kampanie społeczne, rozumieją ich ważność, szukają coraz śmielej swojej tożsamości, określają własne granice w tej dziedzinie.
Nie chciałabym Cię urazić, bo na to nie zasługujesz. Nic jednak nie poradzę na to, że niektóre Twoje refleksje napawają mnie smutkiem. Smutne jest dla mnie to, że elementy przemocy seksualnej wobec siebie jako dziecka osoba dorosła może postrzegać jako coś w rodzaju normy. Smutne, że myślisz tak dlatego, bo nikt nie walczył w Twojej obronie. Smutne, że akceptujesz jawnie samcze zachowania mężczyzn, ponieważ kultura i rozum wyróżniają człowieka, i w określonych sytuacjach każą mu nad instynktami panować, dla ogólnego dobra i porządku. Zwierzakami możemy być we własnej sypialni – i to pod warunkiem, że wszyscy obecni są w tym samym nastroju. Tymczasem, opisujesz koleżankę trochę tak, jakby miała manię prześladowczą na punkcie przemocy, bo przecież nic specjalnego się nie dzieje… Tacy są faceci… Błąd. Dla Ciebie taksujące spojrzenie mężczyzny jest powodem do pobłażliwego uśmiechu. Dla innej kobiety może być obrazą i zagrożeniem.
Nie wiem, czy powinnaś się leczyć, ale spróbuj zrozumieć kobiety przynajmniej tak dobrze, jak rozumiesz mężczyzn. Nieważna jest tu opinia urażonej dziewczyny, lecz Twoje własne przeczucie. Jak sądzisz? Czy na pewno młodzieńcze problemy zostały skutecznie rozwiązane poprzez rodzinne szczęście? Odpowiedź na to pytanie wymaga wielkiego, uczciwego wmyślenia się w siebie. Postawa typu „znam sto milionów rzeczy fajniejszych od seksu” jest OK, ale czasem skrywa zadry. Wiem z doświadczenia, że wszystko zostawia w nas ślad. Nie tylko widok górskiej przełęczy.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze