Dzieci sieci
MARIANNA KALINOWSKA • dawno temuMamy coraz więcej gadżetów i coraz lepsze narzędzia do komunikowania się, ale jesteśmy coraz bardziej samotni i sfrustrowani. Miejscy samotnicy, każdy w swoich słuchawkach, w drodze donikąd. A może cała nadzieja w telepatii? Powstaniemy od monitorów i znów będziemy się kochali naprawdę?
Mamy coraz więcej gadżetów i coraz lepsze narzędzia do komunikowania się, ale jesteśmy coraz bardziej samotni i sfrustrowani. Miejscy samotnicy, każdy w swoich słuchawkach, w drodze donikąd. A może cała nadzieja w telepatii?
Internet to potęga. Wielki, wspólny mózg wszystkich ludzi. Dzięki niemu gospodynie domowe (i gospodarze domowi) znajdują pomysły na dzisiejszy obiad, naukowcy dzielą się wynikami swoich badań, a lekarz z Australii konsultuje pacjenta z Austrii. Zoofile mają stały, wirtualny dostęp do krów i innych zwierząt, hakerzy do banków, policjanci do złodziei, a ja do wuja z Australii, co to chodzi do góry nogami, a jednak mogę go zobaczyć na skajpie, jak siedzi na krześle w salonie i wcale nie spada.
Wszystko za pomocą światłowodu. Wszystko w czasie rzeczywistym. Cuda wianki. Często zastanawiam się, jak mogliśmy wcześniej w ogóle żyć bez sieci? Jak działał świat? Czy w przyszłości historia ludzkości będzie dzielić się na czas przed Chrystusem, między Chrystusem a Internetem i na czas internetu? A może raczej: Czas Internetu?
A świat sprzed telefonu komórkowego? Większość filmów nakręconych do późnych lat 80. XX w nie miałaby sensu, gdyby bohaterowie mieli takie urządzenie. Każdy do każdego mógłby w każdej chwili zadzwonić i po sprawie. Pamiętacie dzielnych amerykańskich gliniarzy z Miami Vice i ogromny telefon wielkości cegły zendrówki, który wozili w swym służbowym kabriolecie? Gdyby tylko mieli wtedy jeszcze Internet, nie musieliby tyle wydawać na benzynę. Świat przestępców byłby na wyciągnięcie ręki. Niedalekie, tyle tylko, żeby móc trafić w mysz. Oczywiście komputerową.
A co by było, gdyby Dempsey i Makepeace mieli Facebooka?
My mamy wszystko na jedno kliknięcie. Cały wielki świat pod palcami! Śpimy z iPhonami i innymi cudeńkami (trudno to, co masz w kieszeni, nazwać jeszcze telefonem) pod poduszką, dostępni dla całego świata noce i dnie. Żyjemy on-line i śpimy on-line. Czuwamy stale jak psy, głodni pieszczot w postaci pozytywnych komentarzy pod naszymi blogami, listów od przyjaciół z całego świata, od wspaniałych kochanków i kochanek, nadzwyczajnych ofert pracy. W telefonach i komputerach są nasze dawne urzędy pocztowe, apteki, kina, kasyna, dilerzy, krewni i przyjaciele. Cały wielki świat pod palcami!
Tylko czy nie jest tak, że – paradoksalnie – mając wielki wachlarz możliwości, pogrążamy się w coraz większej samotności? Zamykamy się, każdy w swojej przeglądarce, jak ślimaki w skorupach. W sieci można wszystko. Bezpiecznie, czysto: jest seks bez HIV, choć bez gumy – z kim chcesz, jak chcesz i kiedy chcesz. Jest i grupa wsparcia, gdzie można przyznać się do wszystkiego jak na spowiedzi. Są kochankowie i kochanki, a wybór jak na końskim targu w Bodzentynie. I co? Lepiej nam, kiedy mamy wszystko na jeden klik? Bardziej efektywnie wybieramy partnerów, bo przecież kompatybilność charakterów można sobie zmierzyć za pomocą różnych testów? Jesteśmy szczęśliwsi i mamy więcej czasu, żeby poleżeć na łące?
W kawiarniach siedzimy obok siebie, każdy wpatrzony w ekran swojego komputera. Każdy ma swoje słuchawki ze swoją muzyką. Każdy ma swój telefon i swoje prywatne w nim życie. Powoli, niezauważenie tracimy umiejętność komunikowania się za pomocą słów – tych, które wychodzą z ust w postaci odpowiednio modulowanego głosu, nie tych pisanych. Porzucamy się nawzajem jak szmaciane lalki. Speed dates robią furorę. Jak nie ten, to inny. Mam cały Internet takich jak ty, a właściwie nawet lepszych, mówi moja znajoma do facetów poznanych w sieci, kiedy coś idzie nie po jej myśli.
Dociera do nas coraz więcej informacji, ale coraz mniej rozumiemy.
A jak jest z odpowiedzialnością, kiedy każdą znajomość można zakończyć jednym klikiem? Czy w dzisiejszych czasach powiedzenie postawić na kimś krzyżyk nie nabiera całkiem innego znaczenia? (patrz na górny róg swego ekranu, toż to krzyż św. Andrzeja). Po co dźwigać na swoich plecach problemy drugiego człowieka/ jej za małe piersi/ jego depresję/ inne/ i podejmować walkę, starać się, kiedy można kliknąć i poszukać w portalu lepszego modelu?
A propos piersi. Grupie chłopców, wychowanych w sieci, pokazano fotografie kobiecych piersi – sztucznych i prawdziwych. Okazało się, że żaden z nich nie zaakceptował kobiecego ciała w oryginale, oceniając nietknięte skalpelem biusty jako brzydkie. Granica między realem a wirtualem zaciera się coraz bardziej.
Real już nie wystarcza. Jest za mało atrakcyjny. Dlatego siedzimy całymi dniami na fejsbuku, tracąc czas na dyrdymały. Tam jest przyjemnie, bo każdy z nas może być tym, kim zawsze chciał być. Uporczywie tracimy godziny życia (a jest ich przecież określona ilość) na lepienie lepszych wersji siebie. Jednocześnie w realu coraz częściej się rozwodzimy, rodzimy coraz mniej dzieci, a nasze kontakty są coraz bardziej powierzchowne i płaskie.
Nie chcę marudzić. Jest, jak jest. Dokądś dojdziemy, jakoś się to skończy. Być może cała nadzieja w telepatii. Profesor Jerzy Vetulani, międzynarodowej sławy neurobiolog z Krakowa w swojej znakomitej książce Mózg: fascynacje, problemy, tajemnice pisze, że jest właściwie pewien, że ludzkość stoi u progu wynalezienia sposobu, jak się porozumiewać telepatycznie. Będzie to taki sam cywilizacyjny skok, jak w przypadku odkrycia umiejętności mowy. Wtedy nasze komputery będą w naszych głowach, ciągle z nami.
Powstaniemy od monitorów i znów będziemy się kochali naprawdę?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze