Trzydziestoletni maminsynek
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuOd chwili narodzin mama okazywała mu miłość, wyrażając ją w gotowaniu ulubionych potraw, sprzątaniu zabawek czy ścieleniu łóżka. Chłopiec rósł, a mama wciąż czytała w jego myślach i usuwała kłody spod nóg. Kiedy maminsynek dorośnie i założy rodzinę, spróbuje powielić schemat – niech kolejna kobieta upiększa mu życie. Problem pojawi się, gdy wyobrażenia jego wybranki o byciu żoną odbiegają od tego schematu.
Od chwili narodzin mama zalewała go czułością, na każdym kroku okazywała miłość, wyrażając ją w tak prozaicznych czynnościach jak gotowanie ulubionych potraw, sprzątanie zabawek czy ścielenie łóżka. Chłopiec rósł, a mama wciąż czytała w jego myślach i usuwała kłody spod nóg, byleby tylko jej oczko w głowie mogło skupić się na sprawach najbardziej istotnych – na sobie.
W zamian nie oczekiwała niczego, tak bowiem pojmowała swą życiową rolę. Nie myślała o tym, że nie pozwala dziecku dorosnąć, stać się człowiekiem samodzielnym i odpowiedzialnym oraz wrażliwym na tyle, by dostrzec innych.
Kiedy maminsynek dorośnie i założy rodzinę, mechanicznie spróbuje powielić utarte schematy – niech kolejna kobieta upiększa mu życie. Problem pojawi się, gdy wyobrażenia jego wybranki o byciu żoną odbiegają od tego schematu.
Joanna (29 lat, fizjoterapeutka z Gdańska):
— Wychowywałam się w bardzo szczęśliwej rodzinie. Mój tata szanował mamę i nosił ją niemal na rękach. Nam poświęcał mnóstwo czasu i uwagi. Mama była – i jest do dziś – bardzo ciepła, pogodna. To nasza ostoja. Tworzyli wspaniały małżeński team, a nam wyczarowali cudowny dom. I ja, i brat zawsze wiedzieliśmy, że dla rodziców jesteśmy najważniejsi, że zawsze możemy liczyć na ich akceptację, wsparcie i realną pomoc.
Kiedy poznałam Pawła, wydawało mi się, że jest to człowiek, na którego czekam, że razem stworzymy ciepły dom. Szczęśliwe życie rodzinne to był dla mnie priorytet. Prawdę mówiąc nie wyobrażałam sobie siebie w innej opcji. Mieliśmy piękne plany, a szanse na ich realizację były całkiem spore, ponieważ także on wychował się w domu pełnym miłości i poszanowania tradycyjnych wartości, przynajmniej tak to wyglądało.
Mój chłopak, a niedługo później już narzeczony, był blisko z rodzicami, rodzeństwem i dziadkami – jego przywiązanie mnie wzruszało, wydawało mi się to takie niecodziennie. Celebrowaliśmy życie rodzinne, uczestniczyliśmy we wszystkich uroczystościach: rocznicach, imieninach, urodzinach i innych familijnych jubileuszach. Nasze życie przypominało kadry z reklamy popularnej herbaty.
Wszystko zmieniło się, gdy urodziły się dziewczynki. Przestałam pracować, by zająć się bliźniaczkami. Nim się spostrzegłam, i Paweł, i jego rodzina, sprowadzili mnie do roli gosposi i opiekunki do dzieci, tym samym pozbawiając mnie i ambicji, i – jak dziś to widzę – inteligencji w ogóle. Niby mieszkaliśmy sami, ale i teściowa, i jej matka, niemal ciągle były u nas. Nie pomagały mi broń Boże, zawsze jednak mogłam liczyć na dobre rady, wskazówki, komentarze i instrukcje – nie tylko w zakresie opieki nad niemowlakami, ale prowadzenia domu, no i – a jakże — obsługi Pawełka.
Podpowiadały mi, jak sprzątać w szafie, czym myć lustra i jak podać mięso, by mężowi smakowało. Doprowadzało mnie to do szału, nie jestem bowiem typem pokornej panienki. Stawiałam się, walczyłam o nas. Paweł uważał, że się czepiam i przesadzam, że mama i babcia chcą dobrze, a jeśli nie jestem z nimi, to przeciwko nim, a to dobrze nam nie wróży!
Jako pan domu uzurpował sobie prawo do krytykowania mnie, zarządzania moim czasem (i myślami), wymagania ode mnie tego i owego, sam za to w domu nie robił nic – oprócz zarabiania pieniędzy, rzecz jasna. Musiałam wszystkim zajmować się sama, nasz dom stał się kalką domu Pawła – tylko że ja za cholerę nie chciałam grać roli, w jakiej się realizowała jego matka. Nie chciałam być rodzinnym podnóżkiem.
Najbardziej mnie bolało, że źle mnie traktował, strasznie się do mnie odzywał i mówił takie rzeczy, że wstydzę się o nich pamiętać. Wciąż porównywał mnie do matki, ona wyznaczała standardy, niemal się do niej modlił — miałam w niej rywalkę nie do pokonania. Coraz częściej kłóciliśmy się, aż w końcu usłyszałam, że życie ze mną i dziewczynkami to koszmar i pomyłka, a rodzice mieli rację – nie nadaję się na żonę dla tak fantastycznej jednostki, jaką jest mój mąż!
Niezbyt długo wytrzymałam w takiej chorej atmosferze. Nie zgadzam się na bylejakość i smutne życie. Poddałam się. Wyprowadziłam się do rodziców – mieszkam u nich już pół roku. Cieszę się, że mogę liczyć na ich pomoc, zarówno emocjonalną, jak i finansową. Sama nie dałabym sobie rady – i ze zrujnowanym życiem, i z pogrzebanymi marzeniami.
Paweł mówi, że nas kocha i tęskni, że zrozumiał, jak bardzo nas krzywdził. Pewnie wrócę do niego, by dać nam szansę, tylko się boję. Teraz żyję nadzieją, ale kiedy wejdę w to wszystko raz jeszcze, a on nas ponownie zrani…
Magda (30 lat, nauczycielka z Warszawy):
— Moje dzieciństwo to koszmar. Trudno się temu dziwić — matce alkoholiczce i apodyktycznemu ojcu ciężko było stworzyć dom, o którym można byłoby powiedzieć szczęśliwy. Moja codzienność to niekończące się kłótnie i awantury, brak ciepła i miłości, niepewność jutra. Kiedy płakałam – a robiłam to często, wyobrażałam sobie ucieczkę z tego szamba i marzyłam, że kiedy dorosnę, poznam kogoś, z kim stworzę prawdziwy dom.
Kiedy spotkałam Błażeja, oszalałam ze szczęścia. Nie był ani szczególnie przystojny, ani nie porażał inteligencją czy obłędną fortuną. Nie uganiały się za nim dziewczyny – był do bólu przeciętny. Miał jednak coś, czego w mężczyźnie szukałam - był dobry, czuły, wydawało się, że kocha mnie bardziej niż siebie. Pobraliśmy się i przez jakiś czas było nam razem dobrze. Bawiliśmy się w małżeństwo i wspólne życie, ale z czasem euforię przyprószyła szarzyzna codzienności.
Zaczęło się prawdziwe życie i wyszło szydło z worka – Błażej zmęczył się codziennością, a do mnie zaczęło docierać, że wyszłam za maż za kogoś, kogo w ogóle nie znam. Mój mąż przestał się starać i postanowił żyć według schematu, który znał z domu rodzinnego. Już nie gotował co drugi dzień obiadków i nie sprzątał mieszkania w soboty. Przychodził z pracy, włączał komputer i tyle go widziałam. Zjadał to, co mu przygotowałam, ale nie mówił dziękuję i nie wstawiał nawet naczyń do zlewu. Wszak to był mój obowiązek — w jego domu to się świetnie sprawdzało. Ubrania rzucał tam, gdzie stał i jeszcze pienił się, że nie paruję i nie zwijam w rolki wypranych skarpet. Czułam się jak jego matka, ale to nie moja bajka. Denerwowało mnie to, próbowałam z nim rozmawiać i coś naprawić. Wierzyłam w nas i kurczowo trzymałam się nadziei, że nie jest za późno, że nam się uda, ale to były tylko pobożne życzenia.
Kiedy urodził się Tomek, wpadłam w depresję. Przyczyniły się do tego i hormony, i sytuacja życiowa. Nie dość, że byłam słaba i przygnębiona, to dodatkowo, jak to mówią, nie wyrabiałam na zakrętach. Wszystko było na mojej głowie – i dziecko, i dom. Do tego to obezwładniające poczucie osamotnienia i wewnętrznej pustki… Pomoc męża ograniczała się do wyrzucania śmieci i wylewania wody z wanienki po kąpieli małego. Nie interesowało go nic poza samym sobą. Z nikim i z niczym się nie liczył, wszystko mu się należało. Niczego nie potrafił też docenić. Robił sceny, awanturował się i wylewał złość — żyliśmy w rytmie, jaki wyznaczały jego humory.
Mój mąż grał swojego ojca, którym tak bardzo gardził. Kiedy mu to wyrzucałam, wzruszał ramionami i mówił, że jest mu przykro, ale taki właśnie jest, a gdyby wiedział, że rodzina to taki kierat, nigdy by się na coś takiego nie zdecydował. Do tego trafiła mu się straszna żona – niezaradna, zrzędliwa, roszczeniowa i czepialska. Jego matka jakoś sobie radziła i z obowiązkami, i z humorami ojca, więc i ja powinnam w końcu wziąć się w garść, i zamiast skupiać się na walce z nim, działać.
Jest mi źle. Czasem marzę o tym, żeby zniknąć – wyjechać z dzieckiem, wystawić mężowi walizki za drzwi… Niestety żadne rozwiązanie nie wydaje mi się ani racjonalne, ani dobre — znalazłam się w sytuacji bez wyjścia. Złapałam się na tym, iż jego groźba, że nas zostawi i wyprowadzi się do mamy, stała się dla mnie światełkiem w tunelu i nadzieją na nowe, lepsze życie.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze