Ojciec się zmienił
CEGŁA • dawno temuMoje małżeństwo trwało zaledwie 6 miesięcy, byłam zmuszona wyjść jak stoję z domu męża i wrócić do ojca. Mąż uderzył mnie przy pierwszej byle sprzeczce i dla mnie było po miłości. Sromotny był to powrót i upokarzający, na pewno zaskakująco szybki, jednak nie mam na razie pracy, a tym samym innego wyjścia. Zagadką pozostaje dla mnie mój tata, którego po powrocie niemal nie poznaję, a przynajmniej przestałam rozumieć. On za wszystko i wszystkich się modli i zmienił zapatrywania na najważniejsze kwestie w życiu o 180 stopni, w tym na rozwód.
Droga Cegło!
Moje małżeństwo trwało zaledwie 6 miesięcy (pewnie jestem rekordzistką takich smutnych rekordów), po czym byłam zmuszona wyjść jak stoję z domu męża, a w zasadzie teściów, i wrócić do ojca, od którego wyprowadziłam się w dniu ślubu. Sromotny był to powrót i upokarzający, na pewno zaskakująco szybki, jednak nie mam na razie pracy, a tym samym – innego wyjścia.
Samą decyzję oceniam mimo wszystko jako słuszną. Mąż uderzył mnie przy pierwszej byle sprzeczce i dla mnie było po miłości – miałam tylko lekki problem ze zrozumieniem, jak mogłam aż tak się pomylić czy też raczej oślepnąć, ostatecznie znałam męża 4 lata.
Zagadką pozostaje dla mnie teraz mój tata, którego po powrocie niemal nie poznaję, a przynajmniej przestałam rozumieć. Oboje przeżyliśmy świadomie i boleśnie śmierć mamy po długiej, wyniszczającej chorobie, wiele nas łączy. Może z wyjątkiem tego, że po tym fakcie tata zwrócił się ku Kościołowi i tam znalazł pociechę, której wcześniej nigdy nie szukał, właściwie nawet nie praktykował. Teraz za wszystko i wszystkich się modli (za mnie też) i zmienił zapatrywania na najważniejsze kwestie w życiu o 180 stopni.
W czym problem? Ano w tym, że tata nie jest w stanie zaakceptować mojego pospiesznego rozwodu i dzień w dzień zatruwa mi życie gderaniem na ten temat. Faktu pobicia jakby nie przyjmuje do wiadomości, nie uznaje tego za wystarczający powód i powtarza, że o małżeństwo walczy się latami, a nie rezygnuje po kilku miesiącach z powodu „klapsa”, bo to niedojrzałość.
Początkowo byłam na niego tak zła, że małostkowo podejrzewałam, iż żałuje głównie pieniędzy (niemałych), jakie wydał na ślub i wesele córki. Szybko się zreflektowałam i skarciłam za te myśli – znam ojca, pamiętam nasze wspólne rodzinne życie i wiem, że to najlepszy człowiek, mężczyzna, jakiego można spotkać. Opatruje chore gołębie, przygarnia koty i psy, szalik by zdjął w zimie i dał bezdomnemu. Taki był zawsze, jeszcze przed nawróceniem. A jak on opiekował się mamą, zwłaszcza pod koniec! Jak oni się kochali i jak mama musiała być mimo wszystko szczęśliwa, odchodząc w obecności tak kochającego człowieka…
Z tego samego powodu tata wykorzystuje moje niepowodzenie i chwilową obecność w domu: żeby mi uświadomić, jaka jestem słaba i lekkomyślna. Związek jego zdaniem trzeba budować, szanować, czcić, walczyć o siebie, nie rezygnować. Kiedy przypominam sobie zaciśniętą piąchę mojego szanownego małżonka, rzygać mi się chce od tych kazań!
Kocham ojca i nie chcę go ranić, niestety to on rani mnie, chyba bez złośliwości, gdyż nigdy takich cech nie miał. Z przerażeniem myślę, ile czasu jeszcze zajmie mi stanięcie na nogi i wyprowadzenie się dokądkolwiek – na razie jesteśmy na siebie skazani, a ojcu wydaje się, że robi coś dobrego, leczy moją duszę i kształtuje słaby charakter. Między wierszami wyczytuję, że marzy o moim pojednaniu z byłym mężem – nie dlatego, że go specjalnie kocha czy poważa, ale dla zasady. I martwi się, żebym nie była w życiu sama, zdana na siebie. Kiedy mu raz wykrzyczałam, że lepiej być samej niż z damskim bokserem, oświadczył, że nie mam pojęcia, co to jest samotność, ani co to jest negocjacja, za wielką jestem gówniarą, żeby pojąć, że udane małżeństwo buduje się w pocie czoła i czasem we łzach…
Mnie takie życie nie interesuje. Ale boję się stracić tę część mojego ojca, która jest wspaniałym, dobrym, najbliższym mi człowiekiem, który zapewne nigdy mnie zdradzi ani nie odwróci się ode mnie. Najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek miałam i mieć będę. Boję się, bo coraz częściej nie potrafię z nim wytrzymać w jednym pokoju!
Ośka
***
Droga Osiu!
Sądzę, że poza szokiem, Twoim największym problemem w tej chwili jest totalne osamotnienie, które zresztą po części dzielisz z tatą. On również nie umie się odnaleźć po śmierci mamy. Jej nieobecność mogła w znacznym stopniu zweryfikować losy Was obojga, także – Twojego małżeństwa. Nigdy nie wiadomo na przykład, czy mając Ją przy sobie, nie wybrałabyś inaczej – kiedy indziej, kogoś innego.
Teraz narzuca się pytanie o innych, o przyjaciół, bliskich znajomych. Często jest tak, że po trudnym rozwodzie odsuwają się na moment lub na dłużej z prostej bezradności. Lub decydują się wesprzeć tylko jedną ze stron konfliktu. Nie wiem, jak to było u Ciebie, z listu jednak wnioskuję, że nie za bardzo możesz wyjść z domu i porozmawiać z kimś życzliwym, kto pomoże Ci zdystansować się do poglądów taty i — dla odmiany — utwierdzi Cię w słuszności podjętej decyzji.
Bo nawet nie znając szczegółów sprawy, zakładam, że ta decyzja BYŁA słuszna. Owszem, istnieją mediacje i terapie dla dwojga. Niektórzy ludzie potrafią wyleczyć się z przemocy. W tym celu jednak konieczna jest wiara i dobrowolność z obu stron. Skoro w Tobie tej wiary i woli nie ma, na pewno z czegoś to wynika. I miałaś prawo nie działać pod przymusem kulturowym czy obyczajowym, i nie ratować tego małżeństwa na siłę.
Spróbuj przede wszystkim nie rozpatrywać rozwodu w kategoriach osobistej klęski, skandalu czy zawodu, jaki sprawiłaś tacie. On miał prawdopodobnie szczęśliwy, spełniony związek z mamą i głęboko przywiązał się – światopoglądowo i emocjonalnie – do tego przypadku indywidualnego, z którego z czasem uczynił jedyny obowiązujący model. O tym, że był to związek oparty na wyłączności i silnej wzajemnej zależności, świadczy obecna izolacja ojca, ucieczka w wiarę, niechęć do zaakceptowania sytuacji bardziej złożonych czy choćby otwarcia się na ich istnienie. Oskarżając Cię o dezercję i niedojrzałość, kieruje się Twoim dobrem, ale rozumie je w sposób bardzo tradycyjny i uproszczony, w zasadzie dziś już nie do przyjęcia. Co, jak słusznie napisałaś, nie czyni go złym czy nieżyczliwym Ci człowiekiem – przeciwnie, myślę (jak i Ty zapewne), że ojciec niewyobrażalnie Cię kocha i się o Ciebie martwi, ale, podobnie jak Ci oddaleni przyjaciele, czuje bezradność. I jak mantrę powtarza jedyne znane sobie, proste nauki, w obawie, że to uchroni Cię przed samotnością.
Szanując Jego dobre chęci, musisz koniecznie pokazać Mu z czasem – za pomocą czynów, nie słów – że w życiu istnieją rozmaite wartości, formy spełnienia, a trwanie w nieudanym małżeństwie nie znajduje się na Twojej liście. Prędzej czy później odnajdziesz swoją drogę, wyprowadzisz się, zaczniesz nowe życie. Towarzysząc Ci z boku, tata zrozumie wreszcie, co może dać Ci szczęście i zadowolenie. Jaki jest Twój model. I przestanie się o Ciebie martwić.
A póki co, zaciśnij zęby i szukaj chwilowych odskoczni od Jego tyrad, cały czas pamiętając, jak wielkie masz w Nim mimo wszystko oparcie. Dach nad głową i dozgonna miłość to dary, za którymi wielu z nas tęskni bezskutecznie przez całe życie…
Pozdrawiam Cię mocno w tych trudnych chwilach!
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze