Jestem złą kobietą!
CEGŁA • dawno temuByłam przez 6 lat związana z żonatym mężczyzną. Czyli potępiona. Ja, nie on, naturalnie. Żyłam w potrójnym kłamstwie. On okłamywał mnie, że jest w separacji z żoną ze względu na dobro dzieci, ja okłamywałam siebie, że w to wierzę, ją okłamywano, bo o niczym nie wiedziała. Mam 30 lat, męża, firmę, dziecko. Spokojnie i chłodno obserwuję męża. Jest kochany, ale… nie wiem, czy nie jestem oszukiwana – to już będzie moje przekleństwo na całe życie.
Droga Cegło!
Zadręczam się problemem takiej a nie innej moralności – kiedy powstała, czego jest wytworem tak naprawdę? Byłam przez 6 lat związana z żonatym mężczyzną. Czyli potępiona. Ja, nie on, naturalnie. Żyłam w potrójnym kłamstwie. On okłamywał mnie, że jest w separacji z żoną ze względu na dobro dzieci, ja okłamywałam siebie, że w to wierzę, ją okłamywano, bo o niczym nie wiedziała.
Do czasu. Spuściłam go ze schodów. Poszłam na terapię. Nauczono mnie, jak szanować siebie i innych. Chyba zrozumiałam. Teoretycznie poszłam do przodu. Mam 30 lat, męża, firmę, dziecko. Spokojnie i chłodno obserwuję męża. Jest kochany, ale… nie wiem, czy nie jestem oszukiwana – to już będzie moje przekleństwo na całe życie. A teraz dręczy mnie jeszcze coś innego.
Starsza siostra śledziła moje życiowe perturbacje bez słowa komentarza. Ostatnio jednak źle się czuła, była krótko w szpitalu i sądzę, że z tego powodu zebrało jej się na szczerość. Ona i szwagier są małżeństwem 15 lat. Każde z nich ma od bardzo dawna innego partnera. Przesadziłabym, nazywając to szokiem, ale jestem zdezorientowana. Nigdy się tego nie domyślałam. Powodem było podobno niedopasowanie fizyczne.
Zainicjowała to siostra, związała się z samotnym mężczyzną, rówieśnikiem, i nadal się z nim spotyka na odświętny seks. Szwagier od razu to zaakceptował, jak ona twierdzi. Podobno… szanuje ją za to, że od razu mu powiedziała. Po kilku latach on równie jawnie kogoś sobie znalazł, młodszą kobietę, która w międzyczasie została mężatką, ale dla ich sprawy nie miało i nie ma to znaczenia. Na dodatek są to wszystko ludzie z ich domowego grona towarzyskiego – wszyscy się znają, lubią, akceptują sytuację. Spotykają się na imprezkach, razem bawią, przyjaźnią, jeżdżą na wczasy i działki…
Trudno mi w to uwierzyć, a może jestem zacofana? Lub co gorsza odziedziczyłyśmy z siostrą po kimś gen zdrady? Na pewno nie po naszych biednych rodzicach, którzy rwaliby sobie włos z głowy, gdyby wiedzieli.
Faktem jest, że nigdy nie ufałam mężowi i nie traktowałam „pisanych” zobowiązań poważnie, chociaż mnie nie zawiódł lub tak mi się wydaje. Sama wprawdzie, po swoich przeżyciach, nie mam ciągotek do skoku w bok, ale zakładam, że wynika to z zaabsorbowania wychowaniem dziecka, codziennymi obowiązkami. Nie zadaję sobie pytań filozoficznych, gdyż boję się odpowiedzi. Rozważam, czy powinnam wrócić na terapię i powiedzieć o swoim „odkryciu”, ale w sumie po co? Problem w tym, że co właściwie mam przepracować? To, że nikomu już nigdy nie uwierzę, tak samo, jak nie wierzę sobie?
Znak zapytania w moim życiu zawisł w niedobrym miejscu i momencie, jak miecz nad głową. Wszystko straciło sens. Nie mam systemu wartości do wyznawania i obrony. Jestem pusta w środku i nic już nie wiem.
Grażyna
***
Droga Grażyno!
Zagubienie w świecie wartości jest w naszej kulturze sprawą naturalną, a Twoje rozterki nie są wyjątkiem. Mnóstwo ludzi cierpi i miota się „na podobny temat”. Mnie na przykład bardzo pomógł mój wykładowca etyki na studiach. Zwrócił nam uwagę na pewien fenomen: nawet kiedy odedrze się człowieka z wszelkich kontekstów, pozbawi się go korzeni, tradycji, wyznania oraz indywidualnych, osobniczych cech – zawsze pozostaje jakiś zrąb wartości wspólny dla wszystkich. Trzeba by bardzo daleko sięgnąć wstecz, by odkryć, skąd się to wzięło. Nieważne jednak, czy weźmiesz dekalog, czy spiszesz sobie tych zasad kilkadziesiąt: na dole, pod kreską, suma sprowadza się z reguły do jednego: nie krzywdzić.
Dostrzeżenie tego i zastosowanie we własnym życiu zażegnało niejeden kryzys duchowy, chociaż może wydawać się uproszczeniem. A Tobie, Grażyno, potrzebny jest właśnie prosty zabieg, który uporządkuje Ci rzeczywistość.
Przede wszystkim, nie wydaje mi się, byś szczególnie szanowała siebie. Bez tego oczywiście trudno jest szanować innych. Wniosek? Terapia nie zakończyła się sukcesem. Cały czas jesteś w okresie pokuty i żałoby po utraconej niewinności, jeśli wolno mi się tak wyrazić, a każdy sygnał, że inni też nie są „ideałami”, strąca Cię na dno rozpaczy i pozbawia radości życia. W efekcie krzywdzisz zarówno siebie, jak i swoich bliskich. A powinnaś przynajmniej spróbować dać sobie szansę. Bez tego, wybacz, nigdy nie wydoroślejesz.
Uśmiechnęłam się w tym momencie pisania, gdyż przypomniałam sobie swoje własne święte oburzenie sprzed 20 lat z kawałkiem: „Akurat! Jeśli dorosłość ma oznaczać akceptację tego, co złe, to ja dziękuję!”. I tak oto dotarłyśmy do sedna. Co było lub jest naprawdę złe w Twoim życiu i w Tobie, Grażyno? I jaką definicję chciałabyś przyjąć? Zapewne tak rygorystyczną, jak to tylko możliwe. Zostałaś wychowana przez przyzwoitych ludzi, złamałaś ich zasady, skazałaś samą siebie na wygnanie i potępienie. Teraz to samo robisz z własną siostrą, a może i z własnym mężem. Surowo oceniasz wszystkich. Koniec, kropka.
Musisz się opamiętać i zapobiec katastrofie. Jak? Przede wszystkim, nie wyolbrzymiając patetycznie swoich „win”. Nikt nikomu nie obiecywał, że rozwodów nie będzie. One istnieją i prawdopodobnie w trakcie swojego związku z żonatym mężczyzną na to liczyłaś, bo partner dawał Ci ku temu podstawy. Może sam w to wierzył przez dłuższy czas? Ale czy to, że zostałaś mniej lub bardziej cynicznie (w uczuciach nic nie jest pewne do końca) oszukana, oznacza, że całe odium tej historii ma obarczać Ciebie? Co mnie naprawdę irytuje i przeraża, to fakt, że kobiety wciąż fundują sobie to piekiełko poczucia odpowiedzialności absolutnie za wszystko, bez względu na okoliczności.
Zostaw w spokoju przeszłość, Grażyno. Twój były ukochany został z żoną. Powiedział jej czy nie – jego sprawa i jego piekiełko. Skrzywdził dwie osoby i niech się z tym wozi. Nie przypisuj sobie dożywotniej roli femme fatale i nie podejrzewaj też wszystkich mężczyzn o niewierność, bo zniszczysz własne małżeństwo, zanim zdążysz zauważyć, czy jest udane. A napisałaś w dłuższej wersji listu do mnie, że Twój mąż zna Twoją przeszłość… Rozmawiałaś z nim… I co? Zerwał z Tobą, wynajął detektywa? Ty po prostu uparłaś się, żeby zrobić sobie krzywdę – tak to przynajmniej z boku wygląda.
I na koniec sprawa siostry. Całkiem osobna – nie wiem tylko, czy zdajesz sobie z tego sprawę. Jej model życia – liberalny, hippisowski, anarchistyczny, nihilistyczny, nazywaj go, jak chcesz – to jej osobista sprawa. Jej i męża. Odnoszę wrażenie, że nie opowiedziała Ci o sobie z powodu wyrzutów sumienia ani w ramach przestrogi — to Ty tak to interpretujesz, w myśl zasady, że ludzie w chorobie się „rozklejają”. Podkreśliła natomiast wyraźnie, że sprawa rozgrywa się za zgodą wszystkich zainteresowanych i przy minimalnych stratach, czyli – bez cierpienia. Oczywiście, nie musisz w to wierzyć. Ale źle zrównoważona konstrukcja tego typu już dawno by runęła, gdyby ktoś się zbuntował.
Dlatego też sądzę, że swoimi zwierzeniami siostra chciała… Ci ulżyć. Powiedzieć między wierszami: jesteśmy tylko ludźmi. Jeśli nikogo nie krzywdzimy, nie powinniśmy się zbyt surowo osądzać. Nie musisz jej naśladować, ale możesz wykorzystać jej podpowiedź. Spróbować zrozumieć, że nie jesteś złym człowiekiem i zasługujesz na szczęście, w swojej własnej wersji.
Zamiast patrzeć chłodno na męża i zastanawiać się, „kiedy Ci to zrobi”, postaraj się do niego zbliżyć, sprawdzić, jak to smakuje. Wy dwoje możecie się nawzajem uratować przed zwątpieniem. To Wasz prywatny świat, Wasz czas i Wasz jeszcze nie odnaleziony skarb.
Z całych sił trzymam za was kciuki.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze