Jak porzucić dobrego człowieka
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuRozstanie przychodzi ludziom nad wyraz łatwo, co biorę za dowód, że żyjemy w czasach przyjemnych. Klasyczne rozstanie wymaga trzech tylko ruchów: znalezienia przyczyny dla rozejścia z koniecznym warunkiem, by wina leżała po drugiej stronie, pozyskania sojuszników w dalszych działaniach oraz bezpośredniego odepchnięcia. To ostatnie przebiega najczęściej hałaśliwie lecz i krótko: kojarzy się z usuwaniem zęba bez znieczulenia.
Nikt nie ma tak przes… jak święty.
(Profesor UJ, przyjaciel autora)
Kolega Urbaniuk pięknie napisał tu o oświadczynach: ja wstydliwie pominę dość przykry ciąg dalszy (ślub, małżeństwo), by skupić się na czymś wesołym. A przynajmniej tym, co wesołość zapowiada. Czyli – na rozstaniu.
Ta czynność przychodzi ludziom nad wyraz łatwo, co biorę za dowód, że żyjemy w czasach przyjemnych. Klasyczne rozstanie wymaga trzech tylko ruchów: znalezienia przyczyny dla rozejścia z koniecznym warunkiem, by wina leżała po drugiej stronie, pozyskania sojuszników w dalszych działaniach (ci wesprą przy różnych przeszkadzajkach, w rodzaju wspólnego majątku i gromadki zrozpaczonego potomstwa) oraz bezpośredniego odepchnięcia. To ostatnie przebiega najczęściej hałaśliwie lecz i krótko: w swej przykrości kojarzy się z usuwaniem zęba bez znieczulenia. Ała i po sprawie. Każdy ma jakichś znajomych, a nikt przecież nie przepuści okazji na wsparcie kumpla/koleżanki, jeśli tylko może przy tym kogoś skrzywdzić. Przyczyna zawsze się znajdzie i to bez trudu. Bo my, ludzie, raczej okropni jesteśmy. Najczęściej, jeśli ktoś sądzi w swym mniemaniu, że czyni dobro, znaczy to tyle, że źle rozpoznał swe krwiożercze instynkty.
Czasem jednak pojawi się prawdziwy kłopot, zakała rozstaniowa, nie pozwalająca na odlot ku życiu w wolności. Takiego drania pętającego stopy i rżnącego skrzydła tępym brzeszczotem zwiemy zwyczajowo dobrym człowiekiem. Oczywiście nie mogę posłużyć się przykładem własnym. Zawsze, podczas trwania rozstaniowej awantury, kiedy kobieta wywrzaskiwała mi w twarz wszelkie me przywary, milczałem z otwartą gębą, podziwiając trafność jej osądów. Koledzy też nie bardzo: z tego co wiem, od swych ukochanych słyszeli głównie, że na ich tle to nawet ja jestem w porządku.
Kim jest taki dobry człowiek? Czuły, a zarazem stanowczy kiedy trzeba. Inteligentny, zdolny do prowokującej rozmowy, nie ma jednak zwyczaju narzucać swych osądów. Pracowity i to tak, że dla najbliższej rozdrapałby sobie ręce do kości przy obrabiarce, a jednak, w weekend znajdzie siły by pognać z ukochaną do restauracji na ekskluzywną wyżerkę. Wysłucha i zrozumie, wybaczy błędy, przyniesie śniadanie do łóżka, stanie jak lew w obronie domowego ogniska, ale, w stosownej chwili zaleje się łzami niczym stado aligatorów, zdobywając stosowne punkty. Do czasu.
Dopuszczam możliwość, że piszę te słowa na próżno, bo też – czy istnieją jeszcze dobrzy ludzie? Nie znam takowych. Źródła historyczne wskazują, że ostatniego dobrego człowieka widziano w rejonach Przysłozboża w latach trzydziestych minionego wieku. Miejscowa ludność włożyła mu szyję w widły i tak powlokła do cyrku, gdzie służył za rozrywkę podczas przedstawień odpustowych. Beznadziejność mojego dłubania tutaj pogłębia jeszcze przekonanie, że jeśli nawet dobry człowiek gdzieś istnieje, to przeżywa swe przymioty w samotności. Kobiety uwielbiają przecież drani, a taki, wskutek dobroci, musi być nieśmiałą, zalęknioną jednostką, która, związana przez cnoty nie połapie się, że akurat przyszedł czas na zmysłowe zrywanie bluzki.
Jednak wyobraźmy sobie taki związek. W pierwszym jego okresie, kobieta, zapewne umordowana przez chamstwo, niezgulstwo i dziecięcy egoizm dzisiejszych facetów, odnosi wrażenie, że trzyma anioła w swej pościeli. Taki przecież zaraz naszykuje jedzenie i wysprząta chatę, będzie traktował jak damę, pomoże, wysłucha, kiedy nastanie jakiś kłopot, jedynie w tym celu by przytulić i pognać na złamanie karku, zaradzać nieszczęściu. Będzie cierpliwy. Wybaczy. Odrzucony pochlipie i przypełznie do domu, przyzna się do win wszelkich, obieca poprawę i tak dalej, kierowany przez swój wewnętrzny kompas prosto na spienione rafy. Z takim człowiekiem weekend będzie cudowny, tydzień wspaniały, roczek jakoś zleci, a potem tylko bezlitosne piekło nudy.
Ludzie, aby wytrwali przy sobie, muszą wyróżniać się konkretnym stopniem okropności i okrucieństwa międzyzwiązkowego. Nie za wiele tego, lecz i nie za mało. Dobry człowiek ze swej natury takowego warunku nie spełnia i w każdej innej sytuacji poleciałby na zbity pysk, do mdłej rzeki, gdzie ponurzy gondolierzy wożą porzuconych w łódkach stylizowanych na trumny. Niestety, kobieta chcąc przeprowadzić operację rozstaniową staje w oku problemu: z trzech opisanych schodków do rozejścia się, dwa już runęły. Znajomi raczej nie wesprą, gdyż człowiek dobry, wiadomo, jest bezcenny, oczywiście dopóki siedzi w cudzym domu. A przyczyn zwyczajnie brakuje.
Ponieważ nie ma czego się czepić, może warto sięgnąć po wypróbowane sposoby? Kobieta, przepędzająca kochanka, na którego akurat bicza brakło, wykrzykuje, że facet jej nie szanuje, lub że ogranicza. Najczęściej obydwa na raz. Terminy te nie znaczą nic w ludzkim życiu, w związku tym bardziej, niemniej są niczym czarodziejskie zaklęcie. Stajemy bezradni i nie wiemy co powiedzieć. Dobrzy ludzie mają swoje sposoby, na przykład spróbują szanować i nie ograniczać, wskutek czego staną się jeszcze bardziej nieznośni.
Drugi sposób polega na skłonieniu faceta, by sam odszedł. Ma ten walor, że zawsze lepiej nosić cierniową koronę porzuconego, choć tak naprawdę sami wbiliśmy ją sobie na łeb. Zadanie jest proste: wystarczy być wystarczająco okropnym dla partnera (kłócić się, bić, zdradzać), aby ten pękł i sobie poszedł. Dobry człowiek wyróżnia się daleko idącą odpornością a to dlatego, że zwyczajnie nie ma siebie za dobrego. To jego wielka tajemnica. Uznaje ciosy, wyzwiska oraz poroże zdobiące czoło w miejsce aureoli za coś najbardziej zasłużonego i niezawodnie poszuka sposobu na naprawienie wszystkich swoich win. Co będzie? Patrz wyżej.
Istnieje trzecia metoda, gwarantująca daleko idącą skuteczność, wymaga jednak cierpliwości i konsekwencji działania. W myśl niej, dobrego człowieka należy pogorszyć, co pozostaje w zgodzie z logiką świata całego. Z porzuceniem człowieka złego lub po prostu lekko popsutego nikt kto choć trochę kocha własne szczęście, nie będzie miał problemu. Pytanie o konkretne sposoby zbywam, rzucając jedynie sugestie. Rozpijmy drania wlewając wódkę do drinków proteinowych. Nasączajmy spirytusem sałatki greckie. Warto pisma o samochodach i diecie zamienić na świerszczyki, a komputer delikwenta zapełnić pornografią najprzedniejszego sortu. Zaciągnijmy takiego na walki kogutów. Zapiszmy się do satanistów by zażądać ślubu w stosownym obrządku. Podsuwajmy surowe mięso. Telewizor niech puszcza wyłącznie programy o więzieniach lub filmy, w których występuje Jason Statham. Wytapetujmy dom cytatami z Adolfa Hitlera. Puszczajmy wyłącznie death metal i hip hop. Pójdźmy na koncert Lady Gaga i potem na afterparty do swingersów, tłumacząc, że miał to być koncert charytatywny na rzecz koników w rzeźni a potem degustacja nowych przysmaków z soi. I jakoś to będzie. A nawet lepiej.
Potraktowany choćby ułamkiem takich razów dobry człowiek przejdzie powolną przemianę – postępy będzie można poznać po zażółceniu się zębów i gęstniejącym owłosieniu w nosie. Na końcu tej drogi znajdzie się kawał drania, którego każda kobieta bez trudu przepędzi na cztery wiatry.
Ale tego nie zrobi. Bo się zakocha w draniu.
Za to on ją rzuci.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze