Mojego męża uwiodły ciepłe kluchy
ZOFIA BOGUCKA • dawno temuHania jest piękna, przedsiębiorcza, silna. Takie kobiety podziwiamy – dają sobie radę w każdej sytuacji. Idą przez życie jak burza, ale robią to z wdziękiem, roztaczając wokół siebie aurę kobiecości. Dbają też o samoocenę swoich partnerów – potrafią ująć sobie, byle nie ucierpiało jego ego. Niestety niektórzy panowie i tak nie wytrzymują tempa - odchodzą do kobiet słabszych, przy których nie muszą biec, dwoić się i troić, by udowodnić swoją męskość.
Hania jest piękna, przedsiębiorcza, silna. Takie kobiety podziwiamy – dają sobie radę w każdej sytuacji. Idą przez życie jak burza, ale robią to z wdziękiem, roztaczając wokół siebie aurę kobiecości. Dbają też o samoocenę swoich partnerów – potrafią ująć sobie, byle nie ucierpiało jego ego. Niestety niektórzy panowie i tak nie wytrzymują tempa — odchodzą do kobiet słabszych, przy których nie muszą biec, dwoić się i troić, by udowodnić swoją męskość.
Hania (30 lat, PR-owiec z Poznania):
— Małżeństwem jesteśmy od dziewięciu lat. Mamy dwoje dzieci. Z Dominiką i jej mężem przyjaźnimy się od mniej więcej czterech. Poznaliśmy się w przedszkolu – nasi chłopcy bardzo się polubili. Ja i ona jesteśmy różne, jak dzień i noc. Ja – silna, zdecydowana i przedsiębiorcza. Dynamit. Ona – delikatna, niezaradna, „ojjategoniepotrafię”. „Mameja”. I o to poszło w tej całej nieszczęśliwej historii.
Do niedawna układało nam się z mężem po prostu pięknie. Naprawdę była z nas idealna para, super tandem. Byliśmy spełnieni zawodowo, ustawieni życiowo, przyjaźniliśmy się, mieliśmy plany. Wtedy nie miałam naszemu związkowi i nam nic do zarzucenia. Dotarliśmy się przez lata, wypracowaliśmy porozumienia… Wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi, że nam razem dobrze.
Jestem szybka, zorganizowana i efektywna (mój mąż mniej), ale starałam się być też kobietą, którą facet mógłby się opiekować i wesprzeć (żeby czuć się silnym mężczyzną). Kobietą, która kręci i fascynuje. Cieszyłam się ze swoich sukcesów, ale zawsze wspierałam męża, któremu w pracy nie szło aż tak dobrze. Kamuflowałam swoje dodatkowe pieniądze, żeby nie czuł się źle, bo mniej zarabia. Uprawiam sport – biegam i pływam, mam efekty. Mąż próbował dotrzymać mi kroku, ale – nawet, kiedy dawałam z siebie 50% mocy – i tak wymiękał, denerwował się. Dużo czytam i dużo wiem, ale ile to razy ściemniałam, że nie rozumiem, by jego było na wierzchu, by czuł się dobrze. Nie zmieniałam koła w aucie, nie wchodziłam w jego kompetencje, chowałam dumę w kieszeń, robiłam z siebie słodką idiotkę… Naprawdę starałam się być elastyczna. Nie chciałam w oczach męża uchodzić za babochłopa, a i bałam się, żeby moje „idę przez życie jak burza” go nie kastrowało.
Niestety nie uchroniłam nas od złego. Zmiany były subtelne. Dopiero dziś widzę wyraźnie, że miałam powody do niepokoju. A zagapiłam się. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że jeśli już coś dziwacznego zauważyłam, to nieśmiało podejrzewałam męża o kryzys wieku średniego, który dopadł go po prostu nieco wcześniej, ewentualnie winę zrzucałam na gorszy okres między nami, co jest w związku naturalne… A to była ona!
Mój mąż nagle, po jakimś wspólnym wypadzie (pływaliśmy rowerami wodnymi i Dominikę trzeba było – ekhm – instruować, wspierać, podpowiadać manewry), zmienił się. Nawet się z tego po cichu chichraliśmy (dziś widzę, że wtedy spodobała mu się rola samca alfa, ale do tego musiał mieć odpowiednią, mało wyrazistą samicę). Jakby spoważniał, zmężniał, ale i zaczął bardziej dbać o siebie (zrobiła się z niego taka paniusia). Zaczął nagle się odchudzać, zdrowo jeść. Zapisał się na siłownię, odkurzył rower. Nie kupował mi już zwykłego, „męskiego” piwa, a wyłącznie kobiece – bo takie piła ona. Sam zaczął pić wino, którego dotychczas nie cierpiał (normalnie szlachetniał!). Dostałam takie same perfumy, jakimi pachnie nasza przyjaciółka (to był szok, ale się wykpił). Ale też zmiany sięgały głębiej. Odsunęliśmy się od siebie. Czułam to. Przestaliśmy dobrze bawić się w sypialni. Ba! W ogóle częstotliwość naszych w niej spotkań stała się dramatyczna. W stosunku do mnie mąż stał się wybuchowy, rozdrażniony, zaczął się też… obrażać. Czułam się bardziej męska niż on. No i był milutki dla dzieci – zaczął z synem grywać w piłkę, dla córki też nagle stał się czuły i taki troskliwy. Pomyślałby kto!
Prawda o jego nowej miłości wyszła na jaw podczas niedzielnego obiadu. Miał na tyle odwagi, by mi to wyznać. Mówił jeszcze, że mnie podziwia, szanuje, ale to Dominika jest kwintesencją kobiecości – z tym swoim niezdecydowaniem, maślanymi oczkami i pulchniutkim ciałem, które potrzebuje wsparcia silnego ramienia. Przy niej mój mąż czuje się prawdziwym mężczyzną, nie musi wciąż biec i się starać. Ona nie stawia mu wysokich poprzeczek. Wystarczy, że jest taki, jak jest – i tak jest super męski. A życie ze mną, jak się okazuje, jest męczące – ciężko jest mieć jaja, gimnastykować się, by nadążać. Jestem taka piękna, mądra, pogodna, zorganizowana, no idealna. Ale to on, mężczyzna, powinien nadawać tempa naszemu życiu. Hm… W sumie nigdy nie miałam nic przeciwko temu, tylko gdybym aż tak odpuściła, mieszkalibyśmy u jego mamy na stryszku, a naszym życiowym celem byłoby nażreć się i wys… A ja chcę żyć, nie wegetować.
Jestem zła. Bo mój mąż poszedł na łatwiznę. W pewnym sensie go nawet rozumiem… Nie sądziłam tylko, że jest taki słaby. Myślałam, że czuje się ze mną dobrze, że dzięki mojej operatywności nie tylko żyje wygodnie, ale go motywuję, nakręcam, inspiruję, nadaję tempa, ale i smaku jego życiu. Szanowałam go. Dbałam o niego. Myślałam o nim. Ze mną też odpoczywał, też leżał z pilotem na kanapie. Nie byłam cyborgiem, maszyną! Za to on to… baba, nie facet. Czuję się oszukana. Bo to wszystko jest takie żałosne! Nigdy nie byłam przesadnie zazdrosna. Jeśli już, to zagrożenia szukałabym wśród wampów, kobiet sukcesu. Ale nigdy nie bałam się mdłych lasek bez charakteru. Tymczasem… Dziś, jak na to patrzę, to widzę, że nie mogłam się uchronić, a moje starania były na nic. Skoro jego kręcą osobowości typu Dominika, to żeby go uszczęśliwić, musiałabym przejść co najmniej przeszczep mózgu. Nie umiałabym bowiem swojej aktywności życiowej ograniczyć do gotowania, uśmiechania się i czytania kolorowej prasy. Gdybym z kolei jeszcze bardziej się temperowała wyłącznie po to, by nie ranić jego ego, wyszłoby na to, że traktuję go jak „męża specjalnej troski”, a siebie i swoje życie mam za nic. Nie zrobiłabym tego ani sobie, ani jemu.
Jeszcze mieszkamy razem, jeszcze nie podjęliśmy żadnych konkretnych decyzji. Mój mąż nie zdecydował, co chce zrobić ze swoim życiem. Nie wiem, jak się ma w tym wszystkim jego nowa bogini. Nie interesuję się na razie mężem Dominiki – nie mam siły dźwigać jeszcze jego historii. Skupię się wreszcie na sobie. Wiem jedno – chcę odejść. Bo szanuję się, bo nie znam mojego męża.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze