Moi rodzice nie radzą sobie finansowo!
MARTA KOWALIK • dawno temuRodzice to opoka i ostoja. Lubimy myśleć, że możemy liczyć na ich wsparcie. Ale zdarza się, że rodzice dorosłych już dzieci nie radzą sobie z własnym życiem i finansami. Popadają w długi, tracą pracę i mieszkanie. Jak się wtedy zachować? Pomagać im? Ale co wtedy z naszym życiem?
Monika niedawno skończyła studia. Chciała zostać na uczelni i robić doktorat, ale te plany muszą poczekać. Dziewczyna jest jedyną córką samotnej matki. Sama utrzymywała się na studiach w dużym mieście, z czego była bardzo dumna. Ale wygląda na to, że teraz będzie musiała zacząć utrzymywać też matkę. Monika opowiada:
— Mama zawsze była lekkomyślna jeśli chodzi o finanse. Traciła pracę jakoś raz na pół roku, czasami sama się zwalniała, a czasami to jej dziękowano. W zasadzie nie ma w tym nic dziwnego – mama potrafiła nie przyjść sobie do biura, bo na przykład nie panowała w nim właściwa aura. Albo stwierdzała, że szef jest toksyczny i ona już tego nie zniesie. Wiadomo, raz czy dwa… to może się zdarzyć każdemu. Ale jej na dłużej nie pasowała żadna praca.
Do tego nie umiała oszczędzać, jeśli spodobały jej się buty za trzy stówy – kupowała je, choćby to były ostatnie pieniądze. A potem przez tydzień jadłyśmy zupę mleczną i ziemniaki. Byłam tym dzieckiem, które w nowej szkole dostawało jedynki za brak podręcznika. Aż w końcu nauczyciele wzywali matkę i okazywało się, że to nie ja jestem złośliwa, ale mama uważa, że mądre dziecko da sobie radę i bez książki.
No i trochę racji w tym było. Stawałam na głowie, żeby mieć jak najlepsze oceny. Dostawałam stypendium od burmistrza, potem od premiera dla najlepszych licealistów. Średnia zawsze ponad pięć. Sąsiedzi dawali mi rzeczy po swoich dzieciach, jak widzieli, że nie mam kurtki czy czapki. W czasie wakacji oczywiście pracowałam, w weekendy też. Na studiach to samo. Wyjechałam do większego miasta i jakoś zaczęło się układać. Mama w końcu dostała rentę zdrowotną (depresja), więc nie martwiłam się, czy pracuje, czy nie. Czasem jej coś posyłałam.
I kiedy już myślałam, że wszystko będzie dobrze: skończyłam uniwersytet, dostałam propozycję niezłej pracy z miejsca, w którym stażowałam i myślałam o doktoracie… nadeszła wiadomość, że mama zadłużyła mieszkanie i grozi jej eksmisja. Nie płaciła czynszu przez dwa lata. Co sobie myślała? Nie mam pojęcia, choć oczywiście zapytałam. Mówi, że się na nią uwzięli. Nie wiem, kto konkretnie, pewnie cały świat. Co powinnam zrobić? Skoro jest taka niewydolna, pewnie zostawić ją własnemu losowi, tak jak ona często mnie w dzieciństwie. Wiem dobrze, że ona się nie zmieni. Pięćdziesięciolatka, która nie przepracowała w jednym miejscu dłużej niż pół roku? Nie ma szans. Chyba wezmę ją do siebie, do Warszawy. Wynajmuję kawalerkę, bo dwa pokoje są zdecydowanie poza moim zasięgiem. Czy wytrzymam z nią? Pewnie nie. Ale nie mogę pozwolić, żeby była bezdomna, a długu nie jestem w stanie spłacić. Wiem, że już do końca będzie dla mnie ciężarem. Ale nie potrafię zostawić jej własnemu losowi.
Problemy finansowe mają też rodzice Adama, trzydziestolatka ze Śląska. Mężczyzna jest tym bardzo zaskoczony. Jego rodzice to emerytowani urzędnicy, ludzie szanowani i cenieni. Okazuje się jednak, że wielkie długi zaciągają także wzorowi obywatele. Adam stwierdza:
— Myślałem, że takie rzeczy zdarzają się innym, jakimś postaciom z gazet. Moim rodzicom trudno było przyzwyczaić się do spadku poziomu życia na emeryturze. Wydawali jak przedtem, a pieniędzy mieli połowę mniej. Nie skarżyli mi się, choć przecież mógłbym im trochę pomagać. A teraz dług zrobił się kosmiczny, niektórzy za tyle mieszkania kupują.
Zaczęli od karty kredytowej z limitem na pięć tysięcy. Nie wiem, kto to daje emerytom, chyba idioci jacyś w tych bankach siedzą. Przecież moi rodzice nie wiedzieli nawet dokładnie, na jakiej to zasadzie działa! Uważali, że bank chce ich dobra, bo to porządna instytucja. Kupili większy telewizor i sprzęt kuchenny, którego i tak nie potrafią obsłużyć. Potem mieli oczywiście problem z odsetkami. Poszli po kredyt na spłatę karty. W tym momencie, gdybym wiedział, mógłbym im jeszcze pomóc. To było razem dziesięć tysięcy, spłaciłbym bez problemu. Ale nic nie wiedziałem!
Potem poszło z górki: tata zachorował, pieniądze zamiast na ratę poszły dwa razy na lekarstwa za kilkaset złotych. Przyszło pismo z banku, rodzice wystraszyli się i zamiast pójść się dogadać, schowali ten list. Po miesiącu zadzwonił pan z windykacji. A rodzice załatwili sobie pożyczkę z parabanku, z tej firmy, którą często reklamują w telewizji. Że niby pomagają w spełnianiu marzeń. Z tych pieniędzy chcieli zapłacić raty, ale one tak już narosły, że nie byli w stanie. Skutek jest taki, że moi rodzice mieli dług na siedemdziesiąt tysięcy. Powiedzieli mi o nim dopiero niedawno, bo wstydzili się wcześniej.
Co mogę zrobić? Na razie próbuję w ich imieniu rozmawiać z bankiem. Tej drugiej firmie wszystko zapłaciłem, bo nasyłali na rodziców ludzi z szerokimi karkami. Nie mam już dosłownie ani grosza oszczędności. A zostało jeszcze prawie czterdzieści tysięcy długu. Jestem wściekły, bo rodzice to nie jacyś idioci, ale para ludzi po studiach! Dlaczego nie myśleli? Oni nie potrafią odpowiedzieć, chyba nie wiedzą sami.
Moja żona twierdzi, że nie możemy im więcej pomóc, bo mamy kredyt mieszkaniowy i małe dzieci. Już teraz wiem, że jeśli stracę pracę, to koniec, lądujemy pod mostem. Albo w dwupokojowym mieszkaniu komunalnym rodziców, które oczywiście też zdążyli trochę zadłużyć. Nie ma dobrego wyjścia. Ale czy mogę nie pomóc własnym rodzicom?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze