Kto trzyma kasę?
MAGDALENA TRAWIŃSKA-GOSIK • dawno temuKto jest lepszym dyrektorem finansowym w rodzinie: kobieta czy mężczyzna? Kto lepiej dba o domowy budżet, jest księgowym i skarbnikiem w jednym, wie co trzeba kupić i ile wydać, by nie wpaść w kłopoty finansowe? Najczęściej portfelem dysponuje po prostu ten, kto więcej zarabia, ale jak wykazały wypowiedzi bohaterek reportażu, to nie zawsze jest prawda.
Berenika (28 lat, dyrektor działu agencyjnego w Warszawie):
— Studiowałam zaocznie i w zasadzie przez całe studia utrzymywałam się samodzielnie. Przyzwyczajona byłam, że wszystkie pieniądze, które mam, należą do mnie i sama dysponuję nimi wedle uznania. Dlatego po ślubie, wspólna kasa okazała się problemem. Nie byłam za tym, byśmy razem z mężem mieli wspólne konto, bo w pewnym sensie nie panowałabym nad swoimi pieniędzmi. Nie umiałam przyzwyczaić się do faktu, że nie ma już moje, twoje, że jest nasze. Gdy robiliśmy zakupy, płaciliśmy rachunki, rozliczałam nas z każdej złotówki i wszystkie koszty dzieliłam na pół. Gdy kupowałam rzeczy dla siebie: kosmetyki, ubrania, nie pozwalałam mężowi płacić za nie. Sądziłam, że to moje rzeczy i że ja powinnam za nie zapłacić. Na taśmie do kasy skrzętnie rozdzielałam zakupy męża i swoje. Dopiero później orientowałam się, że to idiotyczne. Mój mąż, spokojny i dojrzały człowiek, po prostu czekał, aż zajdzie zmiana. Zaszła dopiero wtedy, gdy wspólnie kupiliśmy mieszkanie i zaczęliśmy je urządzać. Musiałam nauczyć się kompromisu i zrozumiałam, że tworzymy coś razem, coś co należy i do niego, i do mnie, i do naszego przyszłego dziecka. Nie było łatwo, bo dodatkową przeszkodę stanowił fakt, że to ja więcej zarabiałam, prawie dwa razy więcej.
Dorota (25 lat, pielęgniarka z Suwałk):
— Oczywiście, że ja trzymam kasę. Uważam, że kobiety są bardziej oszczędne, przedsiębiorcze i lepiej zorganizowane. Zawsze wiedzą, czego brakuje w domu, co trzeba kupić, kiedy zbliżają się czyjeś imieniny, itd. W naszym małżeństwie, mąż jest tą osobą, która przynosi więcej pieniędzy do domu, to znaczy lepiej zarabia. Zostawia sobie niewielką część, a resztę oddaje mi na drobne domowe wydatki i rachunki, bo on nie ma do tego głowy. Kiedyś było tak, że przynosił mi całą pensję, mieliśmy niewiele pieniędzy, bo ja nie pracowałam, zajmowałam się wychowaniem bliźniaków. Wiedział, że ja lepiej rozdysponuję pieniądze tak, by starczyło do końca miesiąca. Codziennie wydzielałam mu 8 złotych, żeby miał coś w kieszeni, na gazetę, na jakieś picie i pączka. Potem, gdy wróciłam do pracy, mąż nie musiał już oddawać mi całej pensji, bo razem mieliśmy więcej. Dzięki temu, że to ja dysponowałam pieniędzmi obojga, udało mi się nawet oszczędzić na czarną godzinę i na wakacje u babci w Gdańsku.
Marysia (32 lata, nauczycielka z Torunia):
— Gubię się w liczeniu pieniędzy, nigdy nie byłam dobra z matematyki. Wolę, gdy obowiązki wynikające z domowego budżetu spadają jednak na męża. To on płaci czynsz, światło, gaz, wodę, komórki, stacjonarny, internet i kablówkę. Ja nie mam do tego głowy. Na zakupy żywnościowe jeździmy razem i płacimy wspólnymi pieniędzmi — zazwyczaj jego, bo ja zarabiam o wiele mniej. To bardzo wygodne. Nie muszę się martwić, denerwować, mój mąż wszystko ogarnia. Wie, kiedy warto zmienić abonament, że pralka się psuje, że trzeba zrobić przegląd samochodu. Mnie to nie obchodzi, przy trójce dzieci i tak mam wystarczająco dużo problemów. Nawet na zakupy wolę jak chodzi mąż, bo mnie to nudzi. On wie, który majonez jest lepszy, który dżem zawiera konserwanty. Jest dobrym organizatorem. Mnie traktuje jak słabą kobietkę i dobrze mi z tym. Tak się podzieliliśmy. Nie znaczy, że ja nic nie robię: bo przecież sprzątam, piorę, prasuję i gotuję, choć w gotowaniu niestety nie umiem mu dorównać. Chyba szczęściara ze mnie.
Agata ( 26 lat, specjalistka ds. sponsoringu):
— Nie jestem za wspólnym kontem lub wspólną kasą ułożoną na kupce pod ręcznikami czy w kopercie. Prędzej czy później zawsze wynikają z tego jakieś problemy. Mój mąż jest podobnego zdania. Od początku było dla nas jasne, że będziemy mieć rozdzielność majątkową. Przed ślubem dorobiliśmy się paru rzeczy lub dostaliśmy od rodziców i w razie rozwodu, nie chcielibyśmy niczego sobie z rąk wyrywać. To nie jest tak, że z góry zakładamy rozwód. Każde z nas jest po przejściach, ma swoje doświadczenia życiowe i wie, że w życiu wszystko może się zdarzyć. Że mimo wielkiej miłości, kiedyś możemy się rozwieść, z powodu zdrady lub wygasłego uczucia, z różnych powodów. Mieszkamy razem, ale każe ma oprócz tego swoje mieszkanie, które wynajmuje i każde z nas ma swój samochód – rzeczy kupione jeszcze przed ślubem. Wspólne wydatki jakoś same się układają, raz Jacek coś kupuje za swoje, a raz ja płacę. Normalnie, tak jak przed małżeństwem, nic się u nas w kwestii pieniędzy nie zmieniło. Może z wyjątkiem tej rzeczy, że teraz każdy poważniejszy zakup muszę z nim konsultować. Na początku tego nie robiłam. Kiedyś kupiłam świetny sprzęt muzyczny po promocyjnej cenie, dzwoniłam do męża, żeby to skonsultować, ale był na spotkaniu i nie odbierał, więc kupiłam bez jego zgody. Nie był zadowolony i długo na ten temat rozmawialiśmy. Przyznałam mu rację. Teraz omawiamy każdy większy zakup.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze