Śpieszmy się oglądać świat
KATARZYNA GAPSKA • dawno temuObawiam się rekomendowania miejsc i krajów, bo najwyraźniej obraz poznanej przeze mnie rzeczywistości zaczyna przypominać spektakl odgrywany na potrzeby jednej osoby. To raczej jednorazowy happening niż constans. I nie chodzi o różnice w spostrzeganiu świata.
Świątynia w Ubud pozamykana na kłódki. Straciła swoje życie – pisze do mnie koleżanka, która po czterech latach wróciła na Bali. Zazdrościłam jej tego powrotu i życzyłam odnalezienia naszych ulubionych miejsc — knajpki serwującej rybę ze szpinakiem wodnym, fabryki batiku i hoteliku ukrytego w gąszczu krzewów. Jednak wystarczyło kilka lat, by skromne miasteczko przeobraziło się w śmierdzący spalinami turystyczny deptak, w którym na próżno szukać łagodności prowincji sprzed kilku lat.
Inna moja znajoma wróciła z Wietnamu. Byłaś w Mui Ne? — dopytuję, licząc, że podobnie jak ja przed siedmioma laty rozpłynie się w zachwycie nad rybacką wioską o świcie i bezludną plażą. Wszechogarniający kicz i tandeta jest oznakowana cyrylicą a w knajpach Rosjanie popijają od rana czystą wódkę - usłyszałam w odpowiedzi i zaczęłam powątpiewać, czy aby na pewno byłyśmy w tym samym miejscu.
Nie trzeba daleko szukać, aby się przekonać jak nasze turystyczne aspiracje zmieniają przestrzeń. Wystarczy pojechać nad Bałtyk. Nadmorski pas w najbardziej znanych miejscowościach zagęszcza się błyszczącymi fasadami aparthoteli i mniej lub bardziej wyszukaną architekturą pensjonatów. Zejścia na plażę obrastają budkami z zapiekankami i pamiątkami made in China.
Za kilka dni wyruszam do Azji. Oglądam piękne zdjęcia w albumach i marzę o fotografiach, które zrobię. Jednak czasami w moje myśli wwierca się niepokój, czy aby te wspaniałe widoki nie są ogrodzone wybetonowaną ścieżką i czy na pewno uda mi się zrobić kadr bez stu głów z napisem I love Asia. Czytam w przewodniku opis chińskiego miasteczka, które upatrzyłam sobie za punkt wypadowy do zwiedzania okolicy: (…) powstają luksusowe hotele, nowe sklepy i bazary, coraz więcej tu podekscytowanych, żądnych wrażeń turystów. Miasto rozrasta się w szybkim tempie. (…) Zastanawia tylko, czy tak gwałtowny napływ inwestorów dążących do maksymalizacji zysków przy minimalnym nakładzie pracy, nie odbije się negatywnie na obliczu miasta i czy długo jeszcze Yangshuo zachowa swój urok.
Otóż nie zachowa. Podobnie jak wiele innych urokliwych niegdyś miasteczek w różnych krajach. Turystyka to dochodowa branża i coraz więcej osób chce na niej zarabiać. A jak wiadomo pieniądz wygrywa z sentymentalnym urokiem. „Autentyzm” staje się coraz bardziej deficytowym towarem. Horda biznesmenów nuci sobie pod nosem Tu na razie jest ściernisko,ale będzie San Francisco, a tam gdzie to kretowisko będzie stał mój bank.
Pozostaje pośpiech. Jeżeli chcemy obejrzeć świat niekoniecznie zza szyby sieciowego hotelu, pakujmy plecak i ruszajmy w drogę. Tylko omijajmy miejsca rekomendowane przez przewodniki. Jeżeli się na takowe zdecydujemy, prawie na pewno natrafimy na turystyczne enklawy utworzone dla uciechy łasego na rozrywkę tłumu. Będą knajpy z muzyką na żywo, będą budki z fast foodem i stoiska z koralikami takie jak na Kao San Road w Bangkoku, ulicy turystów z plecakami. To właśnie rosnące wymagania plecakowiczów, którzy jeszcze niedawno przemierzali świat z pustymi kieszeniami, zadowalając się kątem do spania i miską zupy, w dużym stopniu przyczyniają się do rosnącego popytu na nowe knajpy i usługi agencji turystycznych. Pośrednicy zadowolą najbardziej wymagających. Jeżeli ktoś chce się spotkać z szamanem, nie ma problemu. Zjazd z wulkanu na rowerze, to również no problem. Nocleg w wiejskiej chacie też się zorganizuje. Oczywiście wszystko w wersji de lux, bo przecież turysta, nawet jak podróżuje z plecakiem, lubi wygody. A za wygody się płaci. I na wygodach się zarabia przekształcając spokojne miejsca w turystyczne getta w masce autentyczności.
Koleżanka wróciła z Papui. Wiesz dlaczego tam było cudownie? – pyta. Bo w ciągu całego pobytu nie spotkaliśmy innych turystów, nie było tam McDonalda ani agencji turystycznych. Tylko piękna przyroda i my.
Na szczęście wciąż jeszcze nieskażone komercją zakątki można spotkać całkiem blisko. Znam kilka takich miejsc na Mazurach. Ale nie zdradzę ich nazw. Chyba rozumiecie dlaczego?
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze