Najsmutniejszy felieton noworoczny świata
ŁUKASZ ORBITOWSKI • dawno temuOstatni dzień w roku, wieczór. Niedługo zaczną się tańce, uniosą się kieliszki, strzelą race i korki od szampana. Psy będą drżały, zamknięte w mieszkaniach. Padniemy sobie w ramiona, życząc sobie wszystkiego najlepszego. Naprawdę nie wiem, czemu to sobie robimy. Przecież jasnym jak słońce jest, że w roku 2014 nie wydarzy się nic dobrego.
Ostatni dzień w roku, wieczór. Niedługo zaczną się tańce, uniosą się kieliszki, strzelą race i korki od szampana. Psy będą drżały, zamknięte w mieszkaniach. Padniemy sobie w ramiona, życząc sobie wszystkiego najlepszego.
Naprawdę nie wiem, czemu to sobie robimy.
Przecież jasnym jak słońce jest, że w roku 2014 nie wydarzy się nic dobrego. Ceny urosną, a płace pozostaną w miejscu. Powstanie jeszcze mniej udanych filmów, piosenek i książek. Zepsują się ostatnie seriale, które jeszcze da się oglądać. Rozpadnie się jeszcze więcej małżeństw. Ludzie będą umierali, gdyż padną ostatnie szpitale, zresztą każdy mijający rok przybliża nas wszystkich do śmierci.
Skąd wisielczy nastrój, zapytacie. Przynajmniej z dwóch powodów. Pierwszym jest miejsce, do którego miałem nieszczęście trafić. Otóż znajduję się w górskim ośrodku, wielkim niby twierdza i zniszczonym jakby przez ostatnie sto lat urządzano nad nim naloty dywanowe. Farba nie odpada już z elewacji. To elewacja odpada od elewacji, a gdy wspinam się na jęczące stopnie, drżę ze strachu, że schody zawalą się pode mną i runę w wielką ciemność.
Na szafce w moim pokoju namalowano sprośne obrazki utrzymane w stylu monochromatycznego prymitywizmu. Otaczają je nabazgrane wulgaryzmy. Po pijaku planowaliśmy z kolegami te drzwi ukraść na pamiątkę. Mógłbym za nie skosić niezłą sumkę w jakiejś galerii sztuki nowoczesnej, oczywiście tłumacząc, że mamy do czynienia z dziełem jakiegoś wybitnego artysty, buntującego się przeciw konwenansom.
Istnienie rzeczonych drzwi ma przynajmniej jedną zaletę. Dzięki nim zapominam o gigantycznym grzybie, znajdującym się na ścianie, pod którą wiercę się usiłując zasnąć. Grzyb ów stanowi, skądinąd, nielichą atrakcję towarzyską. Pamiętacie może świętych, objawiających się na szybach? Z przyjaciółmi usiłujemy dostrzec sekretne obrazy skrywające się w grzybie. Niektórzy widzą tam samego Che Guevarę, inni Karola Marksa, jeszcze inni chmurkę z kaczuszką a pewna miła dziewczyna dopatrzyła się tam w miarę wiernej kopii „Batorego pod Pskowem” pędzla Jana Matejki. Każdemu co jego, można by rzec.
Grzyb i bazgroły na szafie pozwalają choć na chwilę zapomnieć o naszej ubikacji. Jej po prostu nie ma. Pani w recepcji hotelowej oświadczyła, że owszem, istnieją podobno jakieś pokoje z prysznicem i toaletą, niemniej nie może nam ich wydać z jakichś bliżej nieokreślonych przyczyn. Musimy więc korzystać z trzech pryszniców i tyluż ustępów przypadających na nasz przepastny korytarz. Uczciwie przyznaję, że są pięknie odnowione. Więcej nawet, to jedyne odnowione pomieszczenia w całym ogromnym budynku.
Przypominam — mówimy o normalnym hotelu, który ma stronę internetową i całkiem wysokie ceny.
Rzeczone ubikacje stały się areną straszliwej wojny toczonej pomiędzy wszystkimi mieszkańcami naszego piętra. Wojna toczy się, oczywiście, o papier toaletowy. Ten skończył się już pierwszego wieczoru. Ludzie rozdrapali resztki. Gdy idę do przybytku dumania, unosząc resztkę zrabowanej rolki, natykam się na grupki moich towarzyszy niedoli. Niektórzy patrzą na mnie z melancholijną zazdrością. Inni wysyłają błagające spojrzenia, abym dał im choć z pół metra tego szarego skarbu, a jeszcze inni mają miny, jakby chcieli mnie zamordować i rzeczony papier wyrwać z mych rąk.
To jeszcze nic w porównaniu z tym, co dzieje się w pobliskich restauracjach. Stolików jest tam niewiele, klientów wprost przeciwnie. O kawałek blatu, o stołek toczą się zażarte bitwy psychologiczne. Głodni stoją nad jedzącymi wbijając w talerze lodowaty wzrok. Dyszą, sapią i strzelają z palców. Gdy tylko któryś stolik się zwolni, rozpoczyna się przepychanka tak brutalna, jakby chodziło o ucieczkę z tonącego okrętu. Dorośli roztrącają dzieci, kobiety uderzają się ramionami, mężczyźni mierzą się wzrokiem. Jeśli myślicie, że przesadzam – mylicie się głęboko.
Właśnie – dzieci. O kim jak o kim, lecz o nich nie możemy zapomnieć. Przygniatająca większość gości zdecydowała się na przyjazd z małoletnim potomstwem. I tak, od rana do nocy wsłuchuję się w żywiołowy tupot maleńkich stóp, brzmią śmiechy dziecięce i odgłosy igraszek, wśród których prym wiedzie piłka nożna i zderzające się samochodziki. Między rozbrykanym potomstwem siedzą ich pijani ojcowie i jeszcze bardziej pijane matki, walą ciepłą wódkę z kieliszków i zapijają piwem puszkowym. Dzieci idą spać długo po dziesiątej, gdy już zaczynają przelewać się przez ręce urżniętych dorosłych.
Nie przypuszczałem, że takie miejsca istnieją.
Mógłbym tak w nieskończoność. Może powinienem wspomnieć o kilkudziesięciu martwych muchach, zalegających u mnie na parapecie? Pomiędzy nie powtykano niedopałki. Co z potwornymi śniadaniami i kawą tak mocną i tak niedobrą, że powoduje jednocześnie odruch wymiotny i palpitacje serca? Piszę te słowa siedząc na korytarzu, pod kaloryferem, gdyż to jedyne miejsce, gdzie czasem dochodzi Internet. Ale już dosyć.
Oto i drugi powód wisielczego nastroju. Przypominam sobie inne me sylwestry. Na żadnym nie zdarzyło się nic dobrego. Wszyscy pili na umór. Rozpadały się dobre pary. Schodzili się ludzie, którzy nigdy nie powinni być ze sobą. Nieprzytomni mężczyźni upadali na szklane stoły. Składaliśmy sobie mnóstwo obietnic. Nikt nigdy żadnej nie dotrzymał.
Może powinniśmy dać sobie z tym spokój? Dlaczegóż nie zostać w domach? Poczytajmy książki. Przytulmy się. Chodźmy do kina.
Ale nie. W sylwestra musimy się bawić. Musimy, więc się bawimy. Tylko ja siedzę w korytarzu i piszę dla was felieton, dziewczyny.
W nadchodzącym roku życzę wam, żebyście przebywały wyłącznie w ładnych i czystych miejscach. Niech wasi mężczyźni również będą ładni i czyści, a dzieci możliwe do wytrzymania. Zarabiajcie przyzwoite pieniądze, decydujcie same o swoim życiu i przebywajcie wyłącznie z ludźmi, z którymi chcecie. Spróbujmy też wspólnie uczynić jak najmniej zła a dobra jak najwięcej.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze