Krawat w jaja
JOANNA BUKOWSKA • dawno temuNo i proszę, co się porobiło. Nagle się okazało, że student ma żołądek, który - o zgrozo - w dobie pędzącego (za przeproszeniem) kapitalizmu, musi czymś napełnić. Może i dalej napełnia jajecznicą z nędznego baru, ale już napełnia dużo bardziej pragmatycznie, pilnie bacząc, by przy okazji nie przegapić staży i praktyk w tych wielkich i strasznych firmach, do których bez krawata cię nie wpuszczą, a jak go co niektórzy ciągną na wódeczkę, to piszczy, że musi poćwiczyć mowę ciała i machnąć kilka listów motywacyjnych.
Jakieś zdaje się, Juwenalia ostatnio były, a pierwszy tego objaw, przynajmniej dla mnie, bo zapomniałam, że są, że mają być i że w ogóle istnieją, pierwszy zatem tego objaw zobaczyłam na ulicy Siennej. Objaw szedł krokiem chwiejnym, to znaczy był pijany w sztok, co mnie o tyle zdziwiło, że miał na sobie strój wyznawcy Kryszny, a jak by się do nich nie przyczepiać, czy się ich lubi, czy nie, to trzeba im przyznać, że we wszelakiej abstynencji, a już na pewno alkoholowej, są świetni. Potem mignęły mi jakieś laski w pasiastych skarpetkach, ale ponieważ sama miałam na sobie pasiaste skarpetki, to mi przez myśl nie przeszło, że dziewczęta są przebrane. W Rynku Głównym od strony Skarbonki zobaczyłam tłumek pielęgniarek, no to protest, myślę sobie, znowu jakiś protest, to może nawet popatrzę, protest, albo Napad Pielęgniarek Na Skarbonkę, w celu Dofinansowania Się, ale usłyszałam, że te pielęgniarki śpiewają „Hare Kryszna, hare, hare”, i najpierw pomyślałam, że mnie już nic na tym świecie nie zdziwi, ale jednak trochę mnie zdziwiło, więc przystanęłam, żeby się zastanowić nad światem i dopiero wówczas mojemu mózgowi udało się pokojarzyć pewne fakty, to znaczy, że państwo się poprzebierali, robią sobie jaja i tłumnie uczestniczą w tak zwanym życiu studenckim.
Sama nigdy nie uczestniczyłam w tak zwanym życiu studenckim, po pierwsze dlatego, że nie znoszę się identyfikować z grupą, szczególnie z góry narzuconą, a po drugie dlatego, że tak zwane życie studenckie to był zawsze dla mnie jakiś tajemniczy oniryczny byt, bo jeżeli ono oznacza posiadanie wesołego towarzystwa, imprezy, nieregularne odżywianie się, niezależność i takie tam, to ja to mam cały czas, ukończywszy dwa kierunki, a drugi dobre parę lat temu.
Nie da się jednak ukryć, że jakie takie objawy życia studenckiego jeszcze istnieją, tylko, że one są nieco inne niż niegdyś, bo niegdyś życie studenckie pogrążone było w słodkim niebycie. Niebyt wyrażał się tym, że student był człowiekiem niejako uprzywilejowanym. Szalał sobie i wolno mu było. W dobrym tonie było nie zakuwać, a jeśli zakuwać to wspólnie z kolegami studentami, dyskutując na filozoficzne tematy, życiowe tematy, miłosne tematy, społeczne tematy, polityczne tematy (te swego czasu przede wszystkim). Parł do przodu lepiej lub gorzej sobie radząc, zażywając uroków życia w mieście uniwersyteckim, nie zażywając raczej amfetminy, stypendium miał, rozciągnięty sweter miał, ostatnie pryszcze na nosie i chęć zmieniania świata na lepsze, która to chęć — wraz z ukończeniem nauki i otrzymaniem papierka, na którym widniało słowo magister — zmieniała się w większości przypadków w ciepłą posadkę, małżonka poznanego w sali wykładowej na drugim piętrze i potomstwo, które na potęgę broiło po wynajętym pokoju-kawalerce-mieszkanku-u-starej-ciotki.
Zanim się jednak zamieszkało w wynajętym pokoju-kawalerce-mieszkanku-u-starej-ciotki, to się jeszcze miało ideały, byle nie — proszę Państwa — finansowe. Tego studentowi nie wolno było mieć i o ile różne inne sprawy jak najbardziej wchodziły w grę, bunt był na miejscu, marzenia na miejscu były, alkohol, bar nędzny z jajecznicą, miłostki, figielki i tak dalej, to nadmiar gotówki w studenckiej kieszeni był wręcz obrazą studenckiego majestatu. Student, jak poeta przeklęty, winien był zawsze być goły finansowo, bo się student pieniędzmi brzydził, pieniądze brudne, fe, pieniądze sprzeczne z ideałami.
Motywacja jest bowiem bardzo silna i trzeba rzeczywiście być poetą przeklętym, żeby się przyznać, że w portfelu pustka.
Jeszcze parę pryszczy na nosie, a już maseczki odmładzające, żeby przed pracodawcą gładki pysk pokazać, jeszcze nocami Nietsche do poduszki, ale już od szóstej rano plan marketingowy, jeszcze imprezy, jeszcze nocne-Polaków-rozmowy, ale już się pod tyłkiem pali, żeby po studiach nie ciepła posadka i wynajęty pokój-kawalerka-mieszkanko-u-starej-ciotki, ale duża robota za duże pieniądze, a dzieci to może trochę później.
Ostatnio w mojej radiowej pracy musiałam nagrać jakiegoś pana od pablik rilejszyn, znalazłam dużą firmę, zadzwoniłam, umówiłam się, poszłam, przyjął mnie poważny szef, facet po trzydziestce, rosły, troszku zarośnięty, w krawacie za milion baniek, pogadaliśmy na mikrofon, potem też nieco pogadaliśmy, potem widzę, że on mnie podrywa, no to niech sobie podrywa, ale pyta, czy nie poszlibyśmy na kawę, no to poszliśmy na piwo, przeszliśmy na ty, więc jak już przeszliśmy, to ja go pytam:, ty, a co ty skończyłeś (w sensie studiów oczywista), a on mi mówi nie skończyłem, to ja sobie myślę, tu taka poważna firma, a tu koleś z samą maturą, ale on mówi JESZCZE nie skończyłem, bo właśnie jestem na czwartym roku i mam lat dwadzieścia trzy. Się normalnie tym piwem zakrztusiłam, ten mnie poklepał po plecach, żeby mi wyleciało z niewłaściwej dziurki i cierpliwie wyliczył, co już ma, a co zamierza w ciągu najbliższego roku osiągnąć. Z trzydziestką na karku i z tą moją pożal się Boże finansową niezależnością poczułam się jak gówniarz nie tyle na studiach, co jeszcze przed maturą będący.
Pozostaje mi mieć nadzieję — ponieważ rzecz działa się w trakcie Juwenaliów — że się facet w ten swój krawat tylko przebrał.
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze