Matka chciała zniszczyć mi życie
CEGŁA • dawno temuMiałam pod górkę i byłam zawsze ta zła. Ojciec pił, ale nie przeze mnie, to ja miałam przechlapane przez jego picie. I przez to, że mama nie umiała przestać go kochać, nawet bronić przed moim starszym bratem, gdy wyskakiwał na ojca z pięściami, bo nie mógł wytrzymać życia w takim domu. Ja się nie stawiałam, przez 14 lat byłam ciasną, czarną kuleczką strachu. Gdy dojrzałam i wyszłam na prostą, matka chciała mnie poniżyć i zniszczyć mi życie!
Cześć, Cegło!
Miałam pod górkę i byłam zawsze ta zła. Ojciec pił, ale nie przeze mnie, to ja miałam przechlapane przez jego picie. I przez to, że mama nie umiała przestać go kochać, nawet bronić przed moim starszym bratem, gdy wyskakiwał na ojca z pięściami, bo nie mógł wytrzymać życia w takim domu. Ja się nie stawiałam, przez 14 lat byłam ciasną, czarną kuleczką strachu.
W szkole świrowałam, cięłam się na oczach wszystkich, dwa razy byłam w psychiatryku po kilka miesięcy, zgubiłam dwie klasy. Z każdym rokiem było gorzej – ćpanie, uciekanie z domu, seks za prochy, odwyki. Picie ojca było „kontrolowane”, ani opieka społeczna ani kulturalni sąsiedzi nigdy nie przyskrzynili go na tym, co wyprawia, nie miałam dokąd pójść, zwłaszcza kiedy brat się wyprowadził, straciłam nadzieję.
Zaszłam w ciążę, rodzice kategorycznie zażądali skrobanki. Postawiłam się. Chłopaka nie kochałam ani on mnie, i co z tego? W moim dziecku była jedyna szansa, nadzieja dla mnie na normalność. Uciekłam do babci, która była po mojej stronie. Ale co ze szkołą, pieniędzmi, normalnym życiem? Nie miałam pomysłu.
Wtedy wpadł na genialny pomysł mój ojciec i zrobił mi prezent. Wsiadł po pijanemu do samochodu i wjechał w filar. Mama była tak głęboko pogrążona w żałobie, że nawet nie zauważyła, jak wślizgnęłam się z powrotem do mieszkania, zaczęłam gotować, prowadzić nam dom. Mój pobyt na porodówce też prawie przegapiła. Bez brata, ojca i jego kumpli zrobiło się u nas nagle pusto, cicho, spokojnie. Mama leżała na kanapie, babcia wpadała pomóc mi przy córeczce. W wieku 21 lat szczęśliwie zdałam maturę i zaczęłam stawać się znów człowiekiem.
Babcia namówiła mnie na powrót do kościoła. Nie zmuszałam się na początku do wiary w Boga, po prostu byłam z fajnymi ludźmi, czułam się bezpieczna, akceptowana, nawet lubiana. Wbrew temu, co się opowiada, nie zostałam wyklęta jako panna z dzieckiem. Poznałam tam chłopaka. Też próbował „wrócić” po próbie samobójczej, lekarstwa pomagały mu trzymać pion. Z rodziną zerwał dawno, mieszkał sam. Wspólnota chciała skłonić go do pogodzenia się z bliskimi, ale szło to opornie, tam też były straszne rzeczy w przeszłości, gorsze dużo niż u mnie. Zakochaliśmy się.
Myślałam, że 3 lata po śmierci taty mama otrząśnie się, wyjdzie z depresji. Leczyła się, chodziła na grupy. Próbowałam rozruszać ją, jak umiałam, czasem się nawet uśmiechała. Wnuczkę traktowała z rezerwą, chyba nie pogodziła się z moją decyzją, ale mnie to niepotrzebne do szczęścia. Chciałam tylko wybrać moment i przedstawić jej mojego chłopaka. Mnóstwo czasu spędzałam z dzieckiem u niego, we trójkę bawiliśmy się świetnie, jeździliśmy na wycieczki. Mój brat też się w końcu ujawnił, mała jest wniebowzięta, bo nagle zyskała dwóch zakochanych w niej wujków…
No i zorganizowałam „rodzinny” obiad, a matka… matka wywinęła numer, jakiego nie powstydziłby się mój ojciec. Tylko że ona była trzeźwiutka — już dawno postanowiłam, że gdziekolwiek w życiu trafię, na moim stole żadnych procentów nie będzie. Najpierw do słabo klejącej się, wiadomo, rozmowy, zaczęła wtrącać jakieś żarciki, a po godzinie-dwóch wyjechała do mojego chłopaka (który zresztą siedział z moją małą na kolanach), jaki to z niego „odważny” młodzieniec… I wzięła się za kablowanie na mnie. Szczęki z bratem nam opadły, nawet nie zdążyliśmy jej unieszkodliwić, zmienić tematu! Parła jak lokomotywa. Wywaliła wszystko o moich wyczynach, szpitalach, sznytach, dragach, ciąży, dodała od siebie dwie moje nieistniejące aborcje i moją rzekomą napaść na nią! Nie pisnęła tylko słówkiem o kochanym tatusiu, który jej robił sprytnie i cicho siniaki. Tak się rozochociła, że aż poczerwieniała po sam dekolt. Sporo czasu mi zajęło, żeby zrozumieć, że to jej zemsta za śmierć taty. Jasne, przeze mnie się zabił…
Brat po staremu wypadł z domu, drzwi mało nie wypadły z zawiasów. Babcia była blada, myślałam, że dostanie jakiegoś ataku, ale wzięła się w garść. Mój facet siedział jak trusia. Nie było mu głupio z powodu tego, co usłyszał, gdyż wszystko i od dawna o mnie wie, jak ja o nim. Tylko mojej matce nie pomieściło się w głowie, że niczego przed nim nie zataiłam, myślała, że będzie królową wieczoru, jak mu sprzeda te rewelki i go spłoszy. Żałosne. Wstydziłam się za nią i nienawidziłam jej! Mam gdzieś, czy wolno tak mówić o rodzicach. Szanuj ojca swego i matkę swoją… Przepraszam, czy ja w ogóle miałam rodziców?
Wzięłam córkę i poszłam odprowadzić go na przystanek. Babcia obiecała zająć się mamą. Na ulicy długo milczeliśmy. Kręciło mi się w głowie, jakbym znów coś wzięła. Może powinnam, przestałoby tak boleć. Myślałam, że usłyszę słowa współczucia, pocieszenia, albo… potępienia. Bo kto wie, może kiedyś będę kopią mamusi? A kto chciałby żyć z kimś takim? Ale mój chłopak powiedział krótko: „Spie….aj stąd. Bierz dziecko i wprowadzaj się do mnie. Nawet teraz, jak stoisz”.
Ksiądz po wspólnocie powiedział mi, że jestem matce potrzebna. W takim stanie nie wolno zostawić jej samej sobie. Dużo przeżyła. A ja co? Chodziłam po różach? Nie mam prawa do szczęścia jak najdalej od kogoś tak podłego? Przy takiej kochanej babci ma wzrastać moja córeczka?
Kari-mata
***
Kochana dziewczyno!
Wiem, jak trudno okiełznać gniew, zwłaszcza ten słuszny i uzasadniony — mówię o zdarzeniach bieżących. Twoja mama faktycznie zachowała się fatalnie, wręcz histerycznie, i potrzebuje fachowej, regularnej pomocy, dlatego polemizowałabym, czy akurat Twojej. Rodzicami nie jesteśmy z racji samej nazwy, rozmnażanie się nie zapewnia automatycznie szacunku. Czasami trzeba na związki rodzinne popatrzeć bez emocji, by stwierdzić, że wobec bliskich nie mamy żadnego długu. A ten, który oni zaciągnęli u nas, będzie raczej trudny do wyegzekwowania i nie warto tracić na to reszty życia. Nadzieję widzę w babci (domyślam się, że to mama mamy). Nie omija Waszego domu wielkim łukiem, może więc po śmierci zięcia zdołałaby jakoś zbliżyć się na nowo z córką, wspomóc ją, namówić na zdecydowane leczenie ran i złudzeń… Abyś Ty tymczasem zyskała czas i spokój na zajęcie się życiem własnym i córeczki, zamiast tkwić przy wciąż podsycanym ognisku złych wspomnień i jawnej nienawiści. Ono ciepła nie daje.
Nie zamierzam ingerować więc w Twoją ocenę śmierci ojca czy postępowania mamy. Komuś ocena ta może wydać się cyniczna, nawet okrutna. Nic jednak nie dzieje się bez przyczyny. Jeśli nawet ocalało coś z Twojej prostej, bezinteresownej, dziecięcej miłości do rodziców, dotrze to do Ciebie z dużym poślizgiem lub wcale. Nawet najlepsza terapia budzi mój niepokój, jeżeli prowadzi pacjenta do płaczu i rozdzierania szat nad czymś, co nigdy nie istniało. A Twoi rodzice nie umieli zadbać ani o siebie, ani o dzieci. Zbyt dobrze się maskowali na zewnątrz? Nikt im nie pomógł? Mama kochała ślepo? Trudno, świat kręci się dalej. W Was obu tkwi destrukcyjne, irracjonalne pragnienie odwetu, ważne jednak teraz, żebyś Ty w dorosłym życiu nie powieliła jej błędów i potknięć, dwuosobowej, toksycznej, bezwzględnej samotności rodziców. Mama jest dorosła. Możesz jej zmaganiom z samą sobą kibicować z daleka tak, by nie była w stanie Ci zaszkodzić. Nad sobą musisz też bardzo solidnie popracować, by ostatecznie zamknąć tę smutną księgę dzieciństwa.
Twój chłopak postawił sprawę po męsku, podoba mi się to. Zgadzam się, że z mamą nie powinnaś w żadnym razie mieszkać. Pozostaje jedynie rozważenie przez moment kwestii, czy Wasz związek już dojrzał do wspólnego zamieszkania. Absolutnie nie zniechęcam Cię ani nie chcę mnożyć wątpliwości typu deszcz i rynna – odniosłam jednak wrażenie, że zbliżyło Was podobieństwo traumatycznych przeżyć, reszty szczegółów nie podałaś, w tym – jak długo się znacie. Tęsknota za normalnością to całkiem niezła baza dla udanego związku, ale czy wystarczająca? Przywykłaś też – w negatywnym sensie – do życia w ruchu, do pogoni za swoim miejscem do życia. Przyjmując propozycję chłopaka, przenosisz się z dzieckiem pod trzeci z kolei adres, a ono łaknie i potrzebuje stabilizacji oraz bezpieczeństwa nie mniej niż Ty. Pamiętaj o tym, podejmując decyzję. W odwodzie masz zawsze przystań u babci.
Z drugiej strony, byłby to ruch śmiały, a Ty często się w życiu bałaś. Może więc warto zaryzykować, odważyć się, postawić wszystko na jedna kartę? Przemawia za tym nie tylko Wasze uczucie i luksus własnego, oddzielnego lokum, lecz też determinacja chłopaka i jego znakomity kontakt z Twoją córką. To dobre wróżby. I bez spróbowania nie dowiesz się przecież, czy się spełnią. A musisz bezwzględnie zacząć żyć przyszłością, do przodu, jak najrzadziej patrząc wstecz.
Życzę Ci wiele szczęścia – nie tylko i niekoniecznie rodzinnego.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze