Zbyt trudny wybór
CEGŁA • dawno temuMoja miłość odchodzi, a ja mogę tylko na to patrzeć, nie mogę jej zatrzymać. Może to ja zadzwonię w walentynki, może on, nieważne. I tak będziemy słuchać nawzajem naszych coraz bardziej oddalających się od siebie głosów i oddechów. Studiuję psychologię, ale to mi nie pomaga w rozwiązywaniu własnych problemów, jeśli są zbyt duże i mnie przerastają. Potrzebuję opinii innych.
Kochana Cegło!Moja miłość odchodzi, a ja mogę tylko na to patrzeć, nie mogę jej zatrzymać. Może to ja zadzwonię w walentynki, może on, nieważne. I tak będziemy słuchać nawzajem naszych coraz bardziej oddalających się od siebie głosów i oddechów.
Studiuję psychologię, ale to mi nie pomaga w rozwiązywaniu własnych problemów, jeśli są zbyt duże i mnie przerastają. Może w moim wypadku pora zastanowić się nad słusznością wyboru kierunku? Ostatnio jeden z wykładowców przypomniał nam, że na te studia idzie się po to, żeby pomagać innym – nie sobie. I że wielu młodych ludzi nie rozumie tej różnicy.
Cegło, bardzo celnie uderzyły mnie te słowa. Jestem w rozterce od dłuższego czasu. W zeszłym roku byłam przez tydzień w Austrii na praktykach z opieki paliatywnej. Myślę, że miały tam miejsce dwa najważniejsze zdarzenia w moim życiu.
Po pierwsze, zetknęłam się oko w oko ze śmiercią – prawdziwą. Chociaż warunki w hospicjum były sterylne i luksusowe, to nie wyglądało to tak, jak w serialowym szpitalu w Leśnej Górze… Największym problemem przebywających tam ludzi jest samotność i zmęczenie. Bliscy rzadko pojawiają się przy łóżku (lub w ogóle nie istnieją), a chorzy są tak zmęczeni cierpieniem, że nie mają wcale ochoty na filozoficzne refleksje, podsumowywanie życia i „nawracanie się”. Sądzę, że ich ból jest większy niż wyrzuty sumienia czy ciężar nie pozałatwianych spraw. Ten ból wisi w powietrzu i stwarza koszmarną atmosferę. Mało który człowiek, stary czy młody, na końcu drogi jest cierpliwy, pogodzony, pogodny (chociaż tacy się zdarzają). Przyznam, że inaczej to sobie wyobrażałam. Zajmowanie się umierającym człowiekiem wymaga nie tylko fachowych umiejętności z różnych dziedzin, lecz przede wszystkim gigantycznej odporności psychicznej, takiej wrodzonej, gdyż nie można się jej nauczyć w żadnej szkole. Mnie było bardzo ciężko, z czego wnioskuję, że raczej jej nie mam.
Po drugie, spotkałam na praktykach niezwykłego człowieka. Serge mieszka we Francji, wychował się z ojcem, Jego nieżyjąca mama była Włoszką. Porzucił studia prawnicze niemal tuż przed dyplomem, ponieważ postanowił zostać… pielęgniarzem. Powiedział mi zabawną rzecz: nie chciał iść na medycynę, bo lekarze są jego zdaniem zbyt daleko od ludzi! Jego decyzja dojrzewała długo, głównie narodziła się w wyniku częstych podróży po świecie. Serge’a nie interesują zabytki, kolor piasku na plaży ani grubość śniegu na stoku. On patrzy wyłącznie na ludzi, na ich różny los. Nazywam Go w myślach „pesymistycznym misjonarzem” – wie, że nie zdoła naprawić świata, ale próbuje zrobić tyle, ile może.
Nie muszę już chyba pisać, że się zakochałam. Przy pierwszym uścisku ręki zobaczyłam w Jego spojrzeniu coś niesamowitego, co szarpnęło mnie za serce. Serge był moim opiekunem i wprowadzającym podczas praktyk. Widział moją niepewność, wręcz strach, wspierał mnie, przekonywał, że to normalne: za pierwszym razem nikt nie jest przygotowany. Dużo rozmawialiśmy, o wielu sprawach. Dopiero dzięki Niemu zrozumiałam, jak wiele różnych dróg otwierają przede mną moje studia. Przyznam, że przedtem miałam dość banalną wizję swojej przyszłości zawodowej – gabinet, terapia, ewentualnie coś „ambitniejszego” – praca z trudną młodzieżą lub na przykład w policji. Pod wpływem Serge’a poczułam, że żyję tylko wyobrażeniami zaczerpniętymi z filmów oraz rozmów z koleżankami. Nigdy nie zapytałam siebie, co mnie naprawdę interesuje, pociąga, a do czego na przykład kompletnie się nie nadaję.Na jesieni Serge przyjechał na 2 tygodnie do Polski, poznał moją mamę, przyjaciół. Bardzo zbliżyliśmy się do siebie. To było naturalne i spontaniczne, może nawet zbyt szybkie i żywiołowe, jednak nie żałuję, bo coś mi mówi, że takich rzeczy nie przeżywa się zbyt często… Oczywiście, Serge był bardzo zainteresowany wolontariatem i hospicjami w Polsce, pomogłam mu nawiązać kontakty, żeby mógł zobaczyć, jak to wygląda u nas. Wbrew całemu narzekactwu, jakie uprawiamy w naszym kraju, był zachwycony poznanymi ludźmi. Powiedział, że jesteśmy niezmordowani i bezinteresowni w tym, co robimy, i udaje nam się dużo dokonać mimo braku środków. Zastanawiałam się tylko, czy i ja taka jestem…
Ostatnią noc przed odlotem Serge’a do Francji całą przegadaliśmy. Wiesz, to była Ta Najważniejsza Rozmowa, w dużej mierze przesądzająca o tym, co dalej. Tej nocy poznałam między innymi Jego życiowe plany: chce wyjechać na kilka lat do Indii. Oczywiście, nie dla zgłębiania filozofii czy religii, tylko żeby mieszkać z najbiedniejszymi i pomagać im. Powiedział, że to, co wydarzyło się między nami, jest bardzo ważne i nie chciałby o niczym przesądzać w tym momencie, ale żebym ja też się zastanowiła. Powtarzał kilka razy, że oboje żyjemy w krajach wysoko rozwiniętych, gdzie każdy, kto ma pieniądze, może sobie chodzić na terapię i opowiadać o swoich problemach w pracy czy w domu, albo wynająć prywatną pielęgniarkę. Tymczasem, na świecie są ludzie, których nie stać na nic, nawet na chleb. I on woli zajmować się tymi drugimi. Cegło, nie chciałam być nietaktowna, ponieważ ten człowiek naprawdę żarliwie wierzy w to, co mówi, i jest przekonujący w tym, co robi, za to między innymi Go pokochałam. Miałam jednak przebłysk refleksji, że ubodzy ludzie są wszędzie, we Francji i w Polsce też, nie trzeba tak daleko szukać.
Cóż, Serge wyjechał. Codziennie wieczorem rozmawialiśmy przez Internet lub telefon, czasami po kilka godzin. Na święta miałam pojechać do Francji. Pech jednak chciał, moja mama złamała żebra i musiałam z wielkim żalem zrezygnować. Na początku Serge był cudowny. Przyjął sprawę z pełnym zrozumieniem, w Wigilię rozmawiał nawet z moją mamą przez telefon (ona nieźle zna niemiecki) i wszystko wyglądało sielankowo. Teraz jednak, kiedy wyzdrowiała, termin mojego wyjazdu zaczął się dziwnie rozmywać, choć byłam gotowa urwać się nawet na kilka dni z uczelni, żeby się do Niego dostosować. Na odległość trudniej wyczuć czy wyjaśnić pewne niuanse, ale mam wrażenie, że entuzjazm Serge’a trochę się ulotnił. Niby nie powiedział niczego konkretnie. Ale… wyczuwam coś dziwnego. Jakby uważał, że ja w te święta zrobiłam celowo unik, bo nie jestem w pełni przekonana. Boję się iść dalej w ten związek, żeby nie musieć decydować o swojej przyszłości.
Ależ to jasne, Cegło, tak przecież właśnie jest! Uniku nie zrobiłam (mama była w połowie zagipsowana), ale wątpliwości mnie dręczą. Nie mam prawa odwodzić Go od Jego marzeń i planów, ale też on może je realizować, gdzie zechce, jako pielęgniarz. A czy psycholog może się przydać komuś choremu w egzotycznym kraju, nie znając języka tej osoby?! Ta sytuacja jest dla mnie trudna i bolesna. Serge „między słowami” daje mi do zrozumienia, że się do niego zdystansowałam, bo pomysł bycia razem był zbyt szalony, by dało się go ziścić… Ja z kolei uważam, że to On się zdystansował – widocznie go rozczarowałam swoimi rozterkami, a może uważa mnie za osobę płytką, niedojrzałą po tym, jak usłyszał, co zamierzam robić po studiach… Nie wiem, w każdym razie ta gruba lina, która nas łączyła, parcieje i zamienia się w wątłą niteczkę, a ja nie wiem, jak temu zapobiec.
Ostatnio zastanowiły mnie słowa mamy, chociaż wypowiedziała je w zasadzie żartobliwie: że Serge przypomina jej… księdza. Nie takiego grubego, z dobrym samochodem, gosposią i tłustą parafią, ale takiego skromnego, chudziutkiego, żyjącego samym powołaniem… Czy zauważyłaś ten dziwny wyraz w jego oczach – spytała. – jakby miał bez przerwy gorączkę?
Nie wiem, Cegło. Kocham tego człowieka i chcę z Nim być. Ale nasze kontakty gasną, a ja nie mogę Mu powiedzieć, że rzucam wszystko i jadę do Indii, bo nie mam do tego przekonania, po prostu. Czy to oznacza, że moje uczucie jest nieszczere lub za słabe?
Roska
***
Kochana Rosko!
Wielka miłość, która wybucha w niecodziennych okolicznościach, pozostaje w nas na całe życie, bez względu na finał – a ten bywa równie burzliwy. Myślę, że doskonale to rozumiesz, a nawet, do pewnego stopnia, jesteś już na to przygotowana. Serdecznie bym Ci życzyła, żeby tak wartościowe spotkanie jak Wasze przekształciło się w trwały związek. Istnieje niestety kilka warunków, które musiały być spełnione w tej konkretnej sytuacji, gdzie sama temperatura uczuć nie wystarczy. Kłopot polega na tym, że bardzo się od siebie różnicie, ale nie jak w tym porzekadle, że przeciwieństwa się przyciągają. Wtedy byłoby łatwiej. Różnice jednak nie zawsze oznaczają przeciwieństwo. Was wiele łączy – wrażliwość na sprawy innych ludzi, skłonność do autorefleksji, uczciwość wobec siebie, nawet pewna doza realizmu. Tyle, że każde z Was „zużywa” te cechy inaczej.
Serge jest w pewnym sensie już zdefiniowany. To tzw. człowiek idei, która Go określa i nie pozostawia zbyt dużego pola manewru. Pomimo wątpliwości w sens swoich działań, jest zdecydowany się jej bez reszty poświęcić. Co naturalne, Jego pasja ma swoje wady: jakoś Go ogranicza, czyni momentami ślepym na resztę rzeczywistości. Z jednej strony zbliża Go do ludzi, w sensie kosmicznym, z drugiej – oddala, w wymiarze osobistym. To On musi zdecydować – być może ucząc się na błędach, do których wszyscy mamy prawo – który typ więzi jest dla Niego ważniejszy i da mu poczucie szczęścia, spełnienia. Nie powinnaś w to ingerować, ponieważ każda próba odwiedzenia Go od wytyczonego celu może zostać odczytana jako gwałt lub szantaż emocjonalny.
Ty nie jesteś aż tak ukierunkowana – dopiero poszukujesz własnej drogi. Oznacza to, że nie możesz na tym etapie podążyć w Jego ślady, a On z kolei też nie powinien tego od Ciebie oczekiwać. Masz zresztą do dyspozycji kilka słusznych argumentów: chcesz zastanowić się nad studiami, widzisz dla siebie takie czy inne miejsce w kraju, nie jesteś typem kosmopolitki, nie przekonałaś się do końca, czy potrafiłabyś na co dzień obcować ze śmiercią. To nie są Twoje słabości, więc nie interpretuj tego na swoją niekorzyść. Nie ma ludzi, którzy nadają się do wszystkiego. Być może Twoje dotychczasowe plany życiowe nie były dość „szalone” i przewracające wszystko do góry nogami, ale po co od razu nazywać je płytkimi czy banalnymi? Serge chciał zapewne pobudzić Cię do przemyśleń, zasiać w Tobie ziarno wątpliwości. Nie sądzę, by gardził Twoimi marzeniami. Nie przewidział po prostu, że, budząc wątpliwości, mimowolnie zaburzy przy okazji Twoją samoocenę.
Reasumując – póki niteczka jeszcze się nie zerwała, powinniście spotkać się koniecznie twarzą w twarz i odbyć Tę Najważniejszą Rozmowę numer 2. Gwoździem programu nie musi być kwestia, czy Wasz związek przetrwa. Zejdźcie na ziemię i pogadajcie o tym, jakie modyfikacje w Waszych planach są możliwe, a jakie nie. Z większości decyzji można się wycofać, jeśli okazują się błędne. Dlatego uważam, że nic się nie stanie, jeśli Serge wyjedzie do Indii na przykład na 3 miesiące czy nawet pół roku i sprawdzi, czy to jest właśnie TO, czego oczekiwał i bez czego nie może żyć. Ty w tym czasie zastanowisz się nad dokończeniem studiów lub rozpoczęciem innych, bardziej zgodnych z Twoimi predyspozycjami. Może część Swoich marzeń zweryfikujesz, a może nie. Jedno jest pewne: jeśli Wasze uczucie jest dość silne, znajdziecie kompromis. Musi na ziemi istnieć takie miejsce, w którym możecie żyć razem, niekoniecznie robiąc to samo – chyba się ze mną zgodzisz?
Nie czekaj do walentynek w ponurym nastroju. Zadzwoń do Serge’a już dziś.
Trzymam kciuki z całej siły.
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze