Nie umiem już zaufać
CEGŁA • dawno temuKiedy mąż porzucał mnie z 11-letnią córką na wakacjach i 6-miesięczną „u cyca” - byłam całkiem inną kobietą niż dziś. Zakochaną i naiwną jak nastolatka. Po rozwodzie zmieniłam się. Podejmowałam kilka prób znalezienia sobie nowego partnera, niestety, wszystkich odstraszam swoim nowym „ja”. Sprawdzam, dopytuję, węszę, przeglądam, rewiduję, oskarżam. Czuję wieczne zagrożenie. Chciałabym zaufać bezgranicznie, jak kiedyś, ale to się zwyczajnie nie opłaca.
Droga Cegło!
Kiedy mąż porzucał mnie z 11-letnią córką na wakacjach i 6-miesięczną „u cyca” - byłam całkiem inną kobietą niż dziś. Zakochaną i naiwną jak nastolatka sprzed 15 lat, kiedy to się spotkaliśmy.
Mąż krył się z odejściem do ostatniej chwili, bo chyba sam nie był pewien, czy dobrze robi – dowiedziałam się później, że gdy zaszłam w drugą ciążę, przez chwilę chciał zostawić tamtą kobietę. Ale jakoś mu to wyperswadowała i ostatecznie zażądał rozwodu.
Był to dla mnie cios ambicjonalny również, nie tylko zawód miłosny i rozbicie rodziny, gdyż mąż zostawił wszystko, o nic się nie spierał i sam zaproponował wyłączną własną winę. Jak rozumiem – by jak najszybciej się ode mnie odczepić, stracić mnie z oczu i znaleźć się wreszcie w ukochanych ramionach tamtej. Wyszedł zresztą z domu jak stał, a ostatnie zdanie wypowiedział: Wybacz mi, to jest jak opętanie.
Pisząc o naiwności, mam na myśli idealizm, który według mnie nie jest sam w sobie niczym złym. Ja po prostu nie dopuszczałam nigdy do siebie myśli o zdradzie ani o kłamstwie w związku – nieważne, ślubnym czy nie, z dziećmi czy bez. Może tak mnie wychowano, może czytałam tylko głupie, łatwe książki i takie oglądałam filmy, unikając prawdy o życiu. Ale – nie było mi z tym źle, aż do dnia otrzymania tego ciosu młotkiem w głowę. Obca była mi również zazdrość. Całkowicie.
Po rozwodzie zmieniłam się. Podejmowałam kilka prób znalezienia sobie nowego partnera, niestety, wszystkich odstraszam swoim nowym „ja”. Sprawdzam, dopytuję, węszę, przeglądam, rewiduję, oskarżam. Czuję wieczne zagrożenie, nawet jeśli ono nie istnieje. Mój ostatni narzeczony poddał się dopiero po kilku latach. Kocha moje córki, stworzyliśmy fajny z pozoru dom (dzięki „hojności” mojego męża zostało mi przynajmniej mieszkanie), ale nie wytrzymał mojej podejrzliwości. Jest atrakcyjny, kilka lat młodszy ode mnie, pracuje w środowisku ciekawych ludzi. Kto miał dać mi gwarancję, że i on nie spotka kogoś lepszego ode mnie? Wolałam widocznie być sama, niż po raz kolejny przeżyć taki upadek w przepaść rozpaczy, jak w momencie odejścia męża.
Mam w córkach oparcie, zwłaszcza w starszej – młodsza zbyt przywiązała się do Leszka i na razie nie rozumie jego zniknięcia. Starsza doradza mi, żebym się zmieniła i nie odstraszała od siebie tak dobrych ludzi jak Leszek. Pewnie chciałaby, żebym to wszystko odkręciła, ale nie umiem zobowiązać się przed nikim, że nie powtórzę swoich zagrań i zaufam bezgranicznie, jak kiedyś, jak dawna Ewunia. To się zwyczajnie nie opłaca.
Ewa
***
Droga Ewo!
Spotykam wiele kobiet żyjących w iluzorycznym przekonaniu, że kontrola i tzw. krótka smycz trzymają mężczyznę w ryzach. Z reguły to kobiety, które się sparzyły. Zapominają o tym, że restrykcje spychają jedynie prawdę do podziemia – nie czynią człowieka uczciwym, dozgonnie zakochanym i wiernym.
Związek oparty na zazdrości i kontroli ma (wątpliwą) szansę przetrwania, gdy mężczyzna czuje wielkie przywiązanie do dzieci i odpowiedzialność za rodzinę. Zawsze jednak w wypadku partnera niewinnego będzie to poświęcenie i kompromis, niewiernego zaś – podtrzymywanie fikcji. Tak czy siak, nie jest to dobra atmosfera dla budowania więzi między dorosłymi i dla wychowywania potomstwa. Zafałszowania i zaburzenia są nie do ukrycia, prędzej czy później odbijają się czkawką.
Gdybyś zdecydowała się na terapię – co serdecznie doradzam – warto by było zacząć od genezy twojego małżeństwa, na co tutaj nie mamy miejsca. Jestem bowiem pewna, że postępowanie byłego męża (bez względu na jego osobiste racje i motywacje) wpędziły Ciebie, radosną, pewną siebie, zakochaną i szczęśliwą kobietę, w straszliwe kompleksy i zgorzknienie. Na dodatek oceniasz nawet tamtą, dawną siebie jako „głupią” i w swoim mniemaniu robisz wszystko, by już nigdy na miano „głupiej” nie zasłużyć – czyli: wreszcie zmądrzałaś. A wobec potencjalnych partnerów z góry robisz założenie, że „broją”. Czyli – krzywdzisz nie tylko ich, ale głównie siebie. Tak nisko się cenisz, że od każdego spodziewasz się zdrad i kłamstw, bo niby czemu miałby Ci być wierny, miałabyś mu wystarczać?
Z drugiej strony, człowiek bezustannie i bezzasadnie tropiony i podejrzewany o złe rzeczy fatalnie się z tym czuje, bo — jest w porządku. Takie podejrzenia upokarzają go, każą wątpić we własną wiarygodność, starania, umiejętność komunikacji i okazywania uczuć. Atrakcyjność w Twoich oczach, krótko mówiąc. Pojawiają się dalsze, niebezpieczne pytania: skoro jestem w jej oczach takim draniem, czemu ze mną jest? Ze strachu przed samotnością? Dla tradycji? Dla dzieci? Dla pieniędzy? Żadna z tych opcji nie sprawi porządnemu człowiekowi satysfakcji i trudno się dziwić. Zawsze będą uciekali. Myślę, że powinnaś ten mechanizm spokojnie przemyśleć, a zrozumiesz, jaki jest prosty i naturalny.
Tak jak nie warto po rozstaniu szukać zbyt szybko nowych znajomości, tak moim zdaniem czasem trzeba sobie odpuścić to, co już stracone, nie walczyć, nie reanimować, lecz spróbować wyciągnąć wnioski na przyszłość, na ewentualny następny raz. Piszesz ogólnikowo, ale mam wrażenie, że historia z Leszkiem jest już taką przegraną sprawą, niestety. Nawet gdybyś chciała i potrafiła się zmienić, jemu byłoby trudno raz jeszcze w to „zainwestować” i Ci uwierzyć. Pewnie czuje się urażony i odtrącony poprzez Twoje działania, zarzuty. Na dodatek, o jego odejściu piszesz z rezygnacją, ale też jakby w letniej temperaturze… Samej sobie uczciwie powiedz, jak bardzo był dla Ciebie ważny… Może jednak nie aż tak?
Niektórzy ludzie definiują siebie poprzez zdolność do miłości. Chyba za mało jeszcze siebie znasz, by stwierdzić, czy do nich należysz. Związki po małżeństwie były jedynie próbą ułożenia sobie życia, a Ty moim zdaniem powinnaś przejść kolejną próbę miłości. Gdy będziesz zdolna ponownie i prawdziwie się zakochać (tylko bardziej świadomie i dojrzale), wiele z Twoich demonów zniknie bezpowrotnie. Rozumiem, co to zdrada i trauma. Musisz jednak się z nich w końcu otrząsnąć dla własnego dobra.
Czego Ci z całego serca życzę…
Cegła
Ten artykuł nie ma jeszcze komentarzy
Pokaż wszystkie komentarze